Gimbusy i vlogi - toksyczny związek który do niczego nie prowadzi - sathorn - 14 lipca 2012

Gimbusy i vlogi - toksyczny związek, który do niczego nie prowadzi

W ciągu paru dni wokół vlogosfery rozpętała się mała burza. Pokazuje ona niestety, w jakim stanie znajduje się, wyrosła nam radośnie scena YouTube’owa. Czym innym są Lekko Stronniczy, tworzący program, powiedziałbym rozrywkowo-publicystyczny, czym innym Wybuchające Beczki z Krzysztofem Gonciarzem, gdzie króluje forma komentarza, czym innym proste let’s playe z CTSG, Rojem czy Rockiem, a jeszcze gdzieś indziej czai się Niekryty Krytyk, ze swoim suchym jak skręty Kory humorem. Niestety na każdym z tych kanałów (no, za wyjątkiem LS), czeka tykająca bomba.

Zasadniczym błędem, będącym młodzieńczym trądzikiem polskiej blogosfery, jest opieranie swojej działalności na najbardziej podatnej i pozornie najaktywniejszej grupie – na (umysłowych) gimbazjalistach. Zjawisko gimbusiarstwa w polskim internecie jest niezaprzeczalne, co w żartobliwy sposób zauważył wspomniany już Gonciarz, zakładając nawet dla owego archetypicznego Gimbusa fanpage. Wydaje mi się jednak, że zupełne negowanie faktu zgimbazienia dużej części sieci, to nie głos rozsądku, a odgłos pocieszającego, nerwowego poklepywania po ramienu.

Mentalne gimbusy, to przede wszystkim wdzięczna publiczność, ale nic więcej. Łatwo ją zaspokoić, wystarczy wykazać się śladowym poczuciem humoru, zaskarbić sobie ich łaski ekspresją rodem z podwórkowego trzepaka, sprawiać wrażenie lekkości w swoich materiałach, wymyślić sobie jakieś powiedzonko czy znak rozpoznawczy (bumckfsz, boom headshot, okulary Niekrytego Krytyka) i nagle się okazuje, że jesteśmy bożyszczami YouTube’a.

Wyświetlenia idą w dziesiątki tysięcy, licznik subskrypcji szaleje, agent Google puka do naszych drzwi i śpiewa nam serenady, żeby uzyskać zgodę na nawiązanie partnerstwa. Na ulicy nas zaczepiają, rozdajemy autografy, kwestią czasu jest moment, w którym zaproszą nas do siebie duże media.

Problem jest taki, że audytorium, którego łaski sobie zaskarbiliśmy:

  • Łatwo zmanipulować, a ich wierność na pstrym koniu jeździ – wystarczy małe potknięcie, żeby pogrzebano nas żywcem. Ich zdanie to zazwyczaj zlepek tego co usłyszeli w domu, na podwórku, w szkole, na Kwejku i na forach. Bezrefleksyjność gimbusów niejednokrotnie jest zwyczajnie porażająca
  • Szybko się nudzi, jest podatna na mody
  • Nie ma niemal żadnej wartości marketingowej
  • Kieszonkowe dostaje „do ręki”, tak więc prawdopodobnie możemy mieć problem z wyciągnięciem od nich kasy za naszą twórczość (duża grupa gimbusów zresztą uważa, że rachunki płacą się same, żyć można graniem na kompie, a nowe tytuły i sprzęt wrzucają nam przez komin wydawcy i producenci)

Jeżeli chodzi o punkt pierwszy, to wystarczy przywołać niedawną sytuację z Rockiem. Nie wnikam w jego zatargi z niejakim Shogunem, bo mi one zwyczajnie zwisają i powiewają. Rock jednak, o ile nie ucierpiał śmiertelnie, to mocno oberwał w związu z tą całą sytuacją. Jeszcze tydzień temu był „dobrym wujkiem na YouTube”, natomiast dzisiaj jego wizerunek jest mocno rozchwiany.

Więcej, mocniej, durniej, tylko ile tak można? Gimbusy mocno się jarają, zostawiają komentarze pod każdym filmem, ale długoterminowość ich afektu jest sprawą mocno wątpliwą. Wejdźcie sobie na blog Kominka. Pod prawie każdym wpisem znadziecie komentarzy w stylu „czytam Cię od 5 lat, to mój pierwszy komentarz...”. Poza tym jest niewielka grupa znanych i rozpoznawanych komentatorów, a reszta tylko... czyta. Od lat. Jak większość. Są wierni i stanowią trzon jego popularności.

Pieniądze w blogosferze od zawsze brały się z reklam. Tylko jaka jest wartość marketingowa grupy, którą stanowią 12-18-latkowie? Co można im reklamować? Lody na patyku? Okej, oczywiście przesadzam, wiek nie stanowi takiego znowu wielkiego problemu w czasach, kiedy na "sweet sixteen" dostaje się iPhone'y wybłagane u tatusia. Leży on gdzie indziej. Problemem jest hejterstwo i ryzyko wywołania kryzysu w mediach społecznościowych. Po co ryzykować zareklamowanie się na vlogu, który oglądają setki tysięcy dzieciaków, skoro lepiej zainwestować w blogera, który ma dziesięc razy mniejszą widownię, ale są to ludzie dobrze stargetowani. Roja, Rocka, CTSG, Jokera, itp. oglądają rzesze, kilkukrotnie większe od "króla polskich blogerów", wspomnianego już Kominka, ale dużą część z nich stanowią niebezpieczne mentalne gimbusy, które w przypadku problemów wizerunkowych (jak np. obecny Rocka), stają się potencjalnym ogromnym zagrożeniem dla marki.

Wszystkie te problemy można by przeboleć, gdybyśmy nie ugrzęźli przy ostatnim mankamencie opierania swojej popularności na gimbusach. Oni nie mają pieniędzy. A nawet jeżeli mają, to nie mają ich na kartach kredytowych, którymi można zapłacić chociażby symboliczną kwotę za cudzą pracę, tylko w skarbonkach, skarpetach i kopertach dostawanych na święta. Jeżeli nie z reklam, to szanujący swój czas, pracę i reputację vloger powinien mieć szansę na zarabianie bezpośrednio na widzach. Obecnie przekonanie internetowej społeczności, choćby dojrzałej, do przekazania chociażby symbolicznego wynagrodzenia za naszą pracę, graniczy z cudem. Można się jednak spodziewać, że to się zmieni, a blogi dla „poważnych” osób, a nie sieciowych pieniaczy, zaczną wprowadzać małe, łatwe do zrealizowania opłaty (kazus bloga Radka Zaleskiego).

Blogerzy jako ogół (także vlogerzy) stoją obecnie w trudnej sytuacji. Zmusza się nas do udawania, że nie potrzebne jest nam wynagrodzenie za naszą pracę, a z drugiej strony, wymaga coraz większego profesjonalizmu. Musimy gdzieś znaleźć pieniądze, a przyznam szczerze, że w dobie dominacji Google na rynku reklamowym i mając w perspektywnie podporządkowanie się wielkim korporacjom, z ich podejrzanymi umowami i wymaganiami, wolałbym, żeby padła w końcu zapora z betonowego światopoglądu polskich internautów i byli gotowi postawić mi te 1/3 piwa, w zamian za 10 minut dobrej lektury.

Reszta świata powoli uczy się już, że warto poświęcić dwie minuty, na przepisanie danych ze swojej karty kredytowej, żeby wspomóc swoich sieciowych ulubieńców. Ta moda musi przyjść do Polski, im prędzej oswoimy się z myślą, że lepiej płacić bezpośrednio twórcy, tym lepiej.

Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem.

sathorn
14 lipca 2012 - 21:15