Hugo zwycięzca czyli Scorsese w świetnej formie - eJay - 11 lutego 2012

Hugo zwycięzca, czyli Scorsese w świetnej formie

Zacznę od anegdoty - siedzi sobie rząd za mną kwiat polskiej "yntelygencji" z telefonem w łapie, żona u boku, oboje po 30-tce, jakieś naczosy z colą i te sprawy. Zaczyna się film. Facet po 10 minutach zaczyna biadolić "ale to słabe, ale żenuła, skąd te 11 Oskarów...", z regularnością co 5 minut. Po 3 kwadransach omal nie wytrzymałem, jedyna myśl jaka latała mi wokół głowy to wstać, obrócić się i powiedzieć "wyjazd z sali, kup se bilet na Star Warsy". Facet jednak opuścił seans, rzucił na odchodne okularami 3D o wózek i rzekł do żony "idziemy do Żabki". Sala odetchnęła z ulgą ;)

Piszę o tym nieprzypadkowo, bo zwiastun Hugo jest ciut mylący. Jeżeli szukacie luźnej rozrywki w trójwymiarze, a wasz repertuar ulubionych filmów kończy się na Zaginionym w akcji z Chuckiem Norrisem to oszczędźcie sobie czas i nie wybierajcie dzieła Martina Scorsese. Wiem, że to zabrzmi trochę nieelegancko (ale piszę to z szacunku do waszych portfeli i preferencji gatunkowych), ale Hugo to kino magicznej przygody w starym stylu oraz hołd złożony wielkiemu ekranowi, a przede wszystkim piękna historia odkrywania sztuki oraz realizowania najskrytszych marzeń. Ciepła, w wielu miejscach snująca się, ale wciągająca opowieść, jednak piekielnie hermetyczna i niekoniecznie łatwa w odbiorze dla miłośników bajerów wyskakujących z ekranu.

Tytułowy bohater to sierota mieszkająca w katakumbach paryskiego dworca kolejowego. Chłopak żyje z dnia na dzień starając się naprawić zepsutego mechanicznego ludzika, jedyną pamiątkę po zmarłym ojcu. W tym celu podkrada sklepikarzom niezbędne części oraz narzędzia. Pech chciał, że pewnego razu natrafił na staruszka George'a, który przyłapał go na próbie rabunku. Młodzieniec zostaje pozbawiony nie tylko tajemniczego notatnika z instrukcjami sporządzonymi przez ojca. Od tej chwili musi również unikać fajtłapowatego, ale bezwzględnego strażnika dworca, który schwytane dzieciaki bez rodziców pakuje do sierocińca.

Scorsese kolejnego Kasyna czy Wściekłego Byka nie nakręci już nigdy, ale cieszy mnie to, że na stare lata wciąż rozwala reżyserskim kunsztem oraz kreatywnością. Fani twórczości Martina będą jęczeć, że dziadzieje, ramoleje i skacze na kasę. Ja Hugo odbieram zupełnie inaczej. To dowód na to, że mistrz po prostu kocha to co robił przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Nie bez kozery najważniejszym wątkiem w tej fantastycznej historii jest ten filmowy, wypełniony po brzegi pasją, oddaniem i intymnością. Jest taka scena, gdy Hugo i jego przyjaciółka Isabelle przedzierają się ukradkiem do pobliskiego kina, aby obejrzeć za darmo (pieprzyć Acta! :)) klasykę „Safety Last!”. Te kilka minut oddaje w pełni sens kręcenia ruchomych obrazów – oglądamy je aby coś przeżyć (jak np. wspomniany przeze mnie frustrat – rozczarowanie), pośmiać się, uronić łzę, a na koniec aby o tym porozmawiać, poszerzyć swoje horyzonty. Tego typu zagrywek jest w tej produkcji naprawdę wiele i raczej kupią je Ci, którzy sztukę filmową kochają.

Nie będę zdradzać zwrotów fabularnych, ani tego jak przygoda młokosa się kończy (niech będzie to niespodzianką). Wszystko ma tu swoje ręce i nogi, trzyma się kanonu przygodowego, ale nie morduje widza bezwzględnym skrętem ku fantasy (choć Scorsese mógłby bez wahania coś takiego wykonać i co najlepsze, mogłoby to zagrać). To najzwyczajniej w świecie zwyczajny film, rozgrywający się przez 90% czasu w jednej lokacji. Świetnie zagrany (Ben Kingsley był zawsze pro), wizualnie dopieszczony, z morałem. Nie każdemu się spodoba, ale też Scorsese nigdy nie celował w mainstream. Hugo i jego wynalazek, mimo że do mainstreamu ma chyba najbliżej, również nim nie jest.

OCENA 8/10

eJay
11 lutego 2012 - 10:48