Moje Najki 2018 - Brucevsky - 31 grudnia 2018

Moje Najki 2018

Po raz ósmy zapraszam Was serdecznie na podsumowanie gamingowo-książkowo-filmowego roku w formie Moich Najków. Tradycyjnie będzie to lista pełna dziwnych kategorii, na której mniej lub bardziej ciepło wspominam ograne w minionych dwunastu miesiącach produkcje, obejrzane filmy i anime oraz przeczytane książki. Wsiadajcie na pokład, ruszamy w szybką podróż w czasie po roku 2018!

Moja gra roku to... Yakuza 4

Wszędzie chwalona seria długo czekała na swoją szansę. Minąłem pierwsze odsłony wydane jeszcze na PlayStation 2, a później jakoś nie potrafiłem przełamać się, żeby  zaczynać zabawę od nowszych części cyklu. Na jesieni jednak uległem pokusie. Zachęcony kolejnymi artykułami postawiłem pierwsze kroki w Kamurocho, w Yakuza 4. Los głośno mógł zachichotać, bo ledwie miesiąc później w ramach PlayStation Plus dostałem Yakuzę: Kiwami, a więc odświeżoną „jedynkę”. Odwrotu już jednak nie robiłem, bo gra Segi mnie porwała i rozkochała w sobie od pierwszych godzin zabawy.

To tytuł zupełnie inny od wielu dostępnych na rynku sandboksów, a na pewno całej serii GTA. Produkcja, w której twórcy kuszą nas opowiadaną w tle historią, mnogością aktywności pobocznych i wylewającym się z ekranu gangsterskim klimatem, a nie wirtualnymi kilometrami kwadratowymi mapy do zwiedzenia. Na palcach jednej ręki policzyć można gry, w których jest tyle charyzmatycznych postaci i których scenariusz potrafi regularnie zaskakiwać odbiorcę nagłymi, często trudnymi do przewidzenia zwrotami akcji.

Yakuza 4 to moje growe odkrycie roku i jednocześnie tytuł, przy którym spędziłem najwięcej godzin. To były ponad trzy miesiące zabawy na najwyższym poziomie, bez choćby chwili znudzenia i zmęczenia materiałem. Nawet stanowiący jeden z głównych elementów zabawy model prowadzenia starć, stosunkowo prosty w swoich założeniach, nie męczy po miesiącach ciągłej gry. Duża w tym zasługa twórców, którzy oddali do dyspozycji czterech walczących różnymi stylami bohaterów, a i postarali się, żeby pojedynki były efektowne, brutalne i satysfakcjonujące. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji odwiedzić Kamurocho, zróbcie to przy którejś okazji. Warto.

Mój własny PS Classic

Wszyscy wiemy, jak ostatecznie wypadła premiera PlayStation Classic. Nim jeszcze Szarak powrócił w zmniejszonych kształtach i przeciętnym stylu, ja sam zafundowałem sobie mały powrót do lat dzieciństwa i godzin spędzonych z pierwszą konsolą Sony. Wrotami czasu okazały się ogrywane na PSP hity w rodzaju Resident Evil 1 i 2 oraz Spyro 1 i 2. W obu przypadkach doświadczenia miałem podobne. „Jedynki” zestarzały się bardziej dotkliwie i dzisiaj nie mają już wielu tych atutów, którymi zachwycały w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Kontynuacje za to bronią się dzielnie nawet teraz i mogą stanowić całkiem dobry pomysł na kilka godzin zabawy w podróży. Dla mnie ogranie ich było też przygotowaniem gruntu pod spotkania z remasterami/remake’ami.

Najsłabsze pomysły tego roku

Miewałem w tym roku lepsze pomysły, jak sprawdzenie Yakuzy czy Kororinpy, ale też te z gatunku gorszych. Nie polecam przede wszystkim opcji sprawdzania gier z serii Lego na PSP. Pojedynczemu graczowi te wcześniejsze odsłony popularnego cyklu mają niewiele do zaoferowania. Choć więc przygody Jacka Sparrowa uwielbiam, to ich klockowa wersja mnie znudziła i zniechęciła. Jeśli więc planujecie zobaczyć, jak legoludziki parodiują wydarzenia z danej kinowej serii, zróbcie to z drugą połową, bratem, siostrą lub znajomymi na dużej konsoli bądź komputerze.

Warte dodatkowych godzin zastanowienia są też pomysły w stylu powrotu po latach do pierwszej części FIFA Street. Niby można przyjemnie pokopać futbolówkę przez kilka godzin w tym klasyku sprzed trzynastu lat, ale po co to robić, gdy są bardziej rozbudowane i nowsze kontynuacje? Sam nie wiem, czemu więc akurat wybrałem „jedynkę". Plus taki, że w okresie przedmundialowym zadziałała nieźle, rozbudzając apetyt na nadchodzący turniej.

Najbardziej hipsterski tytuł to... Kororinpa

Słyszysz Kororinpa i prosisz o powtórzenie, bo nic nie zrozumiałeś, a umysł nie podpowiedział żadnego rozwiązania. Sam do niedawna nie miałem pojęcia o istnieniu tego tytułu. W ramach podróży po sporawej bibliotece Wii, trafiłem jednak na ten cichy hit i dzisiaj mogę go wyróżniać jako moje prywatne odkrycie 2018 roku. Kororinpa bazuje na prostym schemacie poprowadzenia małej kulki do celu, a dzięki wykorzystaniu możliwości kontrolera ruchowego zapewnia kilka godzin naprawdę dobrej zabawy. Jest przy tym wyzwaniem, przy którym trzeba wykazać się precyzją, cierpliwością i refleksem. Cieszę się, że miałem okazję wyłowić taką perełkę.

Kuszące retro to... Destruction Derby 2

Gdybym miał wskazać jedną grę, która chodzi za mną od kilkudziesięciu tygodni, byłaby to Destruction Derby 2. Ogrywany dawno temu tytuł dał mi popalić w czasach dzieciństwa i cały czas zastanawiam się, czy dużo bogatszy w growe doświadczenia byłbym obecnie w stanie pokonać Mastera, Scuma i resztę bandy i w końcu awansować oraz wygrać zmagania w pierwszej dywizji. Inna sprawa, że taki powrót po latach mógłby zniszczyć te pozostałe w głowie przyjemne wyobrażenia o DD2.

Pożeracz czasu to... Overwatch

Gdy pod koniec roku pojawiły się podsumowania dokonań posiadaczy PlayStation, dopiero zorientowałem się, jak wiele czasu poświeciłem już Overwatchowi. Uruchamiana czasami na kwadrans przed snem, czasami na dłuższą partyjkę w przerwie od aktualnie ogrywanej produkcji sieciowa strzelanka, potrafi do siebie przyciągać. Nie wkręciłem się w zbieranie skrzynek, nie zależy mi specjalnie na ciągłych awansach w rankingu, ale lubię potestować umiejętności z innymi graczami i bez zobowiązań postrzelać w  sympatycznej oprawie Overwatcha. Martwi mnie tylko, że doba nie jest z gumy, stos zaległości growych ciągle rośnie, a produkcji Blizzarda rosną też konkurenci w jej kategorii wagowej. W 2019 roku rozważam bowiem nie tylko aktywniejszą zabawę w Rocket League, ale też rozpoczęcie przygody w Elite: Dangerous.

Największym rozczarowaniem był... Dragon Ball Z: Tenkaichi Budokai 2

Jako fan Dragon Balla zawsze żałowałem, że w czytniku poczciwej PlayStation 2 nie zakręcił się nigdy na dłużej krążek z którąkolwiek z odsłon Tenkaichi Budokai. W 2018 roku spełniłem jednak swoje małe marzenie i zdobyłem drugą część cyklu w wersji na Wii, którą autorzy wyposażyli w obsługę ruchowych kontrolerów. Wizja odpalania ataków specjalnych poprzez naśladowanie charakterystycznych ruchów bohaterów działała na wyobraźnię, podobnie zresztą jak gigantyczna liczba dostępnych postaci i okazja na przeżycie raz jeszcze wszystkich wydarzeń z serialu i filmów. Niestety czar prysł po jakiś czterech godzinach. Tenkaichi Budokai sprawia frajdę, jeśli spotka się grono fanów Goku i spółki, by razem sparować. Dla samotnika szybko robi się nudny i schematyczny. I jeszcze te potraktowane po macoszemu prezentowanie historii, którą znamy. To było dla mnie zdecydowanie największe growe rozczarowanie 2018 roku.

Pozytywne zaskoczenie growe to... Brothers: A Tale of Two Sons

Pozytywnie zaskoczył i zapisał się na stałe w pamięci za to Brothers: A Tale of Two Sons. Jeszcze w 2017 roku miałbym duży problem z wymienieniem gry, która sprawia, że ściśka cię w gardle, a oczy zaczynają się szklić. Teraz mam już swojego kandydata. Josef Fares opracował interaktywną opowieść, która chwyta za serce, zachwyca wizualiami i sceneriami, a przy tym nie ucieka za bardzo ze świata gier w stronę filmów. Jeśli szukacie w grach dobrych historii i potraficie doceniać artyzm, dopiszcie Brothers na listę tytułów obowiązkowych do sprawdzenia. Wielu takich baśni na naszym poletku nie znajdziecie.

Odporna na upływ czasu okazała się... The Mark of Kri

W końcu mogłem w 2018 roku skreślić z listy zaległości The Mark of Kri. Znakomicie oceniany tytuł ma wierne grono oddanych fanów, ale nigdy nie miał okazji zostać kasowym mega hitem. Szkoda, bo to zmyślnie zaprojektowana, trudna skradanka w rzadko spotykanych klimatach i odpornej na upływ czasu cell-shade’owej grafice. Wiele produkcji wydanych później niż w 2002 roku dzisiaj jest już niegrywalnych. The Mark of Kri tymczasem wygląda nadal dobrze, ale ma też wszystko, co niezbędne w kwestii mechaniki. Skradankom zawsze trudniej oprzeć się upływowi czasu, bo po latach dużo bardziej bolą i irytują pewne uproszczenia w systemie czy niedoskonałości ówczesnej sztucznej inteligencji. Tutaj tego nie ma. Swoje zadanie spełnia też pomysłowy system walki, który wówczas nie bez przyczyny nazywano przełomowym. Jedyne, co mnie trochę gryzie, to końcówka gry, w której nagle ze skradanki The Mark of Kri staje się slasherem. Nie zamierzam jednak narzekać, bo ten jeden poziom był jakby nagrodą za wcześniejsze wyrzeczenia i okazją, by nasycić się możliwościami bojowymi Rau.

Nieodporna na upływ czasu była z kolei... GTA III

Dużo mniej satysfakcji przyniósł mi powrót do GTA III. Protoplasta sandboksów przed laty wyznaczył kierunek rozwoju gatunku i podniósł poprzeczkę dla konkurentów i naśladowców. Minęło jednak zbyt wiele lat, do wielu rozwiązań za bardzo się przyzwyczailiśmy, by dzisiaj irytujące sterowanie na padzie (pamiętajcie, że piszę to w kontekście wersji na PS2) i wkurzający system checkpointów połączony z wysokim poziomem trudności akceptować bez skrzywienia. Odbiłem się od GTA III po kilkunastu godzinach mordęgi, a jedynym plusem tej całej wizyty w Liberty City była…

Kawałek roku to... Push it to the limit

… rozgłośnia radiowa Flashback FM. Piętnastominutowy set klasycznych disco kawałków, które wryły się w głowę i sprawiły, że później tygodniami potrafiłem wracać do największych przebojów z lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia. A wśród nich prym wiódł Push it to the limit Paula Engemanna z 1983 roku. Mój kawałek roku.

Najbardziej upierdliwego przeciwnika spotkałem w... Red Steel

Tradycyjną kategorią w cyklu Moje Najki jest najtrudniejszy boss napotkany w ciągu minionych dwunastu miesięcy. Kilkukrotnie przejrzałem listę ogranych produkcji, wspominając wszystkie ważniejsze starcia i wyszło mi, że tym razem nie mam dobrego kandydata. Nikt nie był na tyle wielkim wyzwaniem, by zmusić mnie do planowania działania pomiędzy kolejnymi podejściami i zatrzymać progres choćby na godzinę. Wybrałem więc, jako małe wyróżnienie, wroga, przy którym zdążyłem się autentycznie zmęczyć. To bezimienny ninja, jeden z ważniejszych członków Komori, którego spotykamy podczas ataku wrogiej grupy na dojo Otoriego w ekskluzywnie wydanej na Wii grze Red Steel. Nie wiem, czy autorzy zamierzali zrobić z niego takiego twardziela, czy może tak akurat się złożyło, że miałem z nim problem, ale pokonałem go dopiero za czwartym razem, po piętnastu minutach męczącego machania wiilotem, blokowania ataków i wojny nerwów prowadzonej przy minimalnym HP.  

Pozytywne zaskoczenie serialowe to... Agents of Shield

Poczyniłem spore postępy w kwestii oglądania seriali, choć mój wynik i tak jest skromny na tle tych osiąganych nawet przez średnich serialomaniaków. Postanowiłem w tym roku zabrać się za rozgrzebane produkcje i w efekcie doprowadziłem do końca Spartakusa, który okazał się całkiem w porządku, obejrzałem dwa kolejne sezony Supernaturala (8. i 9. mają lepsze i gorsze momenty), a także wróciłem do Agentów Tarczy, którzy leżeli odłogiem od momentu zakończenia pierwszego sezonu. I właśnie to ta marvelowska produkcja jest moim wyborem w kategorii pozytywnego zaskoczenia. Po bardzo marnym początku całej serii, w drugim i trzecim sezonie autorzy co rusz serwują znakomite zagrywki fabularne, trzymając na krawędzi fotela. Za finał drugiego sezonu, za odcinek z pożegnaniem szpiega, za te wszystkie zaskakujące śmierci niektórych postaci i łamiące schematy błyskawiczne zamykanie niektórych wątków wyróżniam Agentów Tarczy w tym roku.

Anime-getacja

Wspominając w ogóle o anime, narażam się na kolejne prześmiewcze komentarze, ale biorę to na klatę. Tak, kolejny rok z rzędu nie zdołałem przebrnąć przez One Piece’a. Za mną bardzo dobry Dressrosa Arc i udany Zou Arc, które przyniosły pozytywny zastrzyk energii i optymizmu po nieco słabszym okresie w przygodach Słomianych Kapeluszy. Znowu było efektownie (Rhino Schneider!), czasami zabawnie (zmyłka z babcią Franky'ego podczas walki z Senor Pinkiem ubawiła mnie do łez), a momentami bardzo bohatersko i nastrojowo. Mógłbym spokojnie być już na bieżąco z losami Luffy’ego i jego załogi, ale przyznam szczerze, że wolę sobie tę przyjemność dawkować. Zakładam, że za dwa-trzy miesiące będę już musiał czekać na każdy kolejny epizod i wtedy też ruszę z nadrabianiami gigantycznych zaległości, ale do tego momentu jeszcze mogę przez chwilę nacieszyć się myślą, że przede mną jeszcze parę tygodni efektownych walk i humoru serwowanych przez lubiane postacie. Poza tym, w ramach animegetacji nadrabiam też kolejne kinówki w uniwersum Dragon Balla, ale to już dobrze wiecie z kolejnych materiałów publikowanych na gameplayu.

Najbardziej przerażające wizje świata widziałem w... Black Mirror

Opisując tegoroczne zmagania serialowe nie wspomniałem o Black Mirror. To dlatego, że zasłużył on na osobną kategorię, prezentując kilkukrotnie niepokojące wizje przyszłości naszej cywilizacji. Gdybym miał wskazać swoich faworytów, epizody, które najbardziej mną wstrząsnęły i dały do myślenia, postawiłbym na „White Christmas” i „Hated in the Nation”. Pierwszy pokazał chyba najgorszy możliwy rodzaj więzienia, w którym moglibyśmy się znaleźć, drugi potencjalne skutki dalszego rozwoju technologii i polityki kontrolowania obywateli. Oba wcale niespecjalnie science-fiction.

Najlepiej bawiłem się w kinie na Bohemian Rhapsody
Trochę było w tym roku obejrzanych filmów, ale w gruncie rzeczy żaden nie wywował efektu „wow”. Z tych zobaczonych w kinie pozytywnie wspominać będę na pewno Bohemian Rhapsody. Nie jest to pełna biografia Freddiego, nie jest to satysfakcjonująca produkcja o Queen, ale dzięki muzyce i kilku scenom sprawia, że człowiek spędza te dwie godziny przez ekranem naprawdę przyjemnie.

Najgorszy film obejrzany w tym roku to Avengers: Age of Ultron

Uniknąłem w tym roku crapów, które miałbym ochotę wyłączyć po pierwszym kwadransie. Gdybym miał wskazać tytuł, przy którym najbardziej zmęczyłem się w tym roku, wybrałbym Avengers: Age of Ultron, do którego usiadłem po raz drugi. W kinie, na fali euforii wywołanej samym pomysłem, było lepiej, teraz wyszły wszystkie braki i słabe punkty. Na pewno Ultronowi nie pomogły też porównania, które mogłem zrobić po seansie Infinity War. Przestałem się dziwić tym wszystkim głosom rozczarowania wobec drugiej odsłony serii o grupie herosów.

Książka roku to Barca vs Real: Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie istnieć

Trafiłem w tym roku na sporo dobrych książek. W końcu zabrałem się za Świat Dysku nieodżałowanego Terry’ego Pratchetta, bawiąc się przy pierwszych publikacjach opowiadających o losach Rincewinda. Poczytałem o Korei Północnej, Jordanie Belforcie i kulisach piłki nożnej. Za najlepszą, najpełniej pokazującą obrany temat i przykuwającą do lektury na godziny uważam jednak Barca vs Real: Wrogowie, którzy nie mogą bez siebie istnieć Alfredo Relano. To nie tylko świetnie napisana i wypełniona po brzegi ciekawostkami książka, ale też inspiracja, by zainteresować się przeszłością sportu. Żyjemy za szybko i przez to wiele z dawnych zdarzeń nam umyka. Po lekturze Barca vs Real wiem, że warto się zatrzymać na moment, by odkryć kopalnię wiedzy, doświadczeń i ciekawostek dostępnych na wyciągnięcie ręki. We wspomnianym dziele znajdziemy choćby opis okoliczności początków obu hiszpańskich gigantów, a także relację z wydarzeń, które wpłynęły na ich dotychczasowe napięte stosunki.

Gralingrad rośnie w siłę

Na  koniec jeszcze kilka zdań o Gralingradzie. Na gameplay.pl w tym roku opublikowałem nieco ponad dwadzieścia wpisów, skupiając się na analizowaniu niektórych tytułów w kilkunastu tweetach, startując z przeglądem filmów w uniwersum Dragon Ball i poświęcając czas na felietony. To był tylko jednak mały wycinek moich działań w sieci. Większość czasu spędziłem na blogu gralingrad.pl, gdzie tworzę opowiadania na bazie ogrywanych produkcji. Wzorem karier w FIFA i Football Manager, które znajdywaliście tutaj przed laty, zacząłem na różne sposoby relacjonować swoje perypetie w Red Steel, Yakuza 4, Rayman Raving Rabbids czy Laser Disco Defenders. Czasami na poważnie, czasami z humorem. Jeśli lubicie fanfiki i chcecie powspominać lub podyskutować o grach, odwiedzajcie Gralingrad, bo to świetne miejsce do wymiany myśli. Zawsze możecie też zajrzeć na profile bloga na Facebooku i Twitterze, gdzie podrzucam ciekawe screeny czy prowadzę plebiscyt na największy hit muzyczny z gry piłkarskiej.

Rok 2018

W 2018 roku ogrywałem dwadzieścia cztery produkcje. Jak na rok mundialowy, w którym przez miesiąc wszystkie inne pasje ustępują miejsca futbolowi, nie jest najgorzej. Do tego dorzuciłem kilkanaście książek, nieco ponad trzydzieści filmów i kilka sezonów seriali i anime. Zaległości tradycyjnie tylko urosły, ale najważniejsze to nie ścigać się z planem wydawniczym czy znajomymi, a dobrze bawić.

Dziękuję za lekturę tego wpisu i wszystkich innych opublikowanych w 2018 roku w Gralingradzie. Za wszystkie wizyty na blogu, komentarze i dyskusje. Życzę Wam samych trafionych gier, książek, filmów, seriali, komiksów, mang, wyjazdów i zakupów w 2019. Niech moc i pasje będą z Wami. Do przeczytania, usłyszenia lub zobaczenia w kolejnych miesiącach!

Brucevsky
31 grudnia 2018 - 09:54