Grand Theft Auto na Dzikim Zachodzie - UV - 5 stycznia 2011

Grand Theft Auto na Dzikim Zachodzie

UV ocenia: Gun
70

Twórcy gier komputerowych stosunkowo rzadko sięgają po western, jakby wierzyli, że czasy największej świetności tego gatunku  minęły bezpowrotnie wraz z kultowymi filmami Sergia Leone. W rezultacie gier traktujących o Dzikim Zachodzie mamy dziś niewiele, a te naprawdę dobre można policzyć na palcach jednej ręki. Wydany w 2005 roku Gun firmy Neversoft Entertainment niewątpliwie zalicza się do tej drugiej grupy, choć trzeba tu wyraźnie  zaznaczyć, że nie jest to produkt pozbawiony wad. Co to, to nie.

Gun jest typowym sandboksem, którego autorzy mocno wzorowali się na grach z serii Grand Theft Auto. Podobieństwo do produktów firmy Rockstar Games jest widoczne gołym okiem: akcję obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby, nasz śmiałek może swobodnie przemierzać  dostępny teren, zabijać przeciwników za pośrednictwem rozbudowanego arsenału środków zagłady, a także rozmawiać z bohaterami niezależnymi, chętnie zlecającymi rozmaite  zadania. Podróżowanie po niezbyt rozległej krainie odbywa się za pomocą koni, które kradnie się tak samo łatwo, jak w Grand Theft Auto. Jeśli dodamy do tego wszystkiego poboczne aktywności (np. wydobycie złota, kupno usprawnień w sklepach, możliwość gry w pokera) oraz prosty system rozwoju postaci, okaże się, że Gun ma całkiem sporo do zaoferowania dla maniaków piaskownic, wychowanych na dziełach Rockstara.

Niestety, to, co na początku wydaje się fajne, z czasem zaczyna zwyczajnie nużyć. O ile zadania z głównego wątku fabularnego trzymają przyzwoity poziom, tak misje poboczne trudno nazwać ekscytującymi. Twórcy gry bardzo szybko wystrzelali się z pomysłów, dzięki czemu Gun zaczyna męczyć wtórnymi i powtarzalnymi zleceniami: pilnowaniem zwierząt na farmie, przewozem paczek na czas z punktu A do punktu B, poszukiwaniem ściganych listem gończych złoczyńców, czy też polowaniem na rzadkie zwierzęta. Jakby tego było mało, są one na tyle łatwe, że poradzenie sobie z nimi nie stanowi najmniejszego problemu.

Klimacik%20by%u0142%3F%20By%u0142%21
Klimacik był? Był!

Od strony wizualnej Gun prezentuje się zupełnie przyzwoicie, co można zobaczyć na załączonych obrazkach – dziś nie robią one wrażenia, ale kilka lat temu produkt firmy Neversoft Entertainment mógł się podobać. Na specjalne wyróżnienie zasługuje natomiast dźwięk. Autorzy zatrudnili kilku znanych aktorów, m.in. Thomasa Jane’a, Krisa Kristoffersona, Rona Perlmana i Lance’a Henriksena, którzy przekonująco wcielili się w role kluczowych dla fabuły bohaterów. Bardzo podobała mi się także muzyka, którą zawdzięczamy Christopherowi Lennertzowi. Skomponowane przez Amerykanina utwory szybko wpadają w ucho i doskonale podkreślają sugestywny klimat Dzikiego Zachodu z końca XIX wieku.

Gun to produkt wybijający się ponad przeciętność, ale z różnych względów daleko mu  do ideału. Gdyby autorzy bardziej pokombinowali z zadaniami pobocznymi, powiększyli obszar działania, który już po dwóch, trzech godzinach rozgrywki zna się na pamięć, a przede wszystkim podnieśli poziom trudności zmagań, gra byłaby zdecydowanie ciekawsza. Nie zmienia to jednak faktu, że warto się z nią zmierzyć, choćby po to żeby sprawdzić, jak w 2005 roku prezentowało się „Grand Theft Auto na Dzikim Zachodzie” – na kilka lat przed nadejściem niemal doskonałego Red Dead Redemption.

UV
5 stycznia 2011 - 16:24