Wypijmy za trendy - Cascad - 3 lipca 2012

Wypijmy za trendy

Gry jakie są każdy widzi – ale czy na pewno? Ewolucja tego interaktywnego zjawiska to coś dużo bardziej przemyślanego niż może się wydawać. Branża a.d. 2012 to nie ten sam kocioł co w 2006. Obecnie istnieją nowe prawa, nowe wzorce, nowe gwarancje. Tylko czy naprawdę potrafimy je dostrzec i zrozumieć ich działanie?


Po premierze Xboxa 360 (koniec 2005) zaczęły nadchodzić wielkie zmiany, a achievementy i grafika HD na konsolach były zaledwie ich początkiem… Do tej pory nie było problemów z wprowadzaniem na rynek jRPGów na dziesiątki godzin, platformerów, slasherów i gier stawiający przede wszystkim na zaspokojenie jednej osoby. To był piękny czas w którym recenzenci wytykali jeszcze, że ukończenie jakiegoś tytułu poniżej 12h to raczej potwarz dla gracza. Dziś Call of Duty przechodzi się w 6 godzin i coraz więcej pozycji nawet nie stara się przebić tego mizernego rezultatu. Pod jakie jeszcze trendy ustawiane są współczesne produkcje? Sprawdźmy:
 

 

Online/co-op: Niby żadna nowość w grach, ale po premierze Gears of War stało się pewne, że tryb sieciowy to dla twórców jeden z priorytetów… Przecież nawet GTA IV się na niego pokusiło, jest też w Red Dead Redemption czy Catherine – grach, które na pozór ciężko o to podejrzewać. Osobiście za szczyt tego rozwiązania uznaję pozycje umożliwiające kończenie pełnej kampanii w cztery osoby (vide Halo: Reach). Należy jednak przyznać, że gigantyczne parcie wydawców na to by jak najwięcej tytułów miało JAKIKOLWIEK multiplayer jest błędne. Błędne tym bardziej gdy wiąże się to ze zdobywaniem osiągnieć, mimo to fajnie czuć luz w chwili gdy kupuje się gry sportowe, shootery i wyścigi i nawet nie trzeba się zastanawiać czy będzie w nich tryb online, bo każdy wie, że takie tytuły po prostu muszą go mieć. Jakby na to nie patrzeć jest to dobre dla wszystkich poza łowcami calaków (ale ich nie ma co żałować).
 


DLC: Zaczęło się niewinnie, choć szybko pojawiła się absurdalna zbroja dla konia (Oblivion), a teraz coś co ma być DODATKIEM to najczęściej kawałek gotowej gry, bezwstydnie wycięty i wrzucony na serwery, z których możemy go pobrać za odpowiednią opłatą. Postaci do bijatyk, samochody do racerów, mapki do strzelanin, nowe stroje etc. Wszystko to co powinno być wliczone w cenę 189 złotych nagle staje się osobnym dobrem i choć oferowanie tego typu atrakcji już na premierze, w moim systemie wartości, jest zwykłym chamstwem, to jednak zaszło już za daleko, by to wyplenić. Pojawienie się tak wielkich systemów jak Steam, Xbox Live i PlayStation Network stworzyło wygodną, pozornie przyjazną atmosferę do wydawania pieniędzy na cyfrowe bzdety, szkoda, że tak wiele z nich nie jest adekwatnych do swej ceny.
 


Coroczne edycje gier: Nie wiem czy to tylko moje odczucie, ale podczas tej generacji sprzętu jest więcej „corocznych” odsłon różnych serii niż kiedykolwiek wcześniej. Obecnie możemy być pewni regularnego grania w nowe Call of Duty i Assassin’s Creed, a także w całkiem sporo gier wyścigowych (DiRT, Need For Speed, ostatnio Forza) i dużą liczbę sportowych pozycji. Masa innych tytułów ma już trzy części na obecnych sprzętach, inne zbliżają się do tej liczby – pojawiają się też spin-offy. Innymi słowy jeśli się naprawdę lubi jakąś serię to z pewnością jej twórcy zechcą nam sprzedać jej kolejne części. Wbrew pozorom taka sytuacja jest dobra, do pewnych firm mam bowiem do dzisiaj żal za to, że przez lata nie zrobiły kontynuacji mych ukochanych gier (Chrono Cross, Mark of Kri, Onimusha etc.).
 


Smartfonowe granie: Rzecz niby nie związana z potężnymi maszynami, jednak wiele osób lubi zapominać, że obecne smartfony mają już kilkurdzeniowe procesory, wyświetlacze HD i mogą wykonać większość operacji jakich wymaga się od komputerów stacjonarnych (ewentualnie odpalą emulator PSXa i pozwolą na granie padem zsynchronizowanym przez bluetooth np. w Crasha Bandicoota). Rynek mobilny to potężny konkurent zwłaszcza dla handheldów, których istnienie przestaje mieć pomału sens. Malutkie gierki, darmowe lub wycenione na dolara po prostu zawojowały świat i obróciły do góry nogami plany biznesowe wielu film. Doodle Jump, Fruit Ninja czy Angry Birds to prawdziwi pożeracze czasu grający na nosie każdemu kolejnemu shooterowi z korytarzową strukturą misji i nudnym scenariuszem. Nintendo DS wprowadziło dotyk „do kieszeni” jednak to Apple dało ludziom świetny sklep z milionem przystępnych pozycji budując rynek na którym każdy chciałby zaistnieć.
 


XP w każdej grze: Pewnego dnia ocknąłem się i jeszcze przed śniadaniem mistrzów dotarło do mnie, że wszędzie biję level, tfu, zdobywam doświadczenie. Tu za przejazdy, tam za zwycięstwa, za rozegrane mecze, za wejście, za wyjście, za skok, za ślizg, za przemoc i za jej brak… W którymś momencie mania nabijania do niczego nie przydatnego (często tak bywa) doświadczenia w grach zupełnie innych niż RPGi stała się integralną częścią tego świata. I wciąż nie wiem po co, choć rozumiem, że działa to na wyobraźnię wielu jednostek nie mogących się oprzeć maksowaniu gier (czy tam – znów – achievementów, nie ważne). Z pewnością to jeden z bardziej istotnych elementów współczesnych pozycji czekający na właściwe rozwinięcie w kolejnych latach.
 


Remake się przyda: Coraz więcej nie tak starych gier zaczyna powracać do nas w wysokiej rozdzielczości. Prawdziwą kopalnię złota odkryło w metodzie sprzedawania dwa razy (prawie) tego samego Sony blokując wcześniej dostępną opcję ogrywania gier z PlayStation 2 na PlayStation 3 (do dziś uważam to za szczyt chamstwa wobec swych chlebodawców i nie rozumiem jakim cudem gracze im to tak łatwo odpuścili). To co na dobre rozkręcił Kratos ze swą God of War Collection dziś kontynuują inni. Mamy trylogię Prince of Persia, Splinter Cell, Jak & Daxter, Sly Cooper i Ratchet & Clank, odnowiono Metal Gear Solid 2,3 i Peace Walker, powróciło Beyond Good & Evil… Ten rynek naprawdę się rozkręca, a o odnawianiu naprawdę leciwych klasyków takich jak The Secret of Monkey Island (śliczny remake!) nawet nie wspominam. To nowa fala, prawdziwie edukacyjny nurt dla świeżych graczy.
 


Indie: O Microsofcie można mówić masę złych rzeczy jednak ich sklep i oferta Xbox Live Arcade wraz ze Steamem otworzyły oczy milionów ludzi na świecie. Dzięki rozwojowi sieci pomysłowe, tworzone często w dwie-trzy-cztery osoby pozycje zyskały status kultowych, przebiły się do globalnej świadomości i pokazały, że ludzie chcą grać w coś co ma na siebie pomysł. Dodajmy do tego kolekcję Minisów z PS3 i mamy przed sobą zbiór niesamowicie prostych (choć nie jest to regułą), kolorowych (to też) i przystępnych (cholera, to też!) pozycji, które możemy zakupić za równowartość trzydziestu złotych lub w bundle’u za który płacimy jak w kościele – czyli „co łaska”. To naprawdę niesamowity zryw, a World of Goo, Machinarium, Limbo, Super Meat Boy, FEZ czy Braid pokazują, że w niezależności siła. Internet dał światu kolejnych milionerów…
 


Social: Każdy musi wiedzieć, że zagrałem w A, B i C i zrobiłem D, a nawet G! Samo tworzenie trwałych i uniwersalnych profili oraz możliwość komunikacji i podglądania innych to rzecz świetna, pamiętajmy jednak o biznesowej stronie facebooka. Casus Farmville czyli totalnie casualowej gierki, która wprowadziła Zyngę (Developer) na szczyt, pokazał jak gigantycznym audytorium są osoby nie nazywające się na co dzień graczami. W obecnej sytuacji ludzie co prawda odchodzą od facebooka jednak nie jest to ruch na tyle duży, by mógł zagrozić portfelowi Zuckerberga (założyciel) i sprawić, że twórcy gier zaprzestaną projektowania kolejnych aplikacji pod ten uzależniający portal. Ilość „lajków” już od dłuższego czasu stanowi zresztą całkiem konkretną walutę/kartę przetargową w Internecie.
 


Powrót bijatyk: Niby nic się nie stało, niby nie rzuca się to w oczy, ale taki jest fakt. Bijatyki wróciły. Jak to zwykle bywa „pierwsze śliwki robaczywki” i Tekken 6 oraz Soul Calibur IV raczej nie zdobyły sobie uznania krytyki, czas jednak mijał i doszło do wielkiego powrotu Street Fightera. To była miłość od pierwszego zwiastuna, Capcom sprzedał na nowo swą zakurzoną ideę przedstawiając kolejnemu pokoleniu swe ikony. Do tego doszedł crossover Tatsunoko versus Capcom, Marvel versus Capcom 3, Street Fighter X Tekken… ufff bijatyki 2D od lat nie przyciągały tak wielkiej uwagi! W tak zwanym międzyczasie swych fanów znalazło BlazBlue, wyszły kolejne części The King of Fighters, a we wrześniu pojawi się piąte Dead or Alive i Tekken Tag Tournament 2. W tym roku wydany został też piąty Soul Calibur i do Europy nareszcie dotarło Virtua Fighter 5 z dopiskiem Final Showdown. Ma-sa-kra! Jako fan czuję się naprawdę dopieszczony – to jest to na co warto było czekać, tym bardziej, że jeszcze trzy lata temu można było mówić o zanikaniu tego szlachetnego i zasłużonego gatunku. Ajjj – z tego nakręcenia nie wspomniałem jeszcze o powrocie Mortal Kombat i konkretnie zapowiadającego się Injustice! Moc! Bijatyki znów są w natarciu.
 


Wyprzedaże: A teraz rękę do góry podniosą ci, którzy nie skusili się jeszcze na żadną z niesamowitych okazji z dystrybucji cyfrowych… Nie Krzysiu, twój pies się nie liczy… Zatem nikt się nie zgłosił. Przeróżne okazje jakie czekają na graczy nie widzących nic złego w kupowaniu gier „bez pudełka” to coś niesamowitego. PS3 posiada swoje PlayStation Plus dające znaczne przywileje osobom je posiadającym, Microsoft stara się wprowadzać co jakiś czas przeceny, ale to co się dzieje na Steam jest po prostu niesamowite, czasami aż trudno uwierzyć, że to się może opłacać. Często tytuły AAA takie jak Just Cause 2, LA Noire, Warhammer 40k Space Marine czy Deus Ex kosztują 5-7 Euro! Jak można się oprzeć takiej okazji? Niektórzy lubią ponarzekać, że psuje to rynek (Ostatnio mówiło tak Electronic Arts, dziś szykuje własne wyprzedaże), najczęściej są to jednak goście, którzy nie potrafią na takich akcjach zarobić.
 


Psucie tytułów gier: Wiem, że wietrzenie to przydatna rzecz, że niektóre serie aż proszą się o reboot i nareszcie go dostają, ale utrudnia to życie każdemu kto lubi rozmawiać/pisać o grach. Kiedy w 2008 roku ukazał się szpil zatytułowany po prostu Prince of Persia dało mi się to we znaki, teraz jest to jednak jakaś plaga: Hot Pursuit, Most Wanted, Mortal Kombat, SSX, Tomb Raider… Wydawcy, ogarnijcie się, dodajcie coś do nazwy, dajcie żyć. Naprawdę – zaczynając coś od nowa można zmienić także tytuł. Czemu powraca się do pierwotnych nazw i skąd się wziął ten trend – nie wiem, ale mam nadzieję, że szybko się to znudzi.


Tak oto zebrało się nam jedenaście ruchów, które mocno definiują dzisiejszy rynek. A kolejne zmiany już na horyzoncie, ciekawe czy granie w chmurze dziś uważane za fanaberie niebawem stanie się integralną częścią naszego hobby… Co stanie się z handheldami i jak rozwiną się abonamenty związane z konkretnymi usługami.

Cascad
3 lipca 2012 - 14:49