Scott Pilgrim = Awesome! - fsm - 19 grudnia 2010

Scott Pilgrim = Awesome!

O komiksie z serii Scott Pilgrim usłyszałem dopiero, gdy na szerokie wody Internetu wypłynął pierwszy zwiastun filmu Edgara Wrighta, Scott Pilgrim vs. The World. Zajawka mnie zachwyciła, czym prędzej więc sięgnąłem po, że tak powiem, literacki oryginał. A teraz po kolei.

Walka narysowana

Scott Pilgrim jest 23-letnim bohaterem 6 tomów obłędnie bezbłędnej serii komiksów autorsta Bryana Lee O'Malleya. Chłopak jest leniwym basistą fatalnie cudownego (cudownie fatalnego) zespołu, mieszka ze swoim gejowskim przyjacielem w jakiejś suterenie i chodzi z licealistką. Do czasu. Gdy pojawia się "dziweczyna z takimi włosami" czyli Ramona Flowers, wszystko się zmienia, a jego życie przestaje być nudne. Oj, zdecydowanie tak. Wszak będzie musiał teraz pokonać siedmiu złych "eksów" uroczej Ramony.  Komiksowa seria to w sumie ponad 1000 stron świetnej, prostej kreski, to w 98% przypadków jedynie kolor biały i jego dobry znajomy - kolor czarny, to mnóstwo rewelacyjnych dialogów i fajnie nakreślonych postaci, to wreszcie kopalnia nawiązań do świata muzyki, innych komiksów i (przede wszystkim) gier komputerowych. Scott Pilgrim to seria, z którą powinien zapoznać się każdy szanujący się, lubiący wysokiej jakości popkulturową papkę (niby sprzeczność, ale nie do końca) gracz w wieku 20-30 lat. Starsi i młodsi też powinni, ma się rozumieć :) Seria póki co oficjalnie w naszym kraju dostępna nie jest, ale bez problemu można ją zamówić w sieci (także z polskich sklepów). Nołledż of inglisz lengłydż rikuajerd, of kors.

Filmowy Scott Pilgrim zaś to mała, trwająca 110 minut, perełka. I przy okazji film, którego brak w ofercie polskich dystrybutorów bardzo mnie zabolał. Miał być, ale w końcu wypadł z kinowej ramówki. Pewnie słabe wyniki w USA (produkcja jeszcze się nie zwróciła) podziałały tak, a nie inaczej. Wielka szkoda. Miejmy nadzieję, że wydanie DVD/BR pojawi się u nas, bo to jest film, który wypada mieć w swojej kolekcji. Ja kupię, gdy tylko nadarzy się okazja. A dlaczego? Już tłumaczę.

Walka nakręcona

6 tomów to za dużo, by zmieścić je w jednym filmie, czyż nie? Prawda, ale Edgar Wright (wraz ze współscenarzystą) poradzili sobie doskonale. Dzięki temu a) miłośnicy komiksu nie będą zawiedzeni, bo zmian jest naprawdę niedużo i mają sens b) ci, którzy komiksu nie znają, bezproblemowo ogarną całą historię i jej wszelkie niuanse. Scott Pilgrim vs. The World ma świetne tempo dyktowane przez wystrzeliwane niczym z karabinu dialogi (bardzo dobrze) oraz szalony montaż. Wszystko zagrane jest bardzo w duchu oryginału (Michael Cera to wykapany Pilgrim, a Mary Elisabeth Winstead zdecydowanie pasuje do postaci Ramony), znane z kart żarty, nawiązania i smaczki przeszły bezboleśnie proces filmowania, a dodatkowo ruchomość obrazu pozwaliła na zaserwowanie widzowi całej masy innych bonusów. Muzyka odgrywa przy tym bardzo dużą rolę (wszak Scott gra w zespole i znane z komiksów piosenki nareszcie nabrały ciała), a jej ośmiobitowe naleciałości trafią w serce każdego prawdziwego gracza. No i jak ten film jest świetnie zrobiony - spece od efektów wykorzystali zaoferowane im pole do popisu (walka z bliźniakami i finałowy pojedynek to sceny które spokojnie można podziwiać kilka razy pod rząd). Piksele, napisy, wybuchy, nawiązania do anime i gier - wszystko pasuje, wpisuje się w konwencję i zachwyca. A zmodyfikowane logo Universalu na samym starcie to czysta poezja.

Innymi słowy - Scott Pilgrim, i film, i komiks, to solidne 9/10 w oczach każdego, komu niestraszna taka właśnie (szalona, nieco naiwna, bardzo mocno związana z grami) konwencja. I przy okazji kolejny dowód na to, że Edgar Wright to cholernie utalentowany facet, a Bryan Lee O'Malley to, dla odmiany, również cholernie utalentowany facet. Oklaski.

fsm
19 grudnia 2010 - 19:44