Od zera do bohatera (Rojopojntofwiu #59) - ROJO - 23 marca 2012

Od zera do bohatera (Rojopojntofwiu #59)

Magią gier fabularnych jest szeroko pojęty rozwój głównego bohatera, naszego protagonisty. Na drodze zdobywania doświadczenia poprawiamy masę cech, atrybutów, rozmaitych współczynników. Odblokowujemy nowe umiejętności, ruchy, ciosy, zagrania, jak i modernizujemy te stare. Z kolei z biegiem odkrywania fabuły, zarabiania i zdobywania pieniędzy - ogółem poznawania świata gry - wyposażamy się w mocniejsze pancerze i lepszy oręż. System, cykl doskonale nam znany. Przebywamy drogę od często nic nieznaczącego popychadła, stając się po pewnym czasie szanowanym herosem. Od zera do bohatera. Dzisiaj porozmawiamy sobie właśnie o tym zerze.

Zaczynamy w starej, obdartej skórze dzierżąc sprzęt o wątpliwych walorach bojowych. Przed nami pierwszy oponent stanowiący niemałe wyzwanie. Czy podołam? Czy starczy mi fiolek? Ile zgarnę expa? Co przeciwnik z siebie "wyrzuci"? Ach... te piękne początki...

Śmiem wyjść z założenia, iż to właśnie początkowe etapy zabawy do mniej więcej połowy, rzadziej trzech czwartych gry - dają najwięcej zabawy i frajdy. Przynajmniej ja tak mam. To dla mnie najprzyjemniejszy moment. Statystyki wołają o pomstę do nieba, wyposażenie niczym się nie wyróżnia, w portfelu same muchy. Zaczynamy z zardzewiałym, żałosnym sztyletem i kawałkiem drewna jako tarczą. Braki w medykamentach, każdy zdobyty, bądź zarobiony grosz cieszy niesłychanie, zaś każdy zabity oponent (nawet taki głupi szczur) - funduje nieopisaną satysfakcję. Potem robi się jeszcze lepiej. Pierwszy level, pierwsze dylematy, pierwsze punkty i startowe ataki. Szanujemy, liczymy, dbamy o wszystko.

Level Capy - najgorszy pomysł fuckin' ever...

Im dalej w las, gdy w nasze łapy wpadają wymiatające narzędzia zagłady, a tors zaczyna zdobić czołg na szelkach - paradoksalnie czar pryska. Szczególnie gdy dochodzi do tego za szybko! "Lepsze wrogiem dobrego" na każdym kroku zabija pierwotny fun prawdziwego kontrastu, gdzie różnice między przytoczonym słabym ostrzem a np. pierwszym toporem były kolosalne. Czuć było tą "przesiadkę", poniekąd esencję rozwoju. Teraz (i niestety wiele gier na to cierpi) mamy wrażenie nieśmiertelności, że nic nas nie powstrzyma, nic nam nie zagrozi! A tyle gry jeszcze przed nami... Rozumiecie, piękno i wspomniana magia systemu rozwoju postaci traci na zajebistości jaką powinna nieść from the start to the end. Najmocniejszy walor gier cRPG ulega zubożeniu i... często odechciewa się już grać. Level Capy i inne mechanizmy dodatkowo podkreślają dramatyzm sytuacji, kastrując ten gatunek gier z najważniejszego elementu. Rany... ile gier ja przez coś takiego nie ukończyłem...

Co to już za fun, gdy w pewnym momencie gry stajemy się niepokonanymi pół-bogami?

Wszystko oczywiście zależy od konstrukcji samej gry, by ta, tytułowe zjawisko "Od zera do bohatera" podsycała systematycznie, konsekwentnie wykorzystując jego możliwości. Balans między długością gry, a szybkością levelowania. Między zdobywaną kasą, a dostępnym uzbrojeniem. Pod koniec zabawy dalej powinno być niełatwo i coś do odblokowania/rozwinięcia wypadałoby zostać. Wiele gier pokazuje jednak, iż sztuka to niełatwa. Etap zera. Dlatego początki każdego erpega cieszą mnie najbardziej.

P.S. Jeśli podoba Ci się moja działalność, subskrybuj mój kanał na serwisie YouTube (Światy Urojone) oraz "Polub" ROJA klikając na łapę po prawej stronie pod moim avatarem. Z góry Ci za to dziękuje. Doceniam i pozdrawiam. ROJO

Rojopojntofwiu:

#54 Cross-Profession, czyli (nie)moc hybryd

#55 Wyjęci komandosi

#56 Wymarzona podróż…

#57 Oślepiająca miłość

#58 Maciek z klanu

ROJO
23 marca 2012 - 10:51