Autopsja Jane Doe - recenzja - Black Elf - 16 stycznia 2017

Autopsja Jane Doe - recenzja

Autopsja, czyli pośmiertne badanie zwłok w celu ustalenia przyczyn śmierci, od jej początków budziła ludzką odrazę. Zwłaszcza w Europie, która przez wieki wzbraniała się przed rozwojem medycyny sądowej, podczas gdy Chińczycy pierwsze traktaty dotyczące tego zagadnienia pisali na przełomie II –II w.n.e. Słynny obraz „Lekcja anatomii doktora Tulpa”, pędzla Rembrandta van Rjina, ukazuje niezwykłe wydarzenie odbywające się raz do roku w Amsterdamie. Autopsję przestępcy, którego spotkała straszliwa kara po zagrabieniu płaszcza. Tylko ludzi skazanych można było paddać tak bestialskiemu procederowi, jak rozczłonkowanie zwłok w celach medycznych. Na obrazie Rembrandta widzimy jak doktor Nicolaes Tulp (holenderski chirurg i burmistrz Amsterdamu) tłumaczy zainteresowanym szczegóły anatomiczne człowieka. Do medycyny kryminalnej, od tamtego wydarzenia było jeszcze daleko...

Wybaczcie mi przydługi wstęp, tak ważny dla minimalnego uświadomienia sobie, jak niezwykłym jest to, co u tak wielu budzi odrazę. Zajmowanie się tak delikatnym tematem, to nie jest zajęcie dla każdego i wymaga niezwykłej odporności psychicznej. Według wszelkich zapisów prawnych, oględziny należy wykonać przed upływem 12 godzin od momentu zgonu. Oczywiście istnieje szereg sytuacji, w których odstępuje się od tych wąskich ram czasowych, ale dzisiaj nie zajmiemy się tym zagadnieniem. Dzisiaj nasza uwaga skupi się na niejakiej Jane Doe i jej szczególnej autopsji...

Jane Doe to imię i nazwisko nadawane kobietom o nieznanej tożsamości. W przypadku mężczyzn analogicznie używa się John Doe. Termin ten stosuje się zwłaszcza w aktach policyjnych, sądownictwie i dokumentach prawniczych. Ów zgrabny opis zostaje nadany młodej kobiecie znalezionej w piwnicy domu, w którym popełniono morderstwo. Poza dwójką zmasakrowanych bywalców domu, jej ciało blade i nienaruszone, zupełnie nie pasowało policjantom do wszechobecnego chaosu. W celu rozwiązania zagadki, dziewczyna trafia na stół zaprzyjaźnionego koronera, który mimo późnej pory podejmuje się oględzin. Na miejscu zostają ojciec i syn, którzy próbują odnaleźć odpowiedzi na pytania o pochodzenie dziewczyny i jej związek ze zbrodnią.

Film norweskiego reżysera André Øvredala porusza się na pograniczu horroru i thrillera. Mamy tu niezwykle małą przestrzeń, niemal akademickie podejście do kadrowania, powolny rozwój akcji i narastający niepokój. Nie odnajdziecie tu szaleńca z siekierą, ściągającego grupę nastolatków, ale z pewnością mroczny klimat i nieustanne uczucie, że coś od początku jest na rzeczy. W trakcie seansu mamy ochotę krzyczeć do ekranu i dwóch głównych bohaterów dramatu, aby jak najszybciej uciekali. 

Nieustanne zbliżenia na twarz dziewczyny i jej martwe oczy wzmacniają to wrażenie i wpuszczają nas w bardzo łatwą pułapkę filmografii. Niemal oczekujemy, że już tylko chwila dzieli nas od momentu, gdy badana dziewczyna podniesie się ze stołu i niczym wygłodniałe zombi rozpocznie masakrę. Owe błędne przyzwyczajenie prosto z hollywoodzkich ekranów zapędza nas w kozi róg, czyniąc nas nieusatysfakcjonowanymi, gdy nic takiego się nie dzieje. Na szczęście reżyser unika tak banalnych rozwiązań i funduje nam horror, po którym długo nie zaśniecie. Autopsja Jane Doe to film, który pewnością podzieli widzów. Moje serce skradł bezpowrotnie, ale mam świadomość, że nie każdemu przypadnie do gustu tak wolne prowadzenie akcji, w której kolejne wydarzenia poprzedzone są długimi ujęciami pozornie niewyrażającymi nic istotnego. Jeśli szukacie czegoś świeżego, aczkolwiek złożonego ze znanych i lubianych motywów – Autopsja Jane Doe będzie idealnym filmem na wieczór. Jeśli gustujecie w bardziej krwawej odsłonie klasycznego straszenia z ekranu, możecie śmiało poczekać na kolejną odsłonę „piątku trzynastego”.

Black Elf
16 stycznia 2017 - 01:11