Gdy Pokemon GO to za mało. Recenzja filmu Nerve - fsm - 6 września 2016

Gdy Pokemon GO to za mało. Recenzja filmu Nerve

Świat pędzi do przodu, miliony bodźców drażni naszą świadomość, a Internet z przydatnego narzędzia zamienia się w niezbędną, uzależniającą cząstkę istnienia młodych ludzi. W takim oto świecie, wcale nie różniącym się od tego naszego, dzieje się akcja filmu Nerve. Historia z młodymi ludźmi, o młodych ludziach, dla młodych ludzi. Przestroga i rozrywka w jednym, która robi co może, by utrzymać koncentrację widza przez nieco ponad 90 minut. Udaje się?

Nerve jest dziełem duetu Henry Joost - Ariel Shulman, twórców odpowiedzialnych za popularny, niskobudżetowy dokument Catfish, opowiadający o chęci spotkania na żywo dziewczyny poznanej na Facebooku w czasach, gdy portal Zuckerberga dopiero piął się w górę internetowej drabiny. Tematyka mediów społecznościowych jest więc panom dobrze znana, ale Nerve pokazuje wyolbrzymioną wersję tego, co by było, gdyby. Tytuł filmu to nazwa aplikacji, w której brać udział mogą: gracze - ci wykonują "na mieście" coraz trudniejsze zadania w zamian za pieniądze, oraz obserwatorzy - ci płacą za dostęp do nagrywanych na żywo filmików pokazujących realizację kolejnych wyzwań. W pakiecie idzie internetowa popularność, serduszka, like'i, komentarze, hashtagi, emotki i perspektywa szybkiego wzbogacenia się.

Główną bohaterką jest Vee, dziewczyna w ostatniej klasie liceum, która jest raczej zamknięta w sobie, lubi robić zdjęcia, szlajać się z kumplem, zbyt często bywa stłamszona przez przebojową koleżankę i wstydzi się zagadać do przystojnego futbolisty. Vee potrzebowała bodźca, by wyjść ze skorupy i udowodnić sobie oraz innym, że chce i potrafi dużo więcej, niż się wydaje. Dziewczyna zostaje graczem Nerve, poznaje przypadkowego chłopaka na motorze i rusza w miasto. A wraz z nią rusza dynamiczna kamera, szalony montaż, eksplozja kolorów i chęć powiedzenia czegoś ważnego młodemu widzowi.

Nerve to film lekki, ładny, bardzo przystępny i piekielnie wręcz na czasie. Ładni ludzie robią efektowne rzeczy, spece od kompozycji obrazu mają wielki ubaw (wszelkiego rodzaju ekrany stanowią osobny typ bohatera w tym filmie), a twórcy umiejętnie korzystają nie tylko z drogich, profesjonalnych filmowych kamer, ale i z GoPro albo kamerek w telefonach. A wszystko po to, by powiedzieć nieletniemu człowiekowi o wysokiej podatności na internetową modę, że wirtualna statystyka to nie wszystko. Emma Roberts i Dave Franco w głównych rolach sprawdzają się bardzo dobrze – stanowią też istotny czynnik w przyciąganiu docelowej publiczności do kin. Cała aktorska ekipa jest zresztą bardzo "akuratna", wszystko w  filmie jest na swoim miejscu i trudno się do czegoś przyczepić (poza finałem, w którym zabrakło odwagi i pomysłu).

Mając to wszystko na uwadze trzeba przyznać, że trudno się też czymkolwiek zachwycić. Nerve to produkt opowiadający o innym, wymyślonym produkcie. Skrojony pod pewien typ widza sprawdza się jako solidna rozrywka. Człowiek nie nudzi się podczas seansu, zostaje wciągnięty w wir akcji, uśmiecha się, lekko denerwuje, lekko ekscytuje... Oto encyklopedyczny przykład średniobudżetowego, rzetelnie nakręconego filmu z głównego nurtu. Trzeba to przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, a zabawa będzie niezła, ale nic ponado. Dodatkowy punkt za świetnie wykonane napisy końcowe - gwarantuję, że Wam się spodobają.

fsm
6 września 2016 - 19:39