Banoi Blog - notka pierwsza: Ta z „początkiem pięknej przyjaźni” - Jakub Ćwiek - 2 września 2011

Banoi Blog - notka pierwsza: Ta z „początkiem pięknej przyjaźni”

Po tym jak się zaczyna, trudno powiedzieć, że to przygoda marzeń. Siedzę w samolocie do Londynu, opóźniony jak cholera, jedno ramię zdążyło mi już omdleć przygniecione ciężarem współpasażera grubego jakby zjadł trzech innych, a od słuchania drugiego dostaję już świra. Serio, ledwie udaje mi się coś sensownego napisać.
Gdybym jeszcze miał na uszach słuchawki, myślę sobie, a może to już nawet modlitwa, w końcu brzmi tak błagalnie. Jednak zarówno Bóg, jak i stewardessy pozostają głusi na moje prośby.
Więc siedzę. Po lewej grubas właśnie chrapnął i zaślinił mi ucho, ale choćbym się zaparł, nie strącę. Po prawej gaduła nawija.

Wygląda jak typowy nerd, średniego wzrostu, chudy, okulary połówki na czubku kartoflowatego nosa. Nie wiem czy ostatnio dorwał jakiś podręcznik czy ma po prostu takie hobby, ale nie przestaje gadać o tym co mogłoby się stać z naszym samolotem, gdyby postanowili go napaść terroryści. Jakby tanie linie na trasie Warszawa-Londyn stanowiły rzeczywiście dla kogoś łakomy kąsek.
„Najbardziej”, mówi, „powinniśmy się bać kobiet z dużymi piersiami, które wyglądają jak sztuczne. Słyszał pan o bombach, które powstają z wymieszania ze sobą dwóch ciekłych składników? Zawartość stanika miseczka D załatwiłaby trzy takie samoloty”.
„No tak”, wzdycham, po czym otwieram komputerowy folder z notatkami o wyspie i hotelu. Przepraszam go, mówiąc że muszę się wyrobić z czytaniem zanim dolecę.
„No tak”, facet kiwa głową. „Zegar tyka. A wie pan co jeszcze tyka?”
Tak stary, moja nadwyrężona cierpliwość...
„Bomba?” pytam, licząc, że się odczepi gdy rzucę taką oczywistością. Ale gdzie tam, cieszy się jak dziecko, że od razu trafiam w sedno.
„Dokładnie, bomba!” mówi, tym razem używając konspiracyjnego szeptu. „ Jak już jesteśmy w samolocie to po ptakach, ale zanim wsiadamy to warto przyjrzeć sie współpasażerom. Ci od bomb wyglądają trochę jak żywe trupy. Niby się ruszają, ale coś w nich zgasło. Mówię panu, wszędzie są tacy!”
Kiwam głową zamiast kazać mu się zamknąć i wtedy właśnie - o losie drogi! - zjawia się stewardessa ze słuchawkami.
Dalsza część podróży robi się o połowę milsza.

***

Praca marzeń - temu zaprzeczyć nie sposób. Recenzowanie na bieżąco poczynań obsługi luksusowego kurortu gdzieś na końcu świata. I to z perspektywy w pełni wyposażonego apartamentu. All inclusive, full kablówka, plaża, laski i open bar. A to wszystko w zamian za prowadzenie bloga o hotelu, wyspie, atrakcjach. I o tym, jak w takim miejscu bawi się pisarz z polskiej prowincji. Cholera! Gdybym chciał teraz od losu czegoś więcej, jestem przekonany, że Bóg osobiście zszedłby z nieba i nakopał mi do dupy za pazerność i niewdzięczność.
Lecę więc i czytam sobie o tej wyspie, ośrodku, latarni, lokalnej kulturze przesiąkniętej voodoo jak stary bandaż ropą i tak zwanych wartościach dodanych. W przerwach próbuję pisać, a gdy i tego mam dość, śpię. Z Warszawy do Londynu, z Londynu gdzieś do miejsca o niewymawialnej nazwie, której nie chcę mi się googlać. Stamtąd awionetką na miejsce.
Samolot jest mały, ale wygląda nieźle, no i startuje z wody a to już w ogóle czad. Jej pilot to sympatyczny tubylec, który jednak za dużo naoglądał się Casablanki, bo jedyne co potrafi powiedzieć w zrozumiałym języku to „dzień dobry” oraz „to będzie początek pięknej przyjaźni”. Zważywszy na to jak ostro dopomina się o napiwek, raczej nie ma w tej kwestii racji. Choć pilotem jest, wszystko na to wskazuje, raczej niezłym.
Tu już nie czytam, tylko gapię się przez okno. Przez długi czas z perspektywy swojego siedzenia widzę jedynie błękit nieba i skrzący się lazur wody pod nami, ale w końcu na horyzoncie pojawia się wyspa.
Wygląda jak... no, cholera, jak wyspa! Mocno zalesiona, z latarnią i portem dla żaglówek, nieco głębiej otwarta przestrzeń a na niej hotel i ludzie jak mrówki.
Folderowa, można by rzec.
Urocza. Luksusowa. Z całą pewnością za droga.
Tyle, że ja przecież nie płacę! Rany, życie jest jednak spoko!

***

Lądujemy miękko na wodzie, a potem gładko suniemy w stronę brzegu, gdzie na molo czeka już na nas człowiek w elegancko odprasowanym mundurze, stanowczo zbyt grubym jak na temperaturę wokoło. W ten sposób chyba chce podkreślić, że sprawa jest poważna.
Facet mówi po angielsku ze śmiesznym akcentem, po trosze hiszpańskim, trochę jakby rosyjskim, a już na pewno z jamajskim zaśpiewem. Pyta mnie o dokumenty i o to jakie nielegalne używki wwożę na wyspę. No tak, bezpośredniość. Tej metody jeszcze na nas przemytnikach nie próbowano.
„Nie wwożę żadnych nielegalnych używek” kłamię pełnym zdaniem. Bo skąd niby mam wiedzieć co jest legalne na tej wyspie? Nie ma tego w folderze. Może nie pasuje im na przykład aspiryna albo gry komputerowe o kowbojach, jak ta, którą mam zainstalowaną na dysku laptopa. Ale co tam, idę w zaparte.
Celnik przygląda mi się nieufnie, marszczy czoło, a potem pyta pilota czy chciałem mu dać łapówkę. Tamten kręci głową i obaj wzdychają ciężko. Wyraźnie drażni ich, że nie współpracuję jak należy.
Nastawiam się na kolejne pytanie, ale w tym samym momencie na końcu pomostu zjawia się mężczyzna, który wygląda jak Alfred - lokaj Batmana na wakacjach. Na jego widok celnik kuli się w sobie i burcząc ciche „przepraszam” odsuwa się na bok tak bardzo, że piętami wystaje już poza deski molo.
„Witam szanownego pana” mówi lokaj będąc już w połowie pomostu. „Czekaliśmy”.
Kiwam głową i zerkam ukradkiem w stronę celnika. No, ktoś czekał na pewno.
„Jak minęła panu podróż?” pyta lokaj ściskając mi najpierw rękę, a potem łapiąc za moje walizki. Z bliska jego ogorzała twarz nie kojarzy się już z Alfredem. Wygląda jak pirat o zoranej wiatrem i solą twarzy, którego ktoś dla zabawy ubrał w uniform recepcjonisty i kazał mówić z angielskim akcentem. Taki trochę wyspiarski Pigmalion.
„Jak podróż?” powtarzam jego pytanie, a potem myślę o grubasie, okularniku i ciągnącym się w nieskończoność pobycie na lotnisku Heathrow. „No cóż, z przygodami.”
Recepcjonista uśmiecha się szeroko.
„Przygody to jedyne czego pan u nas nie dostanie.” mówi.
„Na tej rajskiej wyspie luksus wyparł wszystkie przygody”
Jeżeli ma rację, to będą fantastyczne wakacje. Gorzej jednak z ciekawymi notkami.

Zachęcamy do uważnej lektury komentarzy. Jeszcze dzisiaj Jakub Ćwiek - autor opowiadania - będzie miał dla Was pierwsze zadanie konkursowe.

Jakub Ćwiek
2 września 2011 - 12:11