The Walking Dead: Michonne – Recenzja - Joorg - 2 października 2016

The Walking Dead: Michonne – Recenzja

Joorg ocenia: The Walking Dead: Michonne - A Telltale Games Mini-Series
78

Jeszcze tylko kilka tygodni dzieli nas od premiery trzeciego sezonu The Walking Dead, kolejnej części serii przygodówek tworzonych przez Telltale Games. Fani długo musieli czekać na powrót Clementine, gdyż od premiery ostatniego odcinka drugiej serii minęły już dwa lata. Na szczęście w kwietniu tego roku studio osłodziło trochę ten czas, wypuszczając mały spin-off ich sztandarowego tytułu: The Walking Dead: Michonne. Czy warto zainteresować się trzyodcinkową, zupełnie nową przygodą?

Telltale Games wiedziało co robi biorąc na tapetę jedną z bardziej interesujących postaci ze świata The Walking Dead. Michonne to postać wielowarstwowa. Z jednej strony posiada silny charakter, jest brutalnie bezpośrednia w ludzkich interakcjach, a gdy przyjdzie co do czego, to nigdy nie zawaha się użyć swojej maczety. Z drugiej okazuje się być przepełniona wewnętrznymi problemami, a tragiczna przeszłość ciągle miesza jej w głowie. Fani komiksów na pewno bardziej docenią The Walking Dead: Michonne, ponieważ akcja gry dopełnia oryginalną historię i jest osadzona między zeszytami 126 i 139, kiedy to nasza bohaterka opuszcza grupę Ricka, ale miłośnicy serialu telewizyjnego też znajdą tu coś dla siebie. Co więcej, nie trzeba w ogóle znać marki The Walking Dead, by świetnie się bawić przy tym tytule. Scenariusz został tak napisany, że każdy gracz bez znajomości uniwersum Żywych Trupów się tu odnajdzie.

Już pierwsze chwile gry prezentują Michonne jako kobietę wewnętrznie wyniszczoną, która najchętniej skończyłaby ze swoim życiem. Na szczęście nieoczekiwany ratunek ze strony troskliwego Pete’a rozpoczyna jej zupełnie nową przygodę. Przygodę, która raz jeszcze skonfrontuje kobietę z własną przeszłością i da szansę na odnalezienie wewnętrznego spokoju. Bohaterka trafia bowiem do grupy dowodzonej przez Pete’a, która podróżuje na statku o imieniu „The Companion”. Gdy pewnego dnia Michonne i jej nowy przyjaciel ruszają na poszukiwanie części potrzebnej do naprawy uszkodzonej łajby, ich drogi krzyżują się z Samanthą i Gregiem, dwoma dzieciakami ściganymi przez okrutnego Randalla. Nieszczęsne spotkanie wplątuje wszystkich w konflikt z podstępną Normą, liderką dużej społeczności miasta Monroe.

Wyżej wspomniana historia daje pretekst do poznania tragicznych wydarzeń z życia Michonne. Co jakiś czas gracz wchodzi do głowy głównej bohaterki i odtwarza przykry moment z przeszłości. Nigdy nie wiemy, kiedy to się stanie, często skoki są zupełnie nieoczekiwane, innym razem mieszają się z rzeczywistością bohaterki. W dwóch pierwszych odcinkach wprowadzają one dreszczyk emocji i są z pewnością czymś zupełnie nowym w serii. W trzecim ich nasilenie jest jednak trochę irytujące, zwłaszcza w bardziej dynamicznych scenach.

Jeśli chodzi o główną fabułę przygodówki, to muszę przyznać, że twórcom udało się stworzyć ciekawą i wciągającą historię, mimo że wiele jej elementów nie było niczym nowym. The Walking Dead opowiedziało już wiele historii w komiksach, grach i serialach, więc swoiste „powtórki z rozrywki” mnie nie dziwą, a nawet nie przeszkadzają. Bo nawet jeśli coś już gdzieś widzieliśmy, to scenarzyści mają w zanadrzu jakiegoś asa w rękawie, który absolutnie nas zaskoczy. „Michonne” przepełnione jest świetnymi zwrotami akcji, które wprawiają w osłupienie.

W odróżnieniu od dwóch sezonów z Clementine w roli głównej, zabrakło mi tutaj elementu zaciskania więzi z towarzyszami. Nasze interakcje z nimi wpływały trochę bardziej na dalsze wydarzenia, a ich utrata wzbudzała więcej emocji. Tutaj tego elementu brakuje. Mała ilość odcinków wpłynęła na słaby kontakt z załogą statku w pierwszym odcinku i mieszkańcami domu Samanthy w drugim i trzecim epizodzie. Co więcej, Pete jest niesamowicie biednie napisaną postacią. Niby zawsze jest z nami, niby często z nim rozmawiamy, ale absolutnie niczego nie wnosi. Nawet trochę denerwuje, rzucając od czasu do czasu jakimś banałem.

Pod względem rozgrywki otrzymujemy klasyczną grę Telltale, czyli interaktywny serial podzielony na odcinki, który zapamiętuje nasze wybory. Co jakiś czas wybieramy kwestie Michonne w scenach dialogowych, a w wirze akcji wciśniemy kilka klawiszy. QTE są tutaj bardzo spektakularne: widać, że ktoś się przyłożył do choreografii walk. Nasza bohaterka nie cacka się ze swoją maczetą, przez co krew i flaki aż wylewają się z ekranu. Elementów chodzenia jest tutaj bardzo mało, co uznaję jako plus, gdyż osobiście za nimi nie przepadam.

Graficznie to ta sama, komiksowa oprawa znana z poprzednich części. Nowością jest za to klimatyczna czołówka włączająca się po pierwszej scenie każdego odcinka. Widać, że twórcy wzięli sobie do serca pozytywne komentarze na temat „openingu” w The Wolf Among Us i stworzyli coś równie dobrego. Jeśli chodzi o aspekt techniczny, to nie napotkałem na żadne uporczywe błędy, ale niektóre etapy ładowały się dość długo. Czasem obawiałem się, że będę musiał zrestartować grę, ale wystarczyło tylko trochę poczekać. Takich sytuacji nigdy nie miałem w żadnej innej produkcji od Telltale Games.

Mimo kilku minusów ciężko jest mi nie polecić The Walking Dead: Michonne. Spin-off jest krótszy od poprzednich części serii, da się go ukończyć w jakieś cztery godziny, ale z drugiej strony kosztuje mniej od standardowych tytułów od Telltale Games. Najważniejsze jest to, że produkcja wciąga do samego końca, w wielu momentach bardzo zaskakuje, opowiada ciekawą historię i stawia na pierwszym planie jedną z bardziej lubianych postaci. Dodatkowo, nawet jeśli nie mieliście do czynienia z pozostałymi odsłonami przygodówek z serii The Walking Dead, to Waszą zabawę możecie spokojnie zacząć od „Michonne”, na pewno nie pożałujecie.

+ Michonne i jej historia
+ Fabuła, zwroty akcji
+ Duża ilość dynamicznych scen i ich choreografia
+ Czołówka
+ Dobry stosunek cena/jakość

- Słabe więzi z pozostałymi postaciami
- Początkowo ciekawe halucynacje z biegiem czasu irytują
- Długie ładowanie niektórych scen

8-/10

Joorg
2 października 2016 - 19:01