Gry które zmieniły moje wirtualne życie // 1/2 - RazielGP - 25 lutego 2012

Gry, które zmieniły moje wirtualne życie // 1/2

Dla każdego z nas istnieją takie gry, które zaskakują oraz odmieniają nasze pierwotne spostrzeżenia na temat danego gatunku. Podobają się nam wbrew naszemu gustu i wciągają bardziej aniżeli te tytuły, mające dla swojego indywidualnego zdania - przewagę. W niniejszym, podzielonym na dwie części tekście opiszę Wam moją historię...

Zacznę może od początku, mojej pecetowej przygody, pozostawiając wcześniejszą przeszłość na inny temat. Nim uzbierałem na własny komputer potrzebne pieniążki, miałem z tym sprzętem styczność u znajomych, kuzyna czy też od 4 klasy szkoły podstawowej na informatyce. Przez ten czas, od 1994 do 2002 roku w małym stopniu poznałem kilka znanych serii gier. Wolfenstein, Lotus, Quake, Deluxe Ski Jump, Unreal, Colin McRae Rally, Grand Theft Auto, Need for Speed to dopiero wierzchołek góry lodowej. W międzyczasie zaznajomiłem się także z konsolami takimi jak NES, SNES, PSX. Przechodząc jednak do głównego celu, moim pierwszym pecetem okazał się otrzymany od kuzyna "potwór" z procesorem 133MHz w trybie turbo, 8MB RAMu i 800MB dyskiem twardym. Karta graficzna była oczywiście zintegrowana, a sam sprzęt pochodził z 1994 roku. Takie "cacko" dostałem w roku 2002. To nie żart. Niestety po kilku miesiącach dokonało ono zgonu, więc z płaczem powróciłem do podróbki NES'a jaką był niewątpliwie Pegasus. Na szczęście 2 miesiące później zakupiłem wymarzoną platformę z Procesorem Intel Celeron 2.0GHz, 256MB RAMu, Geforce 4 MX440 i 60GB dyskiem. Po kilku latach znacząco go ulepszyłem, a w tym czasie, czyli od roku 2003, poznałem wiele gier, które dziś znajdują się na mojej liście ulubionych serii.

Jednak z tej listy, wymienię te produkcje, które odegrały w mym wirtualnym życiu największą rolę. Całość postaram się Wam opowiedzieć w porządku chronologicznym - od A do Z. Nim otrzymałem świeżo zakupioną maszynę, uprzednio moje zbiory zasiliło czasopismo "Gry komputerowe", do którego dodano m.in. demo WarCrafta 3. Nie lubiąc wcześniej jakichkolwiek strategii, rozpocząłem zabawę z bijatyką The Rage. Dopiero w późniejszym czasie z braku laku, czyli po kilku dniach, zainstalowałem demo produkcji Blizzard Entertainment. Z miejsca zostałem przez nią pochłonięty, przechodząć ją wielokrotnie aż do zakupu pełnej wersji. WarCraft III: Reign of Chaos okazał się hitem. Budowanie bazy, ulepszanie jednostek, polski dubbing, klimat, fabuła, wyraziste postacie oraz zapierające dech w piersiach przerywniki filmowe, wywarły na mnie ogromne wrażenie. Żaden inny RTS nie spodobał mi się tak bardzo jak wspomniany wyżej tytuł! Niesamowita przygoda na wiele, wiele godzin. W późniejszym okresie czasu zdobyłem dodatek do trójki oraz kompletną edycję drugiej odsłony tej serii. Swoich sił próbowałem także w takich dziełach jak Age of Mythology oraz Praetorians, ale to już nie to samo.

Markę Grand Theft Auto znałem od lat, a dokładniej od roku 1999. Wówczas zagrywałem się u kumpla w drugą część i nie potrafiłem się od niej oderwać. Cztery lata później, inny kolega pożyczył mi trzecią odsłonę tej serii. Nie mając wtedy normalnego dostępu do internetu, nie wiedziałem czego od niej oczekiwać oprócz znakomitej zabawy. Gdy ją w końcu zainstalowałem i odpaliłem, dostałem osobistego szoku. Czegoś takiego w życiu się nie spodziewałem, ale od pierwszego wejrzenia zakochałem się w przygodach Claude'a Speeda i nauczyłem grać w trójwymiarowe gry akcji. Grand Theft Auto III było produkcją wyjątkową. Niesamowita grywalność, humor oraz rozpierducha okazały się jeszcze przyjemniejsze niż w poprzedniku! To była prawdziwa jazda bez trzymanki jak i wiele niezapomnianych chwil. Nauczyłem się nawet obsługi dziwnie latającego samolotu Dodo! Zapoznałem z wszelakimi, śmiesznymi bugami oraz dotarłem do tak zwanego "Ghost Town". Do dziś uważam Liberty City za wspaniałe miasto, pełne niespodzianek i nawet czwórka tego zdania nie zmieni. Od tamtego czasu pojawiło się mnóstwo klonów GTA, ale mało który jest w stanie dorównać 10 letniej produkcji Rockstar Games. Scarface, Saints Row 2, Mercenaries, Just Cause etc. Te gry moga pozazdrościć jakości wykonania oraz zrealizowania wielu znakomitych pomysłów w tym hicie. To dzięki niemu polubiłem sandboksy, które dziś należą w moim odczuciu do jednych z ulubionych gatunków gier.

W tym samym roku, pykając u kumpla w BloodRayne, zauważyłem w jego kolekcji nieznaną mi dotąd produkcję. Tą grą okazało się rozbudowane RPG od Bethesdy Softworks, zatytułowane The Elder Scrolls III: Morrowind. Co prawda, kumpel z osiedla niechętnie chciał mi ją pożyczyć, ale po wielu prośbach, zgodził się. W pokaźnym edytorze postaci, wykreowałem swojego bohatera. Ogromny i bogaty w detale świat przypadł mi do gustu, a klimatyczna muzyczka okraszona pięknymi widokami powaliła mnie na kolana. Ogromne możliwości pozwalały na wielomiesięczną zabawę z tym tytułem. Całe wakacje przegrałem w to dzieło i nie żałowałem absolutnie ani jednej chwili spędzonej przy niej. Po jakimś czasie producent wypuścił dodatki. Wtedy wówczas zdecydowałem się oddać grę znajomemu i zakupić Złotą Edycję wraz z dostępnymi rozszerzeniami. W tym samym roku stałem się posiadaczem Wielkiej Encyklopedii Gier 2003 Pocket, wydanej przez Gry-Online S.A. Korzystałem z niej tyle ile się dało, ponieważ internet, który wówczas posiadałem był zbyt wolny, bo łączony za pomocą kabla od telefonu stacjonarnego. Jak nietrudno się domyślić, polubiłem od tamtego momentu fabularne gry RPG.

W ciągu tych 12 miesięcy na moim dysku przewinęło się sporo produkcji. Jedną z nich okazał się Hitman: Codename 47. Produkcja ta urzekła mnie swoim unikatownym jak na skradankę stylem. Zamiast nudnego przechodzenia po ciemnych zaułkach w pozycji kucającej, studio IO Interactive zaproponowało nam "przebierankową" rozgrywkę. I choć na rynku panowała już część druga, ja zagrywałem się w pierwszą. Niestety mój skill stał wtedy na niskim poziomie i po ukończeniu 1/3 gry, musiałem się zwyczajnie poddać. Grę przeszedłem jednak w 2010 roku z ogromną satysfakcją. Przez te wszystkie lata łysy, cichy zabójca krzątał się w mej głowie i nie dawał o sobie zapomnieć. Gdy udało mi się zakończyć jego pierwsze losy, z miejsca zabrałem się za kolejne odcinki tej znakomitej marki. Od tamtego momentu zainteresowałem się innymi przedstawicielami Stealth Action. Z bardziej typowych warto wspomnieć o marce Splinter Cell. Jednak przygód z Agentem 47 nic mi nie zastąpi, dlatego z niecierpliwością czekam na piątą z kolei odsłonę, zatytułowaną Absolution.

W 2001 roku, na konsoli Sony Playstation pierwszy raz ujrzałem na oczy Legacy of Kain: Soul Reaver. Z dzisiejszego punktu widzenia, moje pierwotne zdanie na jej temat okazuje się mocno kontrowersyjne. Wówczas przy prawiczkowym obcowaniu z tym tytułem, powiedziałem kuzynowi, że takich mrocznych i trudnych gier nie lubię. Mimo to 2 lata później po zakupie komputera - brat cioteczny, mistrz w przypadku NES'owych produkcji nalegał abym zakupił pecetową edycję, obiecując mi, że będzie mi pomagał w jej ukończeniu. Opowiadał mi różnorakie historie na temat tej serii, a ja z coraz większym zaciekawieniem, wysłuchiwałem jego opowiadań. W końcu dałem się namówić i zakupiłem swój egzemplarz. Brat wywiązał sie z zadania i siedzial obok mnie podczas mych zmagań z Razielem. Tak oto rozpoczęła się wspaniała przygoda z sagą Legacy of Kain, którą do dziś uważam za jedną z najlepszych na świecie. Uniwersum, klimat, postacie, wielowątkowa, zagmatwana fabuła to tylko suche fakty. Aby to poczuć, trzeba koniecznie zagrać, bo drugiego takiego tytułu nie znajdziecie. Od tego momentu polubiłem mroczne produkcje oraz zacząłem przywiązywać znaczną uwagę do fabuły w przypadku elektronicznych rozrywek.

W następnym, bo już 2004 roku w moim e-życiu pojawił się kolejny hit. Wielce chwalony, ale z początku cholernie trudny... Ten produkt okazał się dla mnie na tyle ciekawy, iż będąc wówczas słabym graczem, starałem się ile sił aby podołać wyzwaniu, stworzonym przez czeskiego producenta Illusion Softworks, dziś znanego pod szyldem 2K Czech. Mafia: The City of Lost Heaven, bo o niej teraz mowa, urzekła mnie światem w okresie lat 30-tych. Nigdy wcześniej nie spojrzałbym na tę produkcję ze względów na odległe dla mnie realia. Jednak jako miłośnik motoryzacji, musiałem spróbować i nie sądziłem, że moje losy w taki sposób się potoczą. Główny bohater z krwi i kości, zaistniałe w grze sytuacje, urozmaicona i niezwykle wciągająca rozgrywka, sprawiły że spędziłem przy niej wiele niezapomnianych, wzruszających miejscami chwil. To było coś niesamowitego. Oprawa wizualna jak i fizyka robiły ogromne wrażenie. Szczególnie ta druga, bo dostępne auta mogliśmy niszczyć jak nam się tylko podobało, a sam model jazdy sprawiał wrażenie niezwykle realistycznego. Wcześniej takie uczucie towarzyszyło mi w innej znakomitej grze - Need for Speed: Porsche Unleashed. To dzięki Mafii, zapoznałem się z takimi kultowymi filmami jak Ojciec Chrzestny, Chłopcy z Ferajny czy też Człowiek z Blizną. To chyba o czymś świadczy, prawda?

Jako fan otwartych przestrzeni, z trudem znosiłem produkcje, których akcja toczyła się w głównej mierze w pomieszczeniach. Nie zabrakło jednak wyjątków od reguły. Pierwszym takim okazała się znakomita pod niemal każdym względem produkcja Remedy Entertainment - Max Payne 2: The Fall of Max Payne. Pech chciał, że pierwotnie zapoznałem się z drugą, a nie pierwszą częścią tej serii. Nie przeszkodziło mi to jednak w odbiorze oryginalnego Maksa, ponieważ obie odsłony miażdzą czachę. Zróżnicowane i nadwyraz ciekawe lokacje, niesamowity, wciągający, miejscami psychodeliczny klimat oraz intrygująca fabuła, sprawiły że dałem się pochłonąć, w wykreowanej przez Sama Lake'a historii. Podczas ostatnich chwil spędzonych z drugą częścią nie ukrywam, że poleciało mi kilka łez. Poczułem niemalże takie samo uczucie, jakie towarzyszyło mi po ukończeniu Mafii. Ciężko jest znaleźć takie jak te produkcje, szczególnie w dzisiejszych czasach, nastawionych na tandetną akcję i oklepane sytuacje. Max Payne oprócz tego, że okazał się znakomitą grą z efektownym i efektywnym systemem Bullet Time, sprawił, że polubiłem również tytuły, których akcja toczy się w pomieszczeniach.

Rok 2007, ostatnie lata mojego peceta z 2003 roku. Mimo wielu usprawnień, sprzęt nadal okazywał się słaby. O nowościach mogłem wówczas zapomnieć, dlatego zdecydowałem się na poznanie starszych produkcji. Próbowałem różnych tytułów, bez skutku, bez przekonania. W końcu ni stąd, ni zowąd, w moich rękach pojawił Fahrenheit. Nietypowa gra przygodowa z elementami Quick Time Events oraz dość oryginalnym sterowaniem. Wcześniej ten gatunek wydawał mi się nieatrakcyjny, ale właśnie ten tytuł odmienił moje pierwotne spostrzeżenia. Larry 7 szybko mnie znudził, przygody ze Scooby Doo także. Do dziś nie przepadam za typem Point & Click, aczkolwiek dzięki Fahrenheitowi dam szansę i temu gatunkowi. A nuż trafię na coś wciągającego i zmieniającego moje podejście do danego tematu? Kto wie?

Aż do tego momentu strzelaniny FPP uważałem za głupie, bez fabuły, bez sensu. Owszem, pykało się od czasu do czasu w takie tytuły jak Quake II czy też III, Unreal Tournament, XIII, Counter-Strike, ale żadna z nich nie była w stanie utrzymać mnie przy sobie na dłużej. Za sprawą tego ostatniego dzieła, postanowiłem wypróbować inny produkt Valve Software. Mianowicie Half-Life. Intrygująca historia, niepokojący miejscami klimat, przyjemna rozgrywka oraz kilka ciekawych rozwiązań w postaci opowiedzianej tu przygody z elementami zagadkowymi i niemałą w ówczesnych czasach interakcją z otoczeniem, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Moja błędna jak się później okazało teoria legła w gruzach, a ja z pokorą przyznałem się do błędu. Z miejsca zapoznałem się z wydanymi na peceta dodatkami oraz jeszcze lepszym sequelem, przy którym aż do końca rozgrywki nie potrafiłem podnieść z podłogi swojej szczęki. Zacząłem szanować FPSy, szukając kolejnych przedstawicieli tego gatunku. I znalazłem. Jedne z nich wspominam milej - Chrome, Crysis, Call of Duty... A inne mniej - Soldier of Fortune: Payback, Terrorist Takedown etc. Jedno jest jednak pewne. Dziś produkcje FPP należą do mojej ścisłej czołówki ulubionych gier. Gdyby nie Half-Life, kto wie jakby się sprawy potoczyły?

Na dziś to wszystko. W kolejnej, ostatniej części tego artykułu poznacie świeższe produkcje, które odegrały ważną rolę w moim wirtualnym życiu. Zapraszam Was do komentowania i podzielenia się swoimi przełomowymi pozycjami.

RazielGP
25 lutego 2012 - 17:25