Zapłacę tylko niech moja ulubiona seria wróci - Brucevsky - 5 września 2018

Zapłacę, tylko niech moja ulubiona seria wróci

Źródło: https://www.deviantart.com/superjrolander/art/a-DEBT-to-PLAY-wallpaper-414818287

Wszyscy mamy gamingowe marzenia. Wyczekujemy na zapowiedź kolejnej części uwielbianej produkcji lub powrót ukochanej serii. Wielu z nas, zakładam, byłoby w stanie zrobić wiele, żeby wprowadzić w ruch skomplikowaną machinę projektowo-produkcyjną i usłyszeć wyśnione „potwierdzam, pracujemy właśnie nad powrotem kultowej XYZ. Premiera w 2019 roku”. A gdyby tak realizacja była o krok? Dzielił nas od niej jeden dobrze sprzedający się remaster? 100 złotych wydane jeszcze raz na odświeżoną wersję ogranego na wiele sposobów klasyka?

Od zawsze jako konsumenci głosujemy portfelami. Wpływamy bezpośrednio na kształt rynku gier i motywujemy producentów oraz wydawców do implementacji konkretnych rozwiązań. To nasze zainteresowanie DLC przełożyło się na upowszechnienie płatnych dodatków. To fortuny zbijane przez twórców na mikropłatnościach spopularyzowały je w grach. Nikt nie musiałby może narzekać na istnienie Pay2Win w licznych tytułach mobilnych i sieciowych, gdyby taka metoda zarabiania nie przynosiła gigantycznych zysków autorom, a wśród nas nie brakowało chętnych, żeby zapłacić za szybszy progres i ułatwienia. 

Tak samo też, co wszyscy dobrze wiemy, liczba klientów wpływa na dalsze losy gier i serii. Dobra sprzedaż to z reguły gwarancja powstania kontynuacji. Kiepskie wyniki w wielu przypadkach oznaczają przedwczesny upadek marki i urwanie rozpisanej na większą liczbę tytułów historii. Od pewnego czasu mamy w rękach dodatkowe narzędzie. Za pomocą platform crowdfundingowych możemy już na etapie pomysłu wyrazić swoje zainteresowanie i materialnie wesprzeć proces powstawania gry. Mamy szansę wreszcie realizować marzenia, pokazując producentom i wydawcom, że praca nad danym tytułem ma sens i nie jest niebezpieczna dla ich biznesu.

Taki "Too Human" miał być trylogią, ale szanse, że zobaczymy część drugą i trzecią tej opowieści są nikłe.

Kupujesz spokój? Niekoniecznie

Dla wielu twórców crowdfunding umożliwia zebranie funduszy na dany projekt i w teorii spokojną realizację kolejnych planów. Poprzez finansowanie, zyskują świadomość, że nie będą pracować za darmo. Mogą być spokojniejsi o wynik, bo sprzedają grę jeszcze przed jej powstaniem, nie ryzykując własnych oszczędności lub inwestując tylko małą część własnych środków. Nie muszą drżeć o wynik finansowy, bo każdy sprzedany po premierze egzemplarz to dla nich już często premia i zarobek. 

Jest jednak druga strona medalu. Uruchomienie kampanii crowdfundingowej zmienia sposób pracy nad grą. Wymusza na danym studiu dotrzymywanie konkretnych terminów. Informowanie na bieżąco o postępach. Realizowanie pomysłów, które zostały obiecane na samym początku, często we wczesnej fazie koncepcyjnej. Ich przełożonym staje się liczone w tysiącach grono wspierających, którzy zapłacili i oczekują określonych efektów. Grupa, której zaufania lepiej nie nadwyrężać, a cierpliwości nie wystawiać na próbę, o ile planuje się dłuższą działalność na rynku gier. Potrafi to być wyczerpujące, o czym mówił w wywiadzie dla GameIndustry jeden z założycieli studia Stoic, John Watson. Nie bez przyczyny po zakończonej sukcesem kampanii The Banner Saga i wydaniu otwierającej cykl gry, autorzy zrezygnowali z tego pomysłu przy kontynuacji. Chcieli stworzyć sequel w zaciszu własnego miejsca pracy, bez takiej presji. 

Remaster papierkiem lakmusowym 

W 2014 roku, w wywiadzie dla Eurogamera, twórca uniwersum Oddworld, Lorne Lanning, zapowiedział, że w zależności od wyników sprzedaży remastera New’N’Tasty, fani mogą spodziewać się odświeżonej wersji Abe’s Exodus, a być może także całkowicie nowego tytułu. Wypowiedź śmiało można zinterpretować jako wyzwanie rzucone pasjonatom serii. Wszystko pozostawało w ich rękach. Inwestując pieniądze w pierwszy projekt, mogli doprowadzić do powstania kolejnych i powrotu serii. Na pierwszy rzut oka uczciwa umowa. Nie była to jednak sytuacja całkowicie zero-jedynkowa, bo dla wielu New’N’Tasty był po pierwsze mało potrzebnym remasterem całkiem dobrej nawet dzisiaj Abe’s Oddyssey z 1997 roku, a ponadto wprowadzał zmiany, które wielu mogły się nie podobać. Wywoływał dyskusje, dzielił społeczność, ale stanowił też test, którego wyniki miały wpłynąć na dalsze losy fantastycznego uniwersum i kolejne projekty studia Oddworld Inhabitants. 

Zapłaciłbyś za ten powrót, nie wierzę, że nie. Nawet remaster wziąłbyś z pocałowaniem ręki.

Przenieśmy tę sytuację na dowolną inną markę, o której od dawna jest cicho. Postawmy się w sytuacji, w której znaleźli się miłośnicy świata zamieszkiwanego przez mudokony. Czekamy na wielki powrót w glorii i chwale No One Lives ForeverBurnouta, Duke Nukema, Command & Conquer, Pikmina, Gexa czy Maksa Payne’a. Listę można by wydłużać niemal w nieskończoność, bo co gracz, to inne marzenia. W temacie dzieje się jednak niewiele. Niespodziewanie właściciele marki ogłaszają, że pracują nad odświeżoną wersją jednej z już wydanych części cyklu. Ma powrócić gra, którą doskonale znamy, pamiętamy i ciepło wspominamy. Twórcy oczywiście mogą wykazać się większą kreatywnością i dopasować nową wersję do współczesnych wymagań rynku, dając nam konkretne uzasadnienie opłacalności zakupu. Równie dobrze mogą jednak wybrać ścieżkę po linii najmniejszego oporu i tylko wygładzić tekstury, stworzyć parę achievementów i dorzucić kilka schowanych gdzieś w archiwach szkiców koncepcyjnych do odblokowania. Niezależnie od jakości projektu, traktują to jako test opłacalności inwestycji.  

Mówimy o niedużej kwocie z punktu widzenia konsumenta, załóżmy 100-150 złotych. To niewiele za powrót ukochanej marki, prawda? W zamian dostaniemy mniej lub bardziej dopracowany remaster oraz obietnicę, że fascynujący świat i znany bohater powrócą w przyszłości. W grze, za którą znów będziemy musieli zapłacić, nawet więcej. Finansujemy projekt, do którego nie musimy być przekonani, żeby tylko zrealizować swoje marzenie w dalszej perspektywie. 

Dla właściciela marki to bezpieczna opcja, bo do niczego się w gruncie rzeczy nie zobowiązuje. Nie może być z realizacji projektu rozliczany, jak w przypadku projektów crowdfundingowych. Dla graczy to ryzyko, podejmowane z miłości do konkretnej marki lub serii. Czy warte podjęcia? Moim zdaniem tak, ale być może jestem zbyt ufny. A Wy jak się na to zapatrujecie?   

   
Brucevsky
5 września 2018 - 12:07