Cześć Batman. Tęskniłeś? - recenzja Arkham City - eJay - 25 maja 2012

Cześć Batman. Tęskniłeś? - recenzja Arkham City

eJay ocenia: Batman: Arkham City
90

Arkham Asylum to była MOC. Studio Rocksteady znakomicie zgrało się swoim dziełem z reanimacją przygód człowieka-nietoperza w wykonaniu Christophera Nolana, co w konsekwencji przeobraziło Batmana w instant-kult i niesamowicie chłonną markę. Pierwsza część sprawiła mi dużą frajdę, głównie ze względu na pomysłowość, wykonanie, rozmach i świetne wykorzystanie komiksowego potencjału tkwiącego w przeciwnikach miliardera-playboya przywdziewającego w nocy specjalny kostium.

Dzięki tym zaletom Arkham Asylum uzyskał u mnie bardzo wysokie 96%. Z racji mojego szachowego refleksu i pustego skarbca kolejną okazję do wcielenia się w netoperka musiałem przełożyć o kilka miesięcy, a w tym czasie wystarczyła mi zwykła podjarka sequelem, który już w zapowiedziach prezentował się na pełnym wypasie. Wpuszczenie Batmana do otwartej lokacji wydawało mi się znakomitym krokiem naprzód, a sięgnięcie po nieobecnych w „psychiatryku” wrogów aż prosiło się o oklaski. Czemu więc Arkham City otrzymuje niższą o kilka procent notę?

UWAGA! Recenzja zawiera spojlery.


Oczywiście nowej odsłony Batmana nie będę besztać, gdyż bawiłem się przy niej przednio. W moim przekonaniu siła i jakość Arkham City tkwią w takich elementach jak:

+ bardzo dobrze skrojona, prosta i nieudziwniona fabuła – spodobało mi się zwłaszcza to, że całą historię zamknięto w obrębie jednej nocy i podzielono na dwa wątki. Zdziwiłem się nawet, że teoretycznie główny złoczyńca ukazany w trailerach (Hugo Strange) jest jedynie przystawką do dania głównego. Twórcy dobrze poradzili sobie z uzależnieniem Jokera od rozmów z Batmanem – jest to miły dodatek, którego mogłoby nie być, a jednak jest i w sumie dobrze.


+ zawartość – druga część to gra znacznie większa od poprzednika. Przepychu, detali i smaczków nie ma końca. Liczba bonusów do odblokowania idzie w setki. Dodając do tego główną oś fabularną można śmiało przy Batmanie spędzić około 50 godzin. Zdarzyć się może tak, że ten atut przerodzi się w wadę (patrz niżej), aczkolwiek nie widać po Arkham City próby odwalenia fuszerki małym nakładem sił.


+ oprawa wizualna – jeszcze bardziej wysmakowana, bardziej urozmaicona, świetnie reklamująca tak hejtowany silnik Unreala. To zdecydowanie jedna z najlepszych technologii obecnej generacji. Na zdecydowany plus optymalizacja kodu (oprócz DX11 – ten dalej potrafi przyciąć), gdyż miasto wygląda wspaniale i nie doczytuje się na oczach gracza, a ponadto posiada rewelacyjną „skalowalność”, którą można zauważyć na jednej z ostatnich misji.


+ Joker, Batman, Harley Quinn – niepodzielnie królują. Brak mi słów, aby opisać co wyprawia Mark Hamill ze swoim głosem. Dajcie mu podwyżkę!


+ kobiety – sporo ich w tak patologicznej dzielnicy jak Arkham City, pojawia Catwoman, Bluszcz, a dochodzi jeszcze Vicky Vale i urocza Fiona Wilson z ichnego NFZ.


+ Bardzo dobrze wykonane walki z bossami – początkowo jesteśmy zalewani hordami tępych zbirów wraz z ich większymi, silniejszymi odmianami. Pierwsze starcie z większym wrogiem (Salomonem Grundym) przysporzyło mi trochę kłopotów, ale też pojedynek ten był widowiskowy i wizualnie dopracowany do ostatniego piksela. A dalej jest tylko lepiej, bo stawiamy czoła m.in. Freezowi i Pingwinowi.


+ muzyka, dźwięk, dialogi – palce lizać. Zwłaszcza teksty mile mnie zaskoczyły. Batman jest tu chyba jeszcze bardziej sarkastyczny i bezpardonowy (scena z Quincy Sharpem rządzi!) niż w Arkham Asylum, aczkolwiek taka postawa jest oczywista jeżeli spojrzymy na to ze strony bohatera, który ściga się z czasem.


+ nowe umiejętności – dzięki nim gameplay jest bardziej płynny, można pozwolić sobie na znacznie więcej (zwłaszcza w temacie latania) niż ostatnio, a walki wciąż są bardzo miłe dla oka i wyrozumiałe dla dłoni.


+ Zagadki Enigmy – urozmaicają rozgrywkę. Nie są oczywiście trudne, nie wymagają kartki i ołówka, natomiast dobrze jest widzieć pomysł, który staje się grą w grze. Widać, że autorzy Arkham City czują się pewnie w tym uniwersum i wiedzą jak zaskoczyć gracza.
+ zadania poboczne, wyzwania – jak się komuś znudzi, może maksować ile wlezie.

Jest dobrze? Nawet bardzo. Problem w tym, że ten duży skok jakościowy pociągnął za sobą kilka wad koncepcyjnych:


- świat Arkham City jest przeładowany – samych sekretów jest kilkaset, a te leżą czasem w odstępie 20-30 metrów od siebie. Ich liczba nie poszła po prostu w jakość. Mnie ta bieganina po mieście, aby odszukać kolejny bonus Enigmy zaczęła po pewnym czasie nużyć.


- nie sposób nie docenić licznych odwołań do komiksowych serii, jak również znajomych twarzy. Niestety Rocksteady nie poświęciło niektórym postaciom wystarczająco miejsca, a większość z nich ma po prostu zwykłe cameo. Królem „zmarnowanego potencjału” jest z pewnością Harvey „Dwie Twarze” Dent i Deadshot (mimo, że ma jeden z lepszych questów). Dziwnie postąpiono również z Gordonem i Zsazem. Dużo bohaterów ma odfajkowany występ i to wszystko.


- Hugo Strange – jakkolwiek jego wątek kończy się całkiem nieźle, tak jest to postać cholernie rozczarowująca i nie budzi żadnej grozy.


- miejscami niezły chaos w dzienniku misji. Gdy Batman wykonuje przelot nad jakimś obszarem potrafi „nałapać” kilka pobocznych zadań. Jako, że gra nie jest liniowa możemy takie wzmianki tymczasowo olać, aczkolwiek wolałbym mieć pełną kontrolę nad tym co chcę robić i od kogo brać zlecenia.


- fabule brakuje jakiejś puenty, czyli czegoś co potrafi robić np. Valve. Nie jest to fatalne zamknięcie, bo nawet może się podobać, ale całość kończy się trochę jak zimny obiad.


Batman: Arkham City to godna kontynuacja i jeśli miałbym coś doradzić twórcom – więcej konkretów i mniej wszystkiego. Ewentualnie zachować podobną liczbę unlocków, ale zwiększyć świat, tak ze 3 razy, aby znajdźki miały swoją cenę i smak. Co następne? Arkham World?

eJay
25 maja 2012 - 21:17