Wspomnienia ze SNESa: Knights of The Round czyli miecze złoczyńcy i chodzone mordobicia - Pita - 14 lipca 2012

Wspomnienia ze SNESa: Knights of The Round, czyli miecze, złoczyńcy i chodzone mordobicia

Screen z wersji automatowej.

Lubię mit arturiański i naprawdę żałuję, że tak rzadko zostaje bezpośrednio wykorzystany w grach wideo. Oczywiście nie brakuje strategii, czy Excaliburów, nie brakuje nawiązań do postaci lub wydarzeń, ale za to brakuje gier, w których po prostu kreowalibyśmy legendę bezpośrednio rękoma rycerzy okrągłego stołu. Gier takich jak ta. Knights of the Round to konwersja automatowego hitu na konsolę Nintendo, co po tragicznym SNESowym Final Fight mogłoby budzić pewne obawy. Co prawda pewne rzeczy poszły lekko pod nóż, jednak sam materiał źródłowy oraz drobne dodatki dla wersji konsolowej po dziś dzień czynią z Rycerzy Okrągłego Stołu jednego z najlepszych beat’em upów pokazując, że Capcom jednak potrafił.

Niestety, zrzuty z wersji SNESowej nie oddają poziomu grafiki.

Na początku małe rozczarowanie – chociaż gra opowiada historię rycerzy okrągłego stołu to dostajemy do wyboru jedynie trzy postaci: zbalansowanego Artura, pięknego i szybkiego Lancelota oraz silnego, lecz wolnego Parsifala. Wersja na SNESa prezentuje się na dodatek odrobinę mniej atrakcyjnie niż automatowa, a co gorsza nie można grać we trzech, lecz „jedynie” w dwóch naraz. No i na tym moje narzekanie się kończy.

Knights to bowiem cholernie dobra chodzona bijatyka. W zasadzie zagrało tutaj to, co powinno zagrać w grze tego gatunku – jest dynamiczna, ma ciekawą tematykę, wymaga opanowania systemu walki i pozostawia niedosyt, przez który wciąż chce się do niej wracać. Przede wszystkim tematyka, czyli rycerze i złoczyńcy, została potraktowana na odpowiednim poziomie. Mamy tutaj naprawdę niewiele magii, za to naprawdę dużo ładnych projektów rycerzy, wojowników, magów, czy żołnierzy. Zbroje, uzbrojenie, etapy – wszystko to to bardzo dobrze wykonane średniowiecze z niewielką domieszką czarów. Siedem etapów pełnych rycerzy, żołnierzy, dzikich zwierząt, subbossów, bossów, skarbów oraz pułapek to kawał obszaru jak na ten gatunek i naprawdę cieszy, że ta gra w zasadzie nie za bardzo się nudzi.

Oczywiście totalnym czadem jest część bossów, których design zahacza momentami o steampunk i czasy post-arturiańskie, z kunsztem typowym dla dawnego Capcomu. Poza tym doskonale rozumiem ludzi, którzy preferują gry tego gatunku z użyciem broni białej, nie za bardzo pałając miłością do tych osadzonych w XX wieku – Golden Axe, Rastan, czy właśnie KoTR mają niepowtarzalny urok.

Zaskakuje grafika, która momentami wygląda świetnie, a co ciekawe, w miarę levelowania naszych rycerzy dostajemy smaczki w postaci nowych sprite’ów, strojów i broni. Wrogów jest także sporo i na szczęście nie lejemy się w kółko z trzema przekolorowanymi przeciwnikami na krzyż. Najbardziej z oprawy podoba mi się jednak OST, którego poziom waha się od przyjemnego tła po powód do dalszej gry doskonale prezentując na co stać pod tym względem starego, dobrego SNESa. Jednak nie ma co się temu dziwić – zespół dźwiękowy Capcomu zawsze prezentował różnorodny styl.

Chociaż system walki, jak to w przypadku Capcomu, opiera się na zasadzie cios/skok/ zżerający naszą energię special tutaj został wzbogacony o blokowanie, które urozmaica zabawę oraz wymusza ostrożniejszą grę. W zasadzie w blokowaniu tkwi cały potencjał rozgrywki, ponieważ nie mamy szans przejść gry bez opanowania bloku. Dobrze wykonany blok powoduje nie tylko obronę, lecz daje nam także klatki animacji, w których jesteśmy nieśmiertelni i możemy kontrować. Źle wyprowadzony blok to natomiast utrata cennych sekund, co może się na nas zemścić okrutnie szczególnie w czasie pojedynków z bossami. 

Dzięki licznym poziomom trudności oraz skalowaniu się zabawy do trybu dla dwóch graczy (gdzie jest po prostu trudniej) Knights szybko się nie nudzi. I chociaż nie ma opcji save ani wielu dodatkowych trybów zabawy to miło zaczyna się go od początku, przyjemnie walczy się samemu oraz w parze. Możemy także wskoczyć na konia, co nieco ułatwia sprawę.

Wracając do wspomnianego już levelowania – dodaje to posmaku RPG i mocno wzbogaca rozgrywkę. Co ciekawe, levele możemy zdobyć zarówno za sieczenie i znajdowanie skarbów, jak i za odnajdowanie specjalnych artefaktów, dzięki czemu w trybie kooperacji gracze raczej nie odstają od siebie poziomem. Znajdowane skarby i pożywienie można także dzielić mieczem na mniejsze porcje w imię braterskiej pomocy. A jako, że gra jest trudna…

Powiem wprost – ten tytuł daje radę po dziś dzień zarówno w wersji automatowej, jak i konsolowej, zarówno w oryginale, jak i za pomocą emulacji. Żałuję, że nie widać na horyzoncie sequela, ponieważ wystarczyłoby więcej tego samego – etapów, bossów, postaci (dawać nam całą 12stkę, a do odblokowania Merlina i Ginewrę!). Dzięki dobrej grafice, przyjemnej walce i elementom RPG Rycerze Okrągłego Stołu to jeden z moich ulubionych przedstawicieli gatunku. I chociaż nie ma w sobie tyle mocy co River City, to w zasadzie wcale nie odbiega jakością od najbardziej znanych przygód Kunia w gorącej wodzie kąpanego. [8]

PS Wybaczcie skandaliczną jakość screenów, na przyszłośc przy grach ze SNESa postaram się łapać własne.

Pita
14 lipca 2012 - 13:33