Niech będą nas miliony! - K. Skuza - 24 maja 2012

Niech będą nas miliony!

Nie samymi mięśniakami gracz żyje...

W przeciwieństwie do sporej części graczy – cieszą mnie coraz lepsze wyniki sprzedaży gier, nawet tych „beznadziejnych” (czyli z oceną 8/10 i wyższą) hitów, które z roku na roku pobijają swoje własne rekordy dystrybucji. Nie martwi mnie wizja zalania CoDami wszystkich platform i braku jakiejkolwiek alternatywy na rynku. Kiedyś królowały RPGi, gdzie więcej było czytania niż grania. Dziś krótkie, ale diabelnie szybkie gry akcji, czy FPSy. I choć może rzeczywiście oryginalnych tytułów jest jak na lekarstwo, to może po prostu nie ma takiego zapotrzebowania, albo nam nie chce się wyszukiwać diamentów, także w katalogu „Indie”. Ale najbardziej cieszy mnie fakt, że gry wyszły z podziemia, że gra dziś niemal każdy, że mamy o czym pisać, dyskutować, rozmawiać, że mamy z kim grać!

Nie jestem może przesadnie stary, ale gdy byłem bardzo mały miałem w domu konsolę z jedną grą – z Pongiem. Później NESa, który przysłał mi wujek z Kanady (stokrotne dzięki!), wraz z Super Mario Bros., Master Blaster i jakąś odsłoną Maddena/NFL. Następnie przez moje ręce przewinęły się różne komputery (Amigi, Commodore – na którą z nich wydano słynnego Ninję?) z monochromatycznymi matrycami, była i Sega Saturn (albo coś na jej wzór, podróbka na rodzimy rynek), PS One (niezapomniana podróż przez Silent Hill 1), PS2, przesiadka na PC i tak czas leciał… O kilka wymienionych platform zaledwie się otarłem, grając u kumpli w co lepsze, polecane przez nich gry, o ile w ogóle dopuścili mnie do pada/klawiatury/joysticka. Niestety w tym całym szaleństwie wokół gier wideo było jedno „ale” – ale nie miałem za bardzo z kim dzielić się swoją pasją.

Jasne, biegałem też po podwórku, grałem w piłkę, w chowanego, etc., ale kolegów z pecetami/konsolami miałem łącznie może… trzech? Poza tym, nie czarujmy się, gry były wówczas jeszcze droższe niż obecnie, dlatego wielu z nas miało po kilka(naście) tytułów i non-stop w nie grało, „masterując” osiągnięcia, których nie zaimplementowano – ale sami stawialiśmy sobie cele i je realizowaliśmy. To dawało frajdę, przedłużało żywotność gry, a obcowanie np. w wyścigi na przemian, albo razem, dzięki split screenowi to do dziś, moim zdaniem, najlepsza forma rozrywki w multi jaka może być. Żadne światłowody i headsety nie zastąpią mi wspólnego wydzierania się nawzajem w stylu „uważaj!”, „w lewo!”, „hahaha, headshot!” na jednej kanapie.

...ale i kolorowymi bohaterami gaming stoi!

Znów zboczyłem z tematu, wybaczcie, poniosło mnie – to czar wspomnień i (jak to określają pseudointelektualiści) strumienia świadomości (o ile w ogóle można go kontrolować). Piję w tym tekście do tego, że strasznie się cieszę z każdego debiutu nowego studia gier, z każdej premiery mega hitu i „indyka”. Ogromną radość sprawia mi wyszukiwanie promocji na Steamie, XBLA, AppStore, a są przecież jeszcze akcje typu Humble Bundle, są coraz to nowsze „kieszonsolki”, tablety, smartfony, są nawet plastikowe konsole z wbudowanymi xx grami, które są kalką z Contry, Mario i innych retro-hitów. Ale cóż z tego? Najważniejsze i najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że nas, graczy, jest już całe mnóstwo!

Teraz każdy może dumnie wpisać sobie do zainteresowań w CV „gry wideo”. Teraz z każdą napotkaną osobą możemy porozmawiać o grach, nawet jeśli nie o premierze Diablo III, to możemy (choćby z samej uprzejmości, czy ciekawości) zapytać, jak jej/jemu idą postępy w wygibasach przy Kinekcie, jak trudny poziom w Where’s my water?, lub jak wygląda trening i ewolucja w Pokemonach. Nie ma sensu dyskutować (a co dopiero kłócić się), czyja platforma do gier jest lepsza, kto ma fajniejsze exclusivy, kto jest „prawdziwym graczem”, a kto tylko „każualem”. Najważniejsze jest to, że gracz to już nie nerd z szkiełkami okularów jak dna od słoików. To nie gość, który siedzi w garażu i programuje swoje wiekopomne dzieła. To ktoś taki, jak Ty i ja, zwykły człowiek. Każdy może grać, każdy może wypowiadać się o grach i nikt nie ma prawa odebrać Ci ani głosu w dyskusji, ani zapału w przechodzeniu jakiej tylko chcesz gry.

Cieszmy się, że studiów deweloperskich jest coraz więcej, gier i reedycji HD klasyków, i platform, na które się ukazują. A przede wszystkim – cieszmy się, że nas-graczy jest coraz więcej, nawet jeśli nie każdy jest mistrzem w WoW i LoL, to każdy jest ważny. Pokój!

PS Warto również myśleć o grach, podczas ich przechodzenia i po ukończeniu, ale o tym już mówił Krzysztof Gonciarz, poza tym to temat na osobny, dłuższy wpis.

PPS Tak, możecie mnie teraz rozstrzelać za to, że kilka wpisów temu mówiłem, iż nie potrzebuję nowej generacji konsol. Ale też nie obrażę się, jak ona zawita, czymś nas zaskoczy, a gre wychodzące na nie będą warte swojej ceny. Droga wolna, drzwi otwarte. Make games, not war!

K. Skuza
24 maja 2012 - 09:59