MMA #7 - O co chodzi w tym parterze? - yasiu - 11 kwietnia 2011

MMA #7 - O co chodzi w tym parterze?

Zdarzyło się wczoraj kilka rzeczy, ale o wszystkich nie ma co pisać, za to dwie tak się jakoś zbiegły w czasie i do tego są związane z serią artykułów o MMA. Pierwsza z nich wydarzyła się, kiedy siedząc na tronie czytałem urodzinowy numer pewnego czasopisma o grach. Pod koniec recenzji nowego Fight Nighta trafiłem na zdanie z którym zwyczajnie się nie zgadzam – z kilku powodów. Redaktor recenzent stwierdził, że FNC jest bardziej męski niż obmacywanie się w parterze w MMA czy UFC.

To naprawdę boli...

Mam tu małą nadzieję, że Qnik zwyczajnie użył skrótu myślowego i miał na myśli gry – EA Sports MMA i UFC Undisputed. Jeśli tak nie jest, popełnił błąd podobny do zdania „kopanie piłki jest bardziej męskie niż rzucanie nią w futbolu amerykańskim czy NFL”. Nie będę jednak czepiał się słówek – chociaż chętnie dowiem się jaka jest prawda – nie zgadzam się bowiem z twierdzeniem, że walka w parterze jest w jakikolwiek sposób niemęska.

Druga rzecz trafiła się kilka godzin później kiedy oglądałem bodaj 56stą galę UFC. W jednej z początkowych walk komentator powiedział, że nie da się zrobić kimury (dźwigni na ramię) z pozycji półgardy. Kilka walk później Matt Hughes w walce z Joe Riggsem pokazał, że jednak jest to możliwe. Nie ma w tym nic dziwnego jeśli wziąć pod uwagę fakt, że najlepsi zawodnicy potrafią postępować nieszablonowo. I to właśnie w walce w parterze jest piękne, między innymi.

Kilka sekund takiego uścisku i każdy idzie spać

Szczerze i bez bicia przyznam, że kiedy zaczynałem swoją przygodę z MMA, walki w parterze wydawały mi się szczególnie nudne. I nie jest to jednostkowy przypadek, wiele osób nie interesujących się podobnymi sportami które biorą się za oglądanie walk wolą, kiedy wszystko rozgrywa się w stójce, zejście na matę oznacza obserwowanie obściskujących się facetów. Co ciekawe, w przypadku kobiecego MMA protesty występują zdecydowanie rzadziej.

Z czasem jednak nauczyłem się dostrzegać umiejętności zawodników. Moja żona która oglądnęła ze mną już koło setki walk też dotarła do tego etapu. Jak sama twierdzi, dzięki moim objaśnieniom i przede wszystkim mistrzowskiemu komentarzowi duetu Goldberg i Rogan. Ci panowie każdą walkę komentują rzeczowo i konkretnie, podając nazwy wszystkich wykonywanych akcji, przewidując, co zawodnicy mogą zrobić dalej, doceniając lub krytykując bardziej lub mniej udane posunięcia. I owszem, nadal walka w parterze potrafi zarówno mnie jak i małżonkę znudzić, ale tylko w przypadku zwykłego leżenia którego jedynym celem jest odpoczęcie obu zawodników. Jeśli natomiast walczą, sprawa wygląda całkiem inaczej. Przyjemnością było zobaczyć, jak Georges St-Pierre obchodzi wszystkie gardy i zasłony Franka Trigga i precyzyjnymi ciosami łokci sprawił, że jego – jakby nie patrzyć doświadczonego – przeciwnik wyglądał jak kompletny amator.

Tego duszenia nie ogląda się zbyt często

Ale St-Pierre to wysoka półka, podobnie jak Matt Serra, Matt Hughes, Tito Ortiz, Randy Couture czy Frank Mir – i oczywiście wielu, wielu innych. Nie znaczy to jednak że zawodnicy mniej znani nie potrafią pokazać w parterze doskonałej walki, przeciwnie. Ale, wrócę do tego o czym chciałem pisać, z czego tak właściwie składa się walka na leżąco (siedząco również).

Po pierwsze, ze zmian pozycji. Szkoła rodziny Gracie mówi, że zanim wykonasz jakąkolwiek akcję, musisz odpowiednio się ustawić. Nie jest to reguła, udowodnił to chociaż Hughes w walce o której piszę wyżej, udowadniają to inni specjaliści od poddań czy ground’n’pound (wybaczcie stosowanie angielskich nazw, polskich odpowiedników nie znam, i nie w każdym przypadku brzmią one rozsądnie) – korzystają z każdej nadarzającej się okazji i nie raz zaskakują tym przeciwników. Na czym więc polegają zmiany pozycji – zazwyczaj jeden z zawodników trzyma gardę – nogami, może to być garda pełna, półgarda ew. garda butterfly. Drugi z zawodników próbuje osiągnąć pozycję pozwalającą mu na wykonanie dźwigni, duszenia lub swobodne uderzanie. Takich dogodnych ustawień jest kilka – np. obejście gardy i ustawienie się prostopadle do przeciwnika pozwala na swobodne zadawanie ciosów kolanami na jego tułów, łokciami na głowę oraz kilka rodzajów dźwigni. Przejście do tzw. mount (mówi się o dosiadaniu przeciwnika) daje ogromną swobodę, siedząc na brzuchu oponenta nie tylko utrudnia mu się oddychanie ale można też zadawać bardzo skuteczne ciosy na jego twarz. Całkiem inna bajka to dorwanie przeciwnika od strony pleców, to prawie pewna próba duszenia, często poprzedzona kilka ciosami mającymi pozwolić ułożyć odpowiednio ręce.

Kimura też nieźle daje w kość... a raczej w staw

Nie jest jednak tak, że zawodnik będący pod spodem jest na straconej pozycji. Sam może zadawać ciosy a dzięki jiu-jitsu i zapasom nie raz udaje mu się zmusić przeciwnika do poddania za pomocą duszenia bądź dźwigni. Dobry zawodnik będący na dole będzie próbował zmieniać pozycje, trzymać przeciwnika w gardzie, próbować założyć mu duszenie lub dźwignię nogami. Nie raz odbywa się to z takich pozycji, że normalnego człowieka bolą stawy na sam widok. Dźwignie i duszenia potrafią być bardzo widowiskowe, nie tylko ich zakładanie wygląda czasem kosmicznie, ale i ucieczki, unikanie potrafią robić ogromne wrażenie. Inna sprawa, że nie raz zawodnik który jest poddawany dźwigni aż krzyczy z bólu, ale nie odklepuje. Czasem sędzia sam przerywa walkę – jak podczas starcia Franka Mira ze znanym Polakom Timem Sylvią, gdyby nie interwencja arbitra mogło skończyć się czymś więcej niż złamane przedramię, na szczęście Herb Dean zauważył pękającą kość (niesamowity widok na powtórkach) i mimo protestów Sylvii przerwał starcie. Bywa też tak – chociaż przyznam, że widziałem to raz jedynie – że zawodnik poddaje się z powodu duszenia którego nie było. Słynna ‘walka’ Salety z Najmanem zakończyła się po duszeniu które duszeniem nie jest. Saleta zastosował technikę która ma na celu jedynie zakłócenie rytmu oddychania przeciwnika, tymczasem Najman nie był na takie zakłócenie przygotowany i musiał się poddać.

Walka w parterze to jednak nie tylko duszenia i dźwignie, to też bardzo widowiskowy i często krwawy ground’n’pound czyli tłuczenie głowy przeciwnika za pomocą pięści, łokci, czasem też barku. Nie jest to wbrew pozorom łatwe, przeciwnik przecież trzyma ręce atakującego, zasłania się, próbuje uciec, a miejsca do zadania ciosu jest strasznie mało. Nie przeszkadza to jednak specjalistom od tego typu walki w rozwaleniu łuku brwiowego, złamaniu nosa lub w takim obiciu przeciwnika, że sędzia kończy walkę –w trosce o zdrowie bitego. Podając przykład z naszego podwórka, przez ground’n’pound zwyciężył Pudzian w walce przeciwko Eschowi – ale nie jest to najlepszy przykład.

Lesnar przyjacielsko poklepuje kolegę po twarzy

Sumując to wszystko, i pisząc w paru słowach, walki w parterze nie mają w sobie nic niemęskiego, przeciwnie, potrafią być bardziej brutalne i zawzięte niż walki w stójce. Przykro mi trochę, że taki ze mnie ekspert jak z psiej okrężnicy saksofon, bo naprawdę chciałbym chociaż parę osób przekonać, że warto się przemóc, oglądnąć kilka walk i zacząć doceniać to, co dzieje się kiedy zawodnicy leżą na macie.

Mały przegląd kilku całkiem udanych poddań

Filmik z udziałem jednego z pierwszych specjalistów od ground'n'pound

yasiu
11 kwietnia 2011 - 21:21