Rewatch #9 Mroczny rycerz - Cayack - 24 lipca 2012

Rewatch #9 Mroczny rycerz

Po naprawdę dobrym wyjaśnieniu genezy Batmana, o jakie Christopher Nolan pokusił się w filmie Batman – Początek, w 2008 roku przyszedł czas na właściwą akcję. Mroczny rycerz był pierwszym w historii obrazem o nocnym mścicielu bez słowa „Batman” w tytule. Zdaniem wielu, w tym i moim, jak dotąd okazał się być filmem najlepszym.

Mroczny rycerz jest dużo bardziej dynamicznym kawałkiem kina niż Batman – Początek. Znaliśmy już genezę bohatera, zatem bez większych wstępów mogliśmy od razu zostać wrzuceni w wir akcji. Tak też się stało, a w konsekwencji już pierwsze sceny napadu na bank absorbują uwagę widza, który z zaciekawieniem śledzi kolejne poczynania Jokera i spółki. Podobnie ma się sprawa z tytułowym bohaterem tej historii – najpierw w akcji widzimy Batmana, dopiero później Bruce’a Wayne’a. I dobrze, bo przecież na "mięcho" czekaliśmy od poprzedniego filmu.

W Mrocznym rycerzu świetne jest to, że nie nudzi w żadnym momencie. Z uwagą obserwujemy zawiązującą się akcję. Inaczej niż w Początku, mamy tutaj dużo więcej Batmana, a mniej Wayne'a. Jest wiele okazji do zaprezentowania kunsztu mrocznego rycerza w walce, nie zabrakło i odpowiedniej ilości jego wysublimowanych gadżetów. Także klimat opowieści daje radę. To kino o bohaterze w najlepszym wydaniu, nie potrzebujące nawet silenia się na humor i wykorzystania oszałamiającej ilości efektów specjalnych by zyskać na atrakcyjności. A do czego przyzwyczaiły nas produkcje z konkurencyjnej stajni Marvela.

Czymże byłby jednak potężny heros bez godnego przeciwnika, ciekawych postaci i interesującej historii? W Mrocznym rycerzu to wszystko jest. Opowieść zasysa odbiorcę, a zwroty akcji i nacisk na realistyczność (o tyle, o ile to możliwe) pozwalają myśleć o filmie Nolana w kategoriach kina sensacyjnego najwyższej próby, a nie tylko przełożeniu na ekrany wydarzeń znajomych jedynie dla komiksowych maniaków. Nawet jakieś zaskoczenie się znajdzie, co zawsze uznaję za plus.

Rola życia? Choć trochę niefortunnie to brzmi...

Ameryki nie odkryję pisząc, że Heath Ledger pozamiatał wszystkich pod dywan, ale należy to zaznaczyć. Wspiął się na wyżyny aktorskiego rzemiosła, wykreował postać przekonującą, genialną w swym szaleństwie. Wyjętą jak z innej bajki, a o to przecież chodziło. Gesty, mimika, mowa ciała, prowadzenie dialogów, wszystko na najwyższym poziomie. Słabszy od niego, ale i tak lepszy od całej reszty był Aaron Eckhart. I jako Harvey Dent i jako Dwie Twarze. Szkoda, że w tej roli nie miał więcej czasu na wykazanie się, ale do tego przejdę za moment. Tym samym Christian Bale został nieco zepchnięty w cień, na pewno nie okazał się największą gwiazdą tego filmu. No ale jest w tym jakaś logika – w końcu Batman to facet który wychodzi z cienia, sprząta bałagan i wraca w ciemne zakamarki. Dzięki postawie Maggie Gyllenhall Rachel Dawes nie jest już tak dramatycznie odstającą od reszty postacią jak w Początku. Tutaj w obsadzie nie ma tak rażąco słabych punktów.

Nieco zmarnowany potencjał, bo Eckhart w swojej roli był przekonujący. Zabrakło czasu?

Gdy mowa o muzyce to pozostaje mi tylko powtórzyć swoje słowa z poprzedniego odcinka. Jak zawsze fachowa robota, przyjemnie podkreślająca wydarzenia na ekranie, ale sprawdzająca się także jako odrębne dzieło. Mam w zwyczaju słuchać soundtracku danej produkcji gdy piszę o niej tekst i wiem co mówię.

Jeśli przychodzi mi do wymieniania wad, to widzę dwie zasadnicze (z głosem człowieka-nietoperza dajmy już sobie spokój). Pierwsza, która boli chyba najbardziej, to marne wykorzystanie postaci Two Face’a. Zdaję sobie sprawę, że to był teatr jednego łotra – Jokera. Ale i tak szkoda, bo w tej postaci, zwłaszcza umiejętnie granej przez Eckharta, był ogromny potencjał. Tymczasem czasu ekranowego dostał malutko, a mogło być z tego coś dobrego. Była nadzieja, że może Dwie Twarze namiesza w kolejnym filmie, ale niestety nic z tego.

Tym razem Bale musiał ustąpić pola innym. Jak będzie w The Dark Knight Rises?

Drugi minus to niestety zakończenie. Pierwsze słowa jakie mi przyszły do głowy po premierze to zdaje się „bez sensu”. Teraz widzę, że jakiś tam sens niby w tym był, ale niewielki. Z Batmana można było zrobić bohatera tragicznego w zupełnie inny sposób. Moim zdaniem akurat tutaj Nolan przekombinował.

To jednak nie przesłania mi obrazu całości. Mroczny rycerz to doskonałe widowisko, z mistrzowską rolą Heatha Ledgera, bardzo dobrą Aarona Eckharta i dobrą lub niezłą całej reszty. Świetnie zrealizowane, długie, ale nie dłużące się. W mojej opinii to najlepszy film o komiksowych herosach jaki kiedykolwiek powstał. Czy zmieni to Mroczny rycerz powstaje? Oby tak było, poprzeczka jest jednak zawieszona niewiarygodnie wysoko.

9/10

Rewatch:

#1 Matrix | #2 Zielona mila | #3 E=mc² | #4 Donnie Brasco

#5 Negocjator | #6 Obcy – 8. pasażer „Nostromo”

#7 Prestiż | #8 Batman – Początek

Cayack
24 lipca 2012 - 22:36