Moja kariera w FM16: Piłkarska mafia w Hiszpanii - Brucevsky - 26 listopada 2016

Moja kariera w FM16: Piłkarska mafia w Hiszpanii

Niemal rok temu rozpoczęła się moja kariera w Football Managerze 2016. Przerwa od trenerki nie trwała zbyt długo, ale na pewno nie mogłem przypuszczać, że z urlopu ściągnie mnie… hiszpańska mafia. Tak zaczęła się moja przygoda w Pena Sports FC.

To był burzliwy okres w moim życiu trenera, choć jednocześnie, jak dzisiaj spojrzeć wstecz, nawet miał swoje uroki. Ale od początku. Do pracy w Pena Sports FC zostałem zmuszony przez prezesa i jego współpracowników, którzy wywieźli mnie w nieznane rejony hiszpańskiej prowinicji i postawili przed faktem dokonanym – masz prowadzić nasz trzecioligowy klub i zbudować ciekawą drużynę. Dopiero po czasie odkryłem, że w rzeczywistości chodziło im tylko o przykrywkę dla swojej pralni pieniędzy. W każdym razie w pierwszym sezonie.

Miałem to szczęście, że przez lata trenerskiej pracy wypracowałem sobie kilka znajomości. Okazały się one kluczowe dla moich losów w Pena Sports FC i nie boję się nawet stwierdzić, że uratowały mi życie. Zaprzyjaźnieni piłkarscy agenci, skauci i trenerzy byli na tyle mili, że podrzucili mi nazwiska kilku młodzików z czołowych drużyn Europy, które z różnych względów straciły swoje kontrakty. Valerio Giordano, Alvaro Bernabeu i Felipe Bernandes Saraiva okazali się idealnymi wzmocnieniami na trzecią ligę hiszpańską. Niestety nie mogę dzisiaj z czystym sumieniem wspominać ich zatrudnienia, bo mimo wszystko wciągnąłem ich w niezłe bagno – klub zarządzany przez szemrane typki o niejasnych powiązaniach.

Pomimo już typowych dla mojej pracy problemów z napastnikami i przybierającej krwawy obrót rywalizacji o miejsce w bramce golkiperów Richiego Paza i Guillermo Munariza, poprowadziłem Pena Sports w debiutanckim sezonie do nadspodziewanie wysokiego miejsca w górnej połowie tabeli. Wszyscy byli zachwyceni, a ja omamiony małymi sukcesikami zapomniałem, że stoję po kolana w brzydko pachnącej substancji. Wyraźnie otępiony, miałem problemy z interpretowaniem czytelnych sygnałów, że należy uciekać.

Pena Sports zyskiwała na sile kadrowo, ale słabła pod względem finansowym. Niestety na tym poziomie rozgrywek nie ma kibiców, nie ma sponsorów, nie ma żadnych źródeł potrzebnych wpływów do budżetu. Jakoś jednak cały czas miałem pieniądze, za które mogłem przebudowywać kadrę i zatrudniać potrzebnych graczy. Wtedy mnie to nie dziwiło, dzisiaj szokuje. Boję się pomyśleć, ile osób zapłaciło haracze, by zarząd miał środki na swoje działania.

Luizinho z rezerwy Granady - jeden z najlepszych graczy mojej kariery za czasów Pena Sports FC

Ściągnięty z rezerw Granady Luizinho czy doświadczony Cristian Arceaga z Teruel nie tylko zapewniali regularne punkty mojej drużynie w kolejnym sezonie, ale i poprowadzili ją do sukcesów w Pucharze Króla. Z perspektywy oczywiście trzecioligowej, ale trudno było się nie zachwycać okazją na potyczkę z Villarreal CF. Skończyło się na 1:6 w dwumeczu, ale na boisku nie było blamażu. Choć zawodników po obu stronach dzieliły lata świetlne, to nie była to demolka w stylu tej dokonywanej regularnie w eliminacjach Mistrzostw Świata na San Marino. Powoli jednak zaczynało dochodzić do mnie, że Pena Sports to jednak nie jest miejsce na prowadzenie długiej trenerskiej kariery.

Puste trybuny nawet pomimo niezłych wyników. Do tego błyskawicznie powiększające się długi i mimo wszystko brak perspektyw sportowych na szybki awans. W tej ostatniej kwestii swoje robił system rozgrywek w Hiszpanii, w którym w takiej trzeciej lidze grają sobie rezerwy gigantów. A w nich często znaleźć można było dochodzące do siebie po kontuzjach czy pracujące nad formą talenty. Z takimi przeciwnikami trudno było walczyć o awans.

Starcie z Villarreal było wydarzeniem - teraz w Paris FC bitwy z gigantami pokroju PSG czy Monaco są normalnością.

Drobne sukcesy wystarczyły, by zwrócić na mnie uwagę dużo lepszych, więcej znaczących klubów z Europy. Pogrążeni we własnych problemach Venezia czy Rennes składali mi oferty, które jednak były regularnie blokowane przez zarząd. Miałem powody, by znowu zacząć aktywnie rozmyślać o możliwych sposobach bezpiecznej ewakuacji. Pena Sports tymczasem doczłapała się do baraży, przedłużając jeszcze nadzieje pojedynczych osób na cud zwany awansem. Ten jednak nie nastąpił, zadecydował dwumecz z rezerwami Villarreal. Wcześniej moi podopieczni zrobili jednak wszystko, co w ich mocy, wyrzucając za burtę nawet niedawnego spadkowicza z Segunda Division, Mirandes. Na wzmocniony przypadkiem przez gwiazdy Villarreal B nie starczyło im już jednak pary.

To wydarzenie ostatecznie przekonało mnie, że trzeba się żegnać z trzecią ligą hiszpańską. Poszedłem do prezesa i wyłożyłem mu kawę na ławę, kładąc przy okazji na szali własne zdrowie i życie. Miałem więcej szczęścia niż rozumu, bo akurat on też szykował się już do wyjazdu z Pena Sports FC. Czekali na niego koledzy w Pampelunie i nowe interesy do zrobienia. Dostałem sygnał, że mam drogę wolną, więc błyskawicznie spakowałem się i przygotowałem do wyjazdu. Czekało na mnie już nowe wyzwanie. Okazało się, że w Paris FC potrzebują właśnie doświadczonego trenera, który ma smykałkę do interesów…

Zainteresowany, jak przebiega moja kariera w Paryżu? Sprawdź sam, na blogu znajdziesz wszystkie odcinki opowieści o moich trenerskich przygodach w Hiszpanii i Francji. Fanów piłkarskiej menadżerki, w tym roku w wydaniu FM16 i PES2017, zachęcam też do śledzenia Gralingradu na Facebooku i Twitterze.

Brucevsky
26 listopada 2016 - 10:56