Mroczny rycerz powstaje - recenzja filmu wieńczącego nową trylogię o Batmanie - Cayack - 28 lipca 2012

Mroczny rycerz powstaje - recenzja filmu wieńczącego nową trylogię o Batmanie

Po czterech długich latach oczekiwań od doskonałego Mrocznego rycerza, oraz po siedmiu latach od filmu Batman – Początek który rozpoczął całą karuzelę, wreszcie na ekrany kin trafił Mroczny rycerz powstaje (polski przekład tytułu nie jest najszczęśliwszy, a już zwłaszcza jak przychodzi do odmieniania go, np. na potrzeby recenzji). Ogrom oczekiwań wobec nowego dzieła Nolana był niebotyczny, w tym roku w tej materii dogonić mógł go chyba tylko Prometeusz. Czym różnią się oba filmy? Nowy Batman nie zawiódł, a przynajmniej nie na taką skalę.

Tłumacząc się od razu z powyższego zdania – moim zdaniem to gorsza część niż Mroczny rycerz. Jest gdzieś niedaleko poziomu Początku, nieco lepsza z racji tego, że więcej się tutaj dzieje. I głównie na tym polega zawód, jeśli można o nim mówić w takim wypadku – nowy film Nolana po prostu nie dał rady wyrównać poziomu, ani tym bardziej być lepszym od pamiętnego obrazu z 2008 roku. Apetyty były rozbudzone, ale nic to. Film i tak broni się jako całość. Będąc na czasie napiszę, że przecież nie zawsze da się pobić rekord olimpijski w każdej kolejnej próbie.

Mimo kilku potknięć historia przedstawiona w nowej produkcji Nolana może się podobać. Ośmioletni przeskok w czasie od poprzedniego filmu tłumaczy usprawiedliwia inną sytuację Wayne’a, kondycję jego firmy, jak również nowe zabawki dla człowieka-nietoperza. Dział badań Luciusa Foxa nie próżnował, dzięki czemu Batmanowi dostarczono nowy wehikuł, który pozwolił na przeprowadzanie zdecydowanie bardziej widowiskowych akcji. Zgodnie ze złotą zasadą sequeli sam batmobil to widocznie byłoby już za mało. Skala wydarzeń (podobnie jak skala zagrożenia) w Mroczny rycerz powstaje odbiega znacząco od tego co pamiętamy z poprzedniej części, ale wszystko kawałek po kawałku zmierza ku wielkiemu finałowi. Czasem zbyt chaotycznie, ale da się to przeżyć.

Trochę innego Bane'a sobie wymarzyłem. Niemniej i tak spełnił swoją rolę.

Bane był dla mnie wymarzonym adwersarzem do kolejnej części sagi o mrocznym rycerzu. To postać ciekawa, z którą Batman ma nienajlepszą przeszłość. I jest ok, ale na swój sposób. Ja wyobrażałem go sobie jednak nieco inaczej. Wprawdzie komiksową genezę Bane’a czytałem wieki temu i wiele szczegółów mi umknęło, ale mam wrażenie, że Nolan trochę tutaj pomieszał. Rozumiem odpuszczenie sobie pojemników z jadem, ale Bane i tak powinien być nieco bardziej napakowany. Ale żeby być sprawiedliwym muszę dodać, że co trzeba reżyser i tak przemycił. Najbardziej ucieszyłem się z finału pierwszej walki między postaciami – ukłon w stronę fanów pełną gębą. Najważniejsze, że to postać bezkompromisowa i pewnie zmierzająca do założonych wcześniej celów. Klimat anarchii przez niego wprowadzonej dodaje wiele uroku całej historii.

Jak na tym tle wypada Anne Hathaway jako nowa Selina Kyle/Kobieta Kot? Zaskakująco nieźle. Nie przemawiała za mną ta opcja, tymczasem Ania poradziła sobie całkiem sprawnie. Najlepsze są sceny, gdy występuje na ekranie razem z Bruce’m Wayne’m (tak, z Wayne’m wygląda to lepiej niż z Batmanem). Jest tam pewnego rodzaju chemia, mix wzajemnego szacunku i podejrzliwości wobec siebie. Batman musiał czekać aż do trzeciego filmu na sojusznika podobnego sobie, ale chyba warto było.

A tu dla odmiany pozytywne zaskoczenie. Zwinna kocica dodaje sporo kolorytu tej zgrai.

Mroczny rycerz powstaje nie ustrzegł się mniejszych lub większych wad.  Pierwszy wniosek jaki nasunął mi się po obejrzeniu jest taki, że to najbardziej „hollywoodzki” film z całej trylogii. Gdzieniegdzie zdarzają się sceny, które w poprzednich odsłonach byłyby nie do pomyślenia, jak choćby czułości w najmniej odpowiednich momentach. Powszechną praktyką jest to, że w trzecich częściach serii twórcy starają się upchnąć wiele elementów z dwóch pierwszych, w tym szereg postaci. Tutaj takim symbolem wpychania na siłę jest dla mnie Scarecrow, a raczej Jonathan Crane. Film nic by nie stracił na jego nieobecności, a rolę jaką pełnił w fabule mógłby spełnić dowolny bandzior z bandy Bane’a.

Trzeba jednak oddać to, że nowego Mrocznego rycerza piekielnie dobrze się ogląda. Prawie trzygodzinny film mija w mgnieniu oka. Ma dobre zdjęcia, sprawdzoną i lubianą muzykę, jest efektowny, lecz nie efekciarski. Zwyczajnie w świecie wciąga. Zakończenie tej produkcji byłoby idealne, gdyby usunąć z niego jedną jedyną scenę (w wątku pod tekstem napiszę o tym w spoilerze). Czy potrzeba lepszej rekomendacji?

8/10

Cayack
28 lipca 2012 - 02:11