Pamiętam swoje pierwsze klocki Lego. Znalazłam je pod choinką w wielkim czerwonym plastikowym pudełku z pokrywką przypominającą klocek. Miałam wówczas trzy lata. Pamiętam, jaki hałas robiły klocki przy wysypywaniu, pamiętam ból towarzyszący nadepnieciu któregoś z elementów. Wiaderko później przejęła moja siostra, a następnie klocki powędrowały w świat do innych dzieci. Przypominam sobie, że głównie budowałam domki, piramidy i samochody. Pewnie przy obecności kuzyna zdarzyło mi się popełnić jakąś klockową broń. Sentyment do Lego pozostał. Dziś już nie buduję, lecz od jakiegoś czasu zachwycam się pomysłowością, jaka towarzyszy twórcom reklam Lego.
Są takie książki, których czytanie sprawia wielką radość zarówno dzieciom, jak i dorosłym. Mimo iż powstawały głównie z myślą o najmłodszych, dorośli również dali się im uwieść. W latach 50-tych XX wieku spotkało się w Paryżu dwóch panów – jeden był mistrzem słowa, drugi rysunku. Połączenie dwóch talentów powołało do życia Mikołajka i jego okropnie sympatycznych kumpli z klasy – Alcesta, Euzebiusza, Rufusa, Gotfryda, Joachima, Ananiasza, Maksencjusza, Kleofasa i innych. Rene Goscinny i Jean-Jacques Sempe czerpiąc z własnych doświadczeń z dzieciństwa, wykreowali wspaniały świat chłopięcych psot, kłótni, bijatyk, nieposłuszeństwa, lecz wszystko to w ramach wspaniałych przyjaźni, bo przecież kumple są najważniejsi. Poznałam tę gromadkę w dzieciństwie, ale dopiero mając lat 26 zaprzyjaźniłam się z nimi na dobre. Nic Wam to nie mówi? Serio? Cóż, może czas zatem poznać Mikołajka i niesfornych chłopaków?
Mózg jest najbardziej fascynującym organem, jaki posiadamy wewnątrz siebie. To swoiste centrum dowodzenia zarządza naszymi procesami życiowymi, przypisuje mu się odpowiedzialność za naszą inteligencję, mądrość, refleksyjność, procesy myślowe. Posiada około 86 miliardów neuronów, 10 trylionów synaps, nie wie co to ból ze względu na zerową ilość receptorów bólu, wykonuje 10 000 000 000 000 000 obliczeń na sekundę. Czy taki wybitny organ można oszukać? Czy można się z nim bawić? Można.
Każdy z nas ma swoje strachy z dzieciństwa. Jedni drżeli na widok Gargamela, innym zaszła za skórę Buka. Muminki zresztą miały wiele niepokojących momentów. Pamiętam odcinek o nawiedzonym statku i jakiejś zimowej zjawie, która oczarowywała, by następnie zamrażać swe ofiary. Jednak Muminkowe strachy to pestka. Myślę, że nie miałam więcej niż 4 lata, gdy przyszło mi się zmierzyć z Bliskimi spotkaniami z Wesołym Diabłem. Nie mam pojęcia, z jakiej okazji wraz grupą innych niewinnych dzieci znalazłam się w kinie. Z przedszkolem? W ramach imprezy „z pracy” kogoś z rodziny? Nie wiem. Wiem tylko, że Diabeł Piszczałka pozostawił spustoszenie w moim nieletnim umyśle. Po ponad dwudziestu latach od projekcji, mając nadal w pamięci straszliwą gębę, łzy i motyw z papierem toaletowym, postanowiłam się zmierzyć z koszmarem. Efekt? Nadal twierdzę, że to nie jest film dla małych dzieci.
Ludzie migrują od zarania dziejów. Zmieniają się powody, dla których decydujemy się opuścić dobrze znane miejsca. Porzucamy dom, rodzinę, przyjaciół, ulubioną kawiarnię, wydeptaną ścieżkę do pracy z nadzieją, że tam dokąd się wybierzemy znajdziemy prawdziwe szczęście, bowiem wszystko sprowadza się do szczęścia. Ucieczka przed problemami politycznymi, wojną, prześladowaniem, wyzyskiem czy też wyprawa w poszukiwaniu większych zarobków, lepszej sytuacji życiowej sprowadzają się do szczęścia. Opuścić własny kraj to krok numer jeden. Krok numer dwa - uczynić z obcego świata swój własny. Powyższe słowa w olbrzymim uogólnieniu pokazują, z czym mierzy się Shaun Tan w powieści graficznej Przybysz.
Dawno nie byłam w kinie na porządnym thrillerze. Ostatni tytuł, jaki przychodzi mi na myśl to Dziewczyna z tatuażem, a było to 1,5 roku temu. Na Labirynt wybrałam się w ciemno, nie czytając nawet, jaką tematykę porusza. Moja wiedza ograniczała się do dwóch faktów: czas trwania - 2h 26 minut, w obsadzie - Jake Gyllenhaal i Hugh Jackman. Ryzyko długich filmów polega na tym, że zamiast treściwej, trzymającej w napięciu historii, możemy otrzymać rozwleczoną do granic możliwości opowieść bez polotu (trochę tak miałam z Zodiakiem Finchera, wybaczcie :P). Denis Villeneuve wiedział, co robi, bowiem jego film trzyma w napięciu od początku do końca i serwuje widzom uczucie niepokoju porównywalne do tego, które odczuwają jego bohaterowie.
We wczesnych latach edukacji każdy z nas styka się z legendami. Któż z nas nie słyszał o nienażartym smoku, który mieszkał pod Wawelem, czy o warszawskim bazyliszku, zabijającym spojrzeniem. Historie te są nieprzebraną skarbnicą fajności, dzięki której można w ciekawy sposób zaprezentować zainteresowanym nietylko naszą kulturę, ale i wartości. Na taki pomysł wpadła firma Allegro, która w kooperacji z Platige Image zaprasza na seans i do lektury. Zobaczcie Smoka!
10 lipca 1973 roku w Pradze rozpędzona ciężarówka wjeżdża w tłum ludzi, czekających na przystanku tramwajowym. Za kierownicą siedzi dwudziestodwuletnia, drobna dziewczyna – spokojna, opanowana. Na miejscu giną trzy osoby, w ciągu kilku następnych miesięcy, w wyniku poniesionych obrażeń, umrze jeszcze pięć. Nieszczęśliwy wypadek? Zasłabnięcie? Utrata kontroli nad pojazdem? Wpływ alkoholu lub narkotyków? Nie. To była zemsta na społeczeństwie.
Roman Cílek odświeża w swoim reportażu historię Olgi Hepnarovej, dziewczyny, która jako ostatnia kobieta w historii Czechosłowacji została skazana na karę śmierci. W Ja, Olga Hepnarová stara się rzetelnie odtworzyć życie dziewczyny w sposób neutralny – ani jej nie usprawiedliwiając, ani nie osądzając. Kreśli jednak skomplikowany rys, który podejrzewam w każdym czytelniku wzbudzi zgoła inne emocje.
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę z tego, że w serialach, które oglądam (a jest ich całkiem sporo), brakuje ciekawie nakreślonych postaci kobiecych. Zwykle sylwetki kobiet przedstawiane są w sposób tendencyjny i stereotypowy. Przypadała mi do gustu rola Helen McCrory, która wcielała się w Polly Grey w serialu Peaky Blinders. Nadzieję pokładam w świeżutkiej Agentce Carter, jednak to za wcześnie, by wygłaszać sądy. Z kolei Gillian Anderson intrygowała w Hannibalu, lecz do tej pory jej postać pojawiała się epizodycznie (ostatni odcinek Hannibala pozostawia nadzieję, że znaczenie doktor Bedelii du Maurier nieco urośnie). Ale! Gillian Anderson przyciąga również w serialu Upadek – opowieści o pewnym brutalnym mordercy i nieszablonowej pani inspektor. Jednak nie dla samej aktorki warto obejrzeć ten serial, a dla całej historii.
Są żółte, raczej niewielkie. Nie, nie mam na myśli kurczaczków. Jest ich całe mnóstwo i lubią psocić. Czasem wdają się w bójki. Uwielbiają banany. Najprawdopodobniej występują tylko osobniki płci męskiej. Nie wiadomo, skąd się wzięły. Wiadomo jednak, że zostały stworzone po to, by podążać za swym panem. Służą wiernie i oddanie. O kim mowa? O Minionkach, urzekających bohaterach filmu Jak ukraść Księżyc.
Wszyscy wiedzą doskonale, że gdy w reklamie wystąpi znany aktor, reklama staje się tysiąc razy lepsza. Ewan McGregor zachwala auto. Antonio Banderas po posiłku sięga po gumę. Hugh Laurie, Matthew Fox i Gerard Butler gładką cerę zawdzięczają pewnemu kremowi. Eva Longoria sugeruje, że kocha koty i karmi je karmą określonej marki. Zaś Charlize Theron jest gwiazdą z klasą, dzięki konkretnemu zapachowi. Przykłady można mnożyć w nieskończoność. Produkt ze znaną twarzą sprzedaje się lepiej. Z jednej strony reklama może wieńczyć szczyt popularności. Z drugiej - może być małą produkcją, od której kariera dopiero się rozpocznie. I taki postawiłam sobie cel - odgrzebać zapomniane reklamówki wielkich dziś gwiazd z czasów, kiedy nikt nie znał ich nazwisk.
Po Fassbenderze, pół Irlandczyku, czas na Irlandczyka z krwi i kości. I znów do poświecenia mu uwagi zmobilizowała mnie kolejna zbliżająca się premiera. Jednym słowem – Batman. Już cieszą się fani Nolana. Skaczą z radości fanki Bale'a. Niektórzy entuzjastycznie reagują na Anne Hathaway. A i na wielbicielki Josepha Gordona-Levitta czeka nie lada gratka. Ja natomiast cieszę się, że znów ujrzę urokliwego... dr. Jonathana Crane'a. Zdecydowanie mam słabość do czarnych charakterów, a już szczególnie gdy w ich role wciela się Cillian Murphy.
Zaczęło się w czasach, gdy nie każdy miał w domu Internet. Ja nie miałam, kolega studiujący wówczas w Krakowie miał. W związku z tym, że miał – ściągał to i owo. A że dobrym kolegą był (i nadal jest!) przesyłał mi płytki z różnymi swoimi odkryciami. Tak właśnie trafił do mnie folder zatytułowany You All Look the Same To Me. Nie będzie zaskoczeniem, gdy napiszę, że był tam kawałek, który rozkładał mnie na łopatki. Za każdym razem. Nikogo również nie zdziwi, gdy napiszę, że był to utwór Again.
Archive – ponoć nie zespół, a kolektyw. Archive – ponoć dzieli fanów na zwolenników starego zes... kolektywu i nowego. Archive – nazwa, która dla różnych wyszukiwarek wcale oczywista nie jest. Archive – fajne dziewczyny, kochani chłopcy, którzy bez wątpienia znają się na swojej robocie i... już w poniedziałek, 27 sierpnia, będzie można zakupić ich najnowszy album With Us Until You're Dead. Zatem jest to świetna okazja, by przedstawić dotychczasowy dorobek grupy.
Od dziecka wmawia się nam, że z natura trzeba obchodzić się delikatnie – nie wolno deptać trawników, zrywać określonych gatunków kwiatów, łamać gałęzi. Uczą nas, że rośliny to samo dobro – dzięki nim żyjemy, oddychamy, mamy co jeść. Zatem powinniśmy wiedzieć, by roślinom nie wchodzić w paradę. I dobrze. Gdyby rośliny zyskały świadomość, umiejętność spiskowania, knucia, nikt nie wyszedłby z tego żywy. Dlaczego? Wystarczy sięgnąć po książkę Amy Stewart Zbrodnie roślin (z uroczym podtytułem Chwast, który zabił matkę Abrahama Lincolna i inne botaniczne okropieństwa), by przekonać się, że i to uniwersum pełne jest złoczyńców.
Kiedy w szkole na lekcjach informatyki minęła era monochromantycznych monitorów, kiedy nudne komendy MS-DOS odeszły w zapomnienie, nastał prawdziwy koszmar: Mistrz klawiatury. Program, który miał z nas zrobić... mistrzów klawiatury. Pisanie na czas, wyścigi miedzy koleżankami i kolegami, a wszystko to pod czujnym i bezlitosnym okiem pani nauczycielki. Triumfowali ci, którzy w domu posiadali komputer. Ci, których styczność ze sprzętem ograniczała się do lekcji oraz wizyt w kawiarenkach internetowych z drżeniem rąk odpalali program. Na domiar złego wszystko było na ocenę. Bezlitosna punktacja – najmniejszy błąd i po piątce (po czwórce zresztą też). A przecież można nauczyć szybkiego pisania w o wiele przystępniejszy sposób. Proszę włączyć fanfary – Ninja Cat and Zombie Dinosaurs atakują słowami!!!