Prometeusz - tym filmem Scott nie wróci na filmowy Olimp - Cayack - 20 lipca 2012

Prometeusz - tym filmem Scott nie wróci na filmowy Olimp

Wielka przeszłość, wielki reżyser, wielkie oczekiwania i… Wielkie rozczarowanie? Może nie wielkie, ale pozostaje spory niedosyt. Prometeusz mógł i powinien być lepszy. O brzasku mogliście zapoznać się z recenzją Avera. W kilku miejscach się z nim zgodzę, a w kilku nie. Zapraszam, nie obawiajcie się o spoilery, ale wybaczcie w związku z tym możliwe ogólniki.

Od tego wypada mi zacząć, bo to zarzut największy i najpoważniejszy – w nowym filmie Ridleya Scotta nie czuć grama klimatu Obcego. Ja wiem, że to niby „prequel który prequelem nie jest”, ale czy czegoś innego ma oczekiwać widz idący do kina na tę produkcję? Brytyjski reżyser chyba zabezpieczając się wygłosił wyżej zacytowane słowa starając się zmniejszyć wybujałe oczekiwania. Za mało, za późno. To, że nawiązania do słynnej serii nie są nachalne to akurat plus, bardziej mi tu chodzi o poczucie zagrożenia, którego jest tutaj jak na lekarstwo.

Aver stwierdził, że postać grana przez Noomi Rapace (dr Elizabeth Shaw) przypomina Ellen Ripley. Moim zdaniem ani trochę. Daleko jej do charyzmy i stanowczości poprzedniej bohaterki. To mała i bezbronna pani naukowiec, mająca swoje kompleksy. Próbująca czasem wykrzyczeć swoje racje, ale w przypadku jej głosiku brzmi to tym komiczniej. Jedynym naprawdę mocnym punktem obsady jest Michael Fassbender jako android David. Są momenty gdy przypomina Asha z pierwszej części Obcego, z tym, że tutaj od razu na samym początku dowiadujemy się o tym, że nie jest człowiekiem.

Zgodzę się, że Prometeusz technicznie wykonany jest bez zarzutu, ale też nie przesadzałbym, że to poziom porównywalny do Avatara. Może to wina tego, że film oglądałem nie w IMAXie, a zwyczajnym Heliosie (ale to tak jak film Camerona). W każdym razie ujęcia nie powaliły mnie na kolana. Jest jak najbardziej w porządku, ale nie na tyle dobrze, by wynagrodziło mi to dziury w scenariuszu, których niestety nie brakuje. Dla mnie tym smutniej, bo siedział nad nim m.in. Damon Lindelof, czyli jeden z dwóch głównych scenarzystów lubianego przeze mnie serialu LOST.

Wychodząc z kina miałem przemyślenie, że tak po prawdzie to mało tu się kupy trzymało. Scott wprowadził sporo wątków, namieszał, zamieszał nimi niczym wprawiony barman, ostatecznie chyba on sam nie jest pewien jaki miał pomysł na ten film. Sporo tu psuje zakończenie. Nie chcąc spoilerować powiem tylko, że „cykl życia” jest tu dziwnie pogmatwany i budzi wątpliwości gdy pomyśłimy o poprzednich filmach. Za dużo grzybów w tym barszczu.

Niestety Prometeuszowi najbliżej jest do pierwszego Alien vs Predator, niż do właściwej sagi o Obcym. Odkrycie, zebranie ekipy specjalistów, ekspedycja… Nie tak to miało wyglądać. Z Prometeusza miał się sączyć klimat zaszczucia i zagrożenia, nie ma tego. Miał dać sporo odpowiedzi, zostawił więcej pytań. Wreszcie zakończenie zawodzi, zostawia nie furteczkę, a wielgachną bramę do następnych części. Kontynuacji prequela, który prequelem nie jest. Rzekomo.

To prawda, że muzyka stoi tu na wysokim poziomie, ale jeżeli w filmie muzyka jest najlepszym elementem, to znaczy, że reszta zawiodła.

Szczerze mówiąc, to mam zagwozdkę jaką ocenę wystawić Prometeuszowi. Oglądało się to niby w porządku, ale oczekiwania były znacznie, znacznie większe. To miał być powrót do jakości Obcego jeden, dwa czy nawet trzy, tymczasem Prometeusz mógłby oglądać plecy chyba nawet czwartej części. A może przesadzam? Może za dużo wymagałem mając w myślach połączenie Ridley Scott + film z uniwersum Obcego - które umówmy się, działa na wyobraźnię? Koniec końców niech będzie:

6/10

Cayack
20 lipca 2012 - 19:03