Noc zamętu - Kati - 25 marca 2011

Noc zamętu

 Fanom fantasy nie trzeba chyba przedstawiać „Malazańskiej Księgi Poległych” Stevena Eriksona. Nie wszyscy wiedzą jednak, że świat Malazu Erikson stworzył razem z Ianem Cameronem Esslemontem, który również ma prawo pisać powieści rozgrywające się w tych realiach. Zobaczmy, jak poradził sobie w roli autora.
 W „Nocy noży” mamy okazję poznać wydarzenia poprzedzające „Ogrody księżyca”, pierwszą część cyklu. Co się stało z cesarzem Kellanvedem i jego towarzyszem Tancerzem? Jak Gburka przejęła tron? Malaz, senna wyspa na skraju imperium staje się miejscem rozgrywki pomiędzy różnymi grupami próbującymi zdobyć władzę. Tron Malazu okazuje się nie być najwyższą stawką. Akcja toczy się w ciągu jednej nocy, nocy Księżyca Cienia, kiedy to siły nadprzyrodzone obejmują władzę nad wyspą. W wielką politykę wplątują się Hart, były żołnierz Miecza, i Kiska, młoda dziewczyna marząca o karierze w wywiadzie.


 Autorowi nawet udało się stworzyć mroczny klimat i nieźle oddać grozę nocy Księżyca Cienia. Natomiast dużo słabiej poradził sobie z postaciami. Są bezbarwne, pozbawione wyrazu, ich los jest w zasadzie czytelnikowi obojętny. Próby nadania im głębi spełzają na niczym. Retrospekcje z przeszłości Harta i Kiski wbrew zamierzeniom autora wcale nie czynią tych postaci prawdziwszymi. Motywacja Harta nie bardzo na sens: niby chciał uciec od wojny i wielkiej polityki, chciał wreszcie mieć spokój, a sam wplątuje się w awanturę.


Esslemont próbuje opisywać wydarzenia w podobny sposób jak Erikson – czytelnik zostaje rzucony w wir wydarzeń bez jakichkolwiek wyjaśnień, tylko, że tym razem sam autor też się nieco pogubił. Fabuła jest niestety chaotyczna, brakuje jej spójności. Składa się ona głównie z serii walk, między którymi coś się niby dzieje, ale powiązania między wydarzeniami są niejasne.
 Powieść jest po prostu słaba, nie wybija się ponad poziom przeciętnego prequela/sequela dopisanego przez nieznanego autora (nie znam żadnego tego typu utworu, który chociażby dorównywał oryginałowi). Wyraźnie widać braki warsztatu pisarskiego Esslemonta, nieumiejętność panowania nad tekstem. Tylko dla najbardziej zagorzałych fanów Malazańskiej Księgi Poległych. O ile cykl Eriksona mogę polecić z czystym sumieniem, to twórczość Esslemonta już nie bardzo.

Kati
25 marca 2011 - 23:38