Trzej muszkieterowie 3D – zgodnie z planem szału nie ma - Cayack - 19 października 2011

Trzej muszkieterowie 3D – zgodnie z planem szału nie ma

Ale i tragedii nie ma. Jeżeli spojrzymy na reżyserski dorobek Paula W.S. Andersona (Mortal Kombat, Resident Evil, Obcy kontra Predator), to po Trzech muszkieterach 3D nie należało spodziewać się cudów. I rzeczywiście cudów nie ma, jest za to kawałek typowego-zachodniego-przygodowego kina akcji. Ma to swoje plusy i minusy.

All 4 one, one 4 all. Trzej muszkieterowie 3D to film nowoczesny, może za bardzo. Więc i dewizę bohaterów powinno się uwspółcześnić.

Jeżeli ktoś od nowego wcielenia Trzech muszkieterów oczekiwał poważnego, dojrzałego dzieła i wiernego odwzorowania książek Aleksandra Dumas, wyjdzie z kina srodze zawiedziony, a właściwie – wcale nie powinien się w nim pojawić. Natomiast gdy oczekujemy przyjemnego filmu, podczas oglądania którego należy wyłączyć myślenie, to omawiana produkcja może przypaść nam do gustu. Ja należę do tej drugiej grupy odbiorców i jestem umiarkowanie zadowolony. Po filmie nie oczekiwałem zbyt wiele, a podejście do tematu z dystansem przypadło mi do gustu. Jednak nawet i ten dystans powinien mieć swoje granice, a obraz Andersona momentami niebezpiecznie je przekracza. 

Ale o tym później. Fabuła Trzech muszkieterów 3D to klasyczne kino przygodowe. Ktoś kogoś zdradza, ktoś pakuje się w jakieś kłopoty, ktoś ma problemy sercowe, a obok tego wszystkiego rozgrywają się spiski i działania szpiegowskie, mające mieć wpływ na losy całych królestw. Nie zawsze wiadomo kto komu sprzyja (tzn. bohaterowie nie wiedzą, widz się może domyślać). Więcej nie powiem, by nie spoilerować. Ważne, że historia jest płynna, choć uważam, że niektórym wydarzeniom powinno zostać poświęcone więcej czasu.

Aktorzy dobrze wywiązują się ze swoich ról. Nie jestem specjalnym fanem talentu Milli Jovovich (która jest żoną reżysera), jednak w swojej roli, potraktowanej z przymrużeniem oka – jak cały film zresztą – wypadła nienajgorzej. Lepszy jest Orlando Bloom (książę Buckingham), który wprawdzie nie pojawia się na ekranie nadzwyczaj często, ale gdy już to robi, to stawia w cieniu całą resztę obsady. Jego Buckingham jest podstępny, sarkastyczny i przekonany o swej sile. Jak spisali się aktorzy wcielający się w tytułowe role? Po prostu poprawnie, choć mam pewne zastrzeżenia, ale kieruję je bardziej do scenarzystów, niż aktorów. Atos (Matthew Macfadyen - Duma i uprzedzenie, Second Life, Robin Hood) nie pije więcej niż pozostali, Portos (Ray Stevenson - Król Artur, Księga Ocalenia, Thor) nie jest nad wyraz rubaszny i nie wykazuje wyjątkowej słabości do jadła, a Aramis (Luke Evans - Stacie Tytanów, Robin Hood) nie okazuje się być psem na baby. Ale być może nie powinienem mieć o to pretensji – w końcu to nowa odsłona, wizerunki bohaterów mogą być modyfikowane. Momentami irytuje za to d’Artagnan. Logan Lerman (Patriota, Efekt motyla, Percy Jackson i Bogowie Olimpijcy: Złodziej Pioruna), trochę nie pasuje mi do tej roli.

4 na 40. To tylko zaprawa przed tym, co będzie później.

Na ekranie dzieje się wiele, momentami zbyt wiele. Film bywa za bardzo efekciarski. Tu przechodzę do najpoważniejszego zarzutu, jaki mam wobec tej produkcji. Podobają mi się pojedynki na szpady (nawet w przesadzonej wersji 4 vs. 40), ale 15-metrowe skoki i powietrzne bitwy sterowców to już przegięcie. Gdyby nie to, być może film mógłby zyskać u mnie ocenę o jeden stopień wyższą. Może te sterowce i ich uzbrojenie (m.in. miotacz ognia odpalany na mechanizm młynka do kawy) były tylko pretekstem do pokazania filmu w 3D, bo cóż można by w ten sposób pokazać, gdyby była to klasyczna opowieść z cyklu płaszcza i szpady? Niestety, 3D było tu zupełnie niepotrzebne i nie dziwią mnie coraz liczniejsze głosy przeciwników tego formatu.

Odniosłem wrażenie, że przy tworzeniu Trzech muszkieterów 3D Anderson inspirował się podejściem Guya Ritchiego zaprezentowanym w Sherlocku Holmesie. Mamy tu zatem trochę humoru, a w scenach walki (czy może ogólnie, w scenach akcji) od czasu do czasu wykorzystano slow-motion. Nawet muzyka jest podobna. Pewien motyw muzyczny był na tyle podobny do tego, który umilał oglądanie Sherlocka, że byłem święcie przekonany, że to Hans Zimmer komponował muzykę do Trzech muszkieterów. Dopiero w domu dowiedziałem się, że był to Paul Haslinger. Wyżej wymienione elementy moge policzyć filmowi na plus.

Orlando to trochę taki nasz Michał Żebrowski. Co lepsza czy bardziej znana rola, to ze szpadą, na koniu albo w płaszczu.

Warto nadmienić, że bardzo fajnie wypadło tłumaczenie dialogów. Nieco zbyt współczesne w oryginale, w wersji polskiej zostały trafnie wystylizowane na bardziej dostojny język. Jednocześnie zachowano tu zdrowy umiar i nie uświadczymy lingwistycznych archaizmów.

Mimo wszystko, na seansie bawiłem się nieźle. Zdarzały się facepalmy, ale jako lekka rozrywka Trzej muszkieterowie 3D spełniają swoje zadanie. Jeśli oglądając ten film wyłączycie myślenie, a skupicie się na wrażeniach wizualnych i zajadaniu popcornu, to całkiem miło spędzicie czas. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale omawiany obraz może pochwalić się świetnymi zdjęciami i znakomitą charakteryzacją. Anderson przyciął historię Dumasa na potrzeby współczesnego kina, co zaowocowało mniejszymi bądź większymi absurdami. Znajdzie to swoich zwolenników i przeciwników. Od liczby jednych i drugich zależy, czy powstanie kontynuacja, bo zakończenie (chyba tutaj padł rekord przegięć na minutę) rzecz jasna na to pozwala. Oczywiście te 20 kilka złotych można wydać lepiej. Jeśli jednak w przyszłości, po ciężkim dniu natraficie na owy film w telewizji, to nie ma się co zastanawiać. Obejrzeć, odstresować się, i można zapomnieć.

6/10

P.S.: ocena końcowa może wahać się o jakieś dwa punkty w dowolną stronę, wszystko zależy od Waszej tolerancji na absurdy i przegięcia, których w filmie jest dużo. U mnie jest ona umiarkowanie wysoka.

Cayack
19 października 2011 - 16:46