Wspomnienia z NES-a # 6 Battletoads and Double Dragon The Ultimate Team - Strider - 2 września 2011

Wspomnienia z NES-a # 6 Battletoads and Double Dragon The Ultimate Team

Obiecałem Razielowi88ck, że do końca tygodnia stworzę w miarę porządny tekst na temat Battletoads and Double Dragon, niniejszym więc słowa dotrzymuję (przynajmniej jeśli chodzi o termin :)). Przy okazji poprzedniego odcinka cyklu wiele osób odgrażało mi się rzuceniem klątwy w stylu: "Niech autor na całe życie utknie na 11 poziomie!", co było odpowiedzią na ogólną jakoś tekstu, dziś więc postaram się stworzyć wpis znacznie lepszy niż ostatnio.

Battletoads and Double Dragon to bezpośrednia kontynuacja wydanej w 1991 przez Rare gry Battletoads. W finale poprzedniej części naszym drogim, Bojowym Żabom – Rushowi i Zitzowi – udało się uwolnić swego porwanego pomarańczowego przyjaciela, Pimple'a. Dark Queen nie została jednak ostatecznie pokonana i wraz ze swymi sługami postanawia zniszczyć Ziemię. Tym razem jednak na jej drodze stają nie tylko gotowe na wszystko żaby, ale również jedni z największych, znanych z automatów, zabijaków – bliźniacy Billy i Jimmy, a więc nieustraszona ekipa z serii gier Double Dragon. Obie drużyny zawiązują chwilową koalicję i ruszają do boju z ubraną w obcisły lateks Królową Ciemności.

Ultimate Team możnaby opisać w prosty sposób: to jeszcze więcej tego samego co ostatnio. A jako, że ostatnio było naprawdę rewelacyjnie, to i tak jest tym razem. Jeśli ktoś grał zarówno w Battletoads, jak i Double Dragon to nie uświadczy tutaj zbyt wielu nowych przeciwników, czy rozwiązań – niemal wszystkie motywy zapożyczone zostały od swoich poprzedniczek, odpowiednio zmiksowane i doprawione odpowiednią oprawą graficzną (gra wygląda identycznie jak pierwsza część Battletoads, ale fani Double Dragon mogą czuć się oszołomieni – ich beatem up nigdy nie grzeszył przesadnie widowiskową grafiką).

Pierwsze co rzuca się w oczy po kilku minutach grania, to zdecydowanie niższy poziom trudności – ulotniła się gdzieś znana z "jedynki" hardcorowość, przez co gra stała się znacznie przystępniejsza dla przeciętnego gracza (ktoś w Rare musiał się w końcu połapać, że tytuł w którym po pół roku trenowania nadal ginie się w tym samym miejscu [i to z własnej winy!] nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej). Teraz, aby naszym oczom ukazały się napisy końcowe, wystarczy zaledwie kilka miesięcy nauki. Ale mogę zagwarantować, że po tym czasie grać będziecie niemalże z zamkniętymi oczami – jakiś czas temu uruchomiłem tą grę po raz pierwszy od ponad 10 lat i radziłem sobie bez większych problemów. Nie po to w końcu całą IV klasę się straciło na naukę Battletoads, żeby teraz nie poradzić sobie z jakimś Robomanusem, czy inną Dark Queen, nie?

W parze z obniżonym poziomem trudności poszły również etapy "jeżdżone" - ten został w "dwójce" zaledwie jeden (znane z poprzedniej części ścigacze), w dodatku boleśnie okrojony: maksymalna prędkość naszego pojazdu to z połowa tego, co znamy z "jedynki", w dodatku ze znacznie mniejszą ilością przeszkód. Zginąć tutaj nie sposób, możecie mi wierzyć.

Battletoads and Double Dragon nadal pozostaje jednak tytułem bardzo urozmaiconym. Twórcy ze wszystkich sił starali się, aby gracze się nie nudzili, etapy więc zmieniają się jak w kalejdoskopie i każdy z nich przynosi coś nowego (no, może poza finałem, gdzie tych kilku przeciwników, którzy zostali tam wrzuceni, ma służyć chyba tylko do osłabienia nas przed ostatecznym starciem). Akapit wyżej narzekałem, że niewiele zostało w grze z etapów, w których nie poruszamy się na własnych nogach, ale nie byłbym uczciwy, gdybym nie przyznał, że nie zostały one czymś ciekawym zastąpione – cały jeden poziom w Ultimate Team to hołd dla klasycznej Asteroids! Sterując malutkim stateczkiem niszczymy kolejne fale meteorytów, UFO oraz innych śmieci wystrzeliwanych przez statek Dark Queen, a w finale etapu niszczymy uzbrojony po zęby Ratship. Poziom prosty nie jest, a radochy z jego ukończenia mamy co nie miara.

Na koniec kwestia grafiki i oprawy muzycznej. Pierwszą podziwiać możecie na screenach, za wiele więc nie będę o niej pisać – dość powiedzieć, że nadal jest komiksowa i świetnie pasuje do tego luźnego tytułu. Druga zaś szybko wpada w ucho i świetnie komponuje się z tą pierwszą. Chociaż nie przepadam za gatunkiem muzyki wykorzystanym w Ultimate Team, to przyznaję że słucha się go naprawdę dobrze nawet dziś, w dobie next-genów (swoją drogą, ciekawe określenie, nie? Nikt się jeszcze nie zorientował, że to określenie będzie pasowało do każdej kolejnej generacji konsol?).

I na tym kończymy kolejny odcinek Wspomnień z NES-a. Mam nadzieję, drodzy GOL-owicze, że tym razem jesteście bardziej usatysfakcjonowani poziomem tekstu i nie będziecie chcieli spalić mnie na stosie. :) Wracam powoli do normalnego trybu pracy, więc jeszcze w tym tygodniu powinien pojawić się kolejny odcinek Wspomnień Czar, a od przyszłego tygodnia wracają na stałe wszystkie cykle (plus, być może, jeden nowy). Do następnego razu!

Strider
2 września 2011 - 14:27