Prawdziwy zamek Wolfenstein - Czarny - 13 stycznia 2012

Prawdziwy zamek Wolfenstein

Połączenie nazizmu z wątkami okultystycznymi to bardzo kusząca pokusa. Wielu dzisiejszych artystów i twórców próbuje złączyć realne, drugowojenne zło ze strasznościami, jakimi karmi nas popkultura. Właśnie stąd biorą się nazi-zombie (Sucker Punch), cybernaziści-mutanci (seria Wolfenstein) czy opętani niemieccy naukowcy (filmy Indiana Jones).

Też się ich baliście w młodości?

Temat inspiracji NSDAP ideologiami pogańskimi to rzecz dobrze znana historykom II wojny światowej – a równocześnie świetny powód do międzyuczelnianej kłótni. Ostatnio miałem okazję zabrać głos w tego typu dyskusji i udało mi się dowiedzieć kilku ciekawych rzeczy. To, co przede wszystkim przykuło moją uwagę, to fakt istnienia zamku, w którym odprawiano dziwne rytuały i dookoła którego prowadzono wykopaliska. Był to ośrodek szkoleniowy SS, a równocześnie centrum nazistowskiej, okultystycznej ideologii. Tak – okazuje się, że zamek Wolfenstein, chociaż pod inną nazwą, rzeczywiście istnieje.


Tak naprawdę twierdza nosi wdzięczną nazwę Wewelsburg i została wzniesiona w zachodnich Niemczech w XVII wieku. W roku 1934 wykupiło ją SS, by z renesansowego dzieła sztuki zrobić szkołę dla swoich żołnierzy i oficerów. Jako, że pierwotna forteca była dość mocno zrujnowana, nazistowscy architekci mogli sobie pozwolić na pewną dozę twórczej swobody. Zbudowana przez nich budowla była dużo okazalsza niż jej poprzedniczka, a ponadto zawierała kilka nader interesujących elementów. Szczególnie ciekawe jest to, że budynek zawierał dwanaście sal, a w głównym hallu umieszczono okrągły stół. Rezydowało tam dwunastu Obergruppenfuhrerów, a jedno z pomieszczeń nosiło imię króla Artura. Oczywiście w zamku nie zabrakło też katakumb i lochów, a wiele pomieszczeń udekorowano pogańskimi symbolami (najpopularniejsza była swastyka).

Oto i twierdza Wewelsburg

Architektura Wewelsburga jest być może zastanawiająca, ale dużo więcej emocji (zwłaszcza wśród historyków) budzą rytuały, które się tam odbywały (?). Wiele źródeł wskazuje na to, że w obrębie budynku wykonywano tajemnicze ceremonie (z pochodniami i upuszczaniem sobie krwi), bezsprzeczne jest natomiast odejście od chrześcijańskich obrzędów na rzecz neopogańskich. Przykład? Oficerowie SS, kiedy się żenili, zamiast sakramentu w kościele, odbywali na terenie zamku tzw. „Eheweihen” – obrzęd wymyślony przez samego Heinricha Himmlera. Do tego dochodziły specyficzne „chrzciny” (przyjmujące formę podniesienia dziecka na tarczy) oraz Julfest (germańskie święto przesilenia) zamiast Bożego Narodzenia. Całość tej szopki nadzorował Karl Maria Wiligut, znany ekscentryk i okultysta, a równocześnie wysoki oficer SS i przyjaciel Himmlera.

Czarne mundury = czarna magia?

Co jeszcze działo się na zamku? Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na wykopaliska – naziści z dużą energią poszukiwali źródeł swojego aryjskiego pochodzenia, przez co angażowali się w wiele prac archeologicznych. Również dookoła Wewelsburga prowadzono tego typu badania, jednak bez większych sukcesów (raczej nie odnaleźli grobu Henryka I, jak sugeruje intro Return to Castle Wolfenstein).


Co zaś ze znanymi z gry mutantami i cyberpotworami? Tutaj również zamek może zdradzić nam pewną tajemnicę – planowano bowiem znacznie go rozbudować po zakończeniu wojny, tworząc w nim jedno z centrów naukowych Rzeszy. Z zachowanych planów architektonicznych możemy wysnuć wniosek, że na pewno chciano wznieść tam obserwatorium astronomiczne. Przeznaczenie pozostałych budowli pozostaje nieznane.

Na szczęście prawdziwi naziści nie rekrutowali nieumarłych.

Odnalezienie zamku takiego jak Wewelsburg potrafi pobudzić wyobraźnię. Najważniejsze jest jednak to, aby zachować pewien umiar – niech obraz z gier nie przysłoni nam rzeczywistości. Nie dysponujemy żadnymi dowodami na istnienie jakiejkolwiek „paranormalnej jednostki SS”, w okolicy twierdzy nie zaobserwowano też żadnych zombiaków ani cyborgów. Chociaż część wydarzeń i postaci z Return to Castle Wolfenstein jest wyraźnie inspirowanych historią, to jednak należy utrzymać wyobraźnię na wodzy. Nikt z nas nie chciałby przecież żyć w rzeczywistości, w której istnieją nieumarli naziści, prawda?

Czarny
13 stycznia 2012 - 19:10