Autorzy gameplaya ... trafiają na bezludną wyspę - Brucevsky - 9 sierpnia 2012

Autorzy gameplaya ... trafiają na bezludną wyspę

Bezludna wyspa. To na niej walczyło o przetrwanie wielu filmowych i serialowych śmiałków. Jedni szukali sposobu, aby się z niej wydostać i podpalali znaleziony rum, inni tworzyli sobie przyjaciół z piłki do siatkówki. A co by się stało, gdyby na taką pozbawioną innych ludzi wyspę mieli trafić autorzy gameplaya i mogli zabrać ze sobą jedną konkretną grę? Czy lepszym wyborem byłaby w takiej sytuacji pozbawiona „zakończenia” gra sportowa lub klasyczna zręcznościówka, czy może jednak tytuł z fabułą, który w pewnym momencie kończą napisy końcowe?

Cayack: Dobre pytanie. Ale może uda się złapać dwie sroki za ogon? Pierwszym wyborem wydaje się być gra dobra pod kątem gameplaya, która "nigdy się nie skończy", bo przecież ile razy można poznawać tę samą fabułę. Na szczęście jest gra z naprawdę niezłą historią, w której można spędzić dziesiątki godzin nawet jej nie ruszając. Co lepsze, nie wiem czy ten tytuł zmieściłby się do mojego Top 10, bo to nawet nie jest moja ulubiona część w swojej serii. Jednak daje radę jako sandbox, jest w niej masa rzeczy do roboty, spory i różnorodny świat, mnogość sposobów przemieszczania się, a jak wspomniałem i fabularnie daje radę. A jej tytuł brzmi: Grand Theft Auto: San Andreas.

Cayack: gra z naprawdę niezłą historią, w której można spędzić dziesiątki godzin nawet jej nie ruszając

TommiK: Bez zbędnego filozofowania: Quake Live. Fani gry wiedzą dlaczego.
    
Evilmg: Co bym wziął? Jakąś grę online i wezwałbym pomoc przez internet... może World of Warcraft albo chociaż League of Legends. Jeśli neta by miało nie być to nie wiem co bym wziął, ale pewno nie jedną grę tylko kilka ton książek. Serio, większość gier singleplayer, które mi się podobały przeszedłem już tyle razy, że mógłbym ich solucje pisać bez odpalenia kompa. Ile można? Nie dość, że mam głupią skłonność do zapamiętywania tego w co grałem to jeszcze miałbym to w kółko wałkować? Nie, a stuprocentowe sandboxy mnie nie przekonują, bo bez fabuły lub elementu rywalizacji nie mam motywacji do gry. I klops, nie wziąłbym żadnej gry ;)

FSM: Przyjmując na klatę scenariusz, w którym najważniejszą rzeczą do zabrania na bezludną wyspę jest gra (i sprzęt niezbędny do jej uruchomienia), to... sam nie wiem. Patrząc wstecz, absolutnie najlepszą, najgrywalniejszą i najbardziej wciągającą produkcją w historii było u mnie Diablo II. Ale skoro znam je na wylot (niemal), to raczej nie chciałbym spędzić z nią długich tygodni pod palmą na plaży (bo zakładam, że bezludna wyspa jest niesłychanie tropikalna i plażowa). Czyli coś innego.

Obecnie - z braku dużej ilości czasu na granie - zdecydowanie bardziej cenię sobie solidną, liniową (i najchętniej dobrze wyreżyserowaną) przygodę dla jednego gracza niż wielki, otwarty świat. Ale granie po raz drugi, trzeci, enty w to samo szybko się znudzi, więc na bezludnej wyspie zapewne najlepiej sprawdzi się coś z niesłychanie obszerną zawartością, ale posiadające choćby śladowe ilości fabuły i konkretnych celów do wykonania. Jako że Skyrim cieszy się niezwykłym uznaniem, a ja oglądałem go jedynie na obrazkach i YouTube'ie, to mój wybór padłby właśnie na piąty odcinek Elder Scrolls. Deal with it.

FSM: Elder Scrolls. Deal with it.

Materdea: Fabuła, czy nieskrępowana swoboda działania? Jedno kosztem drugiego? Nie zawsze - seria Grand Theft Auto! Moim zdaniem to tam schodziły się obie drogi. Wyśmienity scenariusz oraz wielki, otwarty świat z mnóstwem aktywności. Co prawda początkowe części nie posiadały wyżej wymienionych elementów, ale i tak były świetnymi produkcjami. Jednak jeśli mówimy o jednej grze, to moim faworytem jest GTA 4: Complete Edition (nagnę troszeczkę zasady). "Czwórka" idealnie połączyła wyśmienity scenariusz z wesołą, swobodną rozgrywką. Po ukończeniu wątku fabularnego, który zająłbym nam (nie wiem, czy można cały dzień i noc grać w jedną szpilę) 20-30 godzin, możemy spokojnie, bez nerwów pojeździć autem, lub powypełniać dodatkowe zadania. W rachubę wchodzi ewentualnie rozjeżdżanie przechodniów i pasjonująca ucieczka przed policją. Cóż, tak czy siak - zabawy w GTA 4 co niemiara, więc szybko by się nie znudziła.
    
eJay: Teoretycznie liniowość  doprowadzi do nudy, ale hej - przecież możemy przechodzić grę po raz 30-ty i zawsze coś nowego odkryjemy, nie? Sanbox z kolei mógłby dostarczyć dłuższej zabawy, ale czy byłaby ona na poziomie zamkniętej, dopracowanej historii z emocjami, wyrazistymi bohaterami oraz ciekawym zakończeniem? Wolałbym więc grę, która jest i duża i zamknięta. Wielka, a jednocześnie hermetyczna. Robiłbym w niej to co mi się żywnie podoba, iść gdzie mnie nogi poniosą i rozmawiać z kim mi się chce, a jednocześnie realizować raz na jakiś czas założenia fabularne. Hmmm, czyżby chodziło o Skyrima?

K_Skuza: Wziąłbym, przynajmniej dziś tak myślę, klasyczną zręcznościówkę - a konkretniej: Spelunky (wersję dla X360). Zakochałem się w tej grze od pierwszego wejrzenia, a od drugiego zacząłem ją nienawidzić. Niedługo odblokuję osiągnięcie pt. "zagraj 1000 razy" i wcale nie mam zdziwionej miny, ani tym bardziej znudzonej. Mogę ją przechodzić w kółko, w kółko też klnę i ponownie zachwycam się geniuszem zaklętym w prostocie tej gry. A jak już szlag trafi konsolę, albo pada, zrobię tratwę i przepłynę ocean, żeby sprawdzić, czy wyszła "dwójka". ;) GTA? Skyrim? Nudy, niewymagające, nieangażujące. Wolę łamać palce na penetrowaniu jaskiń!
    
g40st: Wziąłbym "ruskie jajka" albo Tetrisa. Ewentualnie AutoCada żeby zbudować porządną tratwę.

Rasgul: wieczne budowanie swojego przepotężnego i przekozackiego imperium.

raziel88ck: Nie wyobrażam sobie gry bez fabuły. Taka produkcja z miejsca jest skazana przeze mnie na porażkę. Jeśli miałbym wybór w postaci, dużego, malowniczego i przede wszystkim otwartego świata, ale pozbawionego jakiegokolwiek sensu i ciekawej historii oraz liniową do bólu produkcję z interesującym scenariuszem, wybrałbym to drugie. Jeśli jednak dane dzieło oferuje "piaskownicę" z dobrą warstwą fabularną to jest niemal pewne, że zdoła skraść moje czułe serce. Otwartych gier jest pełno, ale większość z nich nie daje mi wielkiej frajdy. Przede wszystkim dlatego, iż najczęściej oferują one schematyczną i bardzo nudną rozgrywkę. Na szczęście są takie perełki jak kilka bardzo dobrych odsłon takich marek jak Grand Theft Auto, Assassin's Creed, czy Legacy of Kain. Myśląc o pierwszej z nich na myśl przychodzą mi takie części jak trójka, czwórka, San Andreas i przede wszystkim Vice City. Dodatki do czwórki również zaliczam do swoich ulubieńców. W przypadku drugiego cyklu najbardziej uwiodła mnie znakomita dwójka, zaś w trzeciej serii przede wszystkim urzekł mnie pierwszy Soul Reaver, ponieważ oferuje dobrze zaplanowany, mroczny świat oraz kilka pobocznych bonusów. Co prawda w Blood Omen możemy zwiedzić więcej krain, ale brakuje mi w nim trójwymiarowej oprawy. Jeśli zaś chodzi o inne części, to z przykrością stwierdzam, że są one całkowicie liniowe, dlatego nie biorę ich tu pod uwagę. No dobrze, ale którą produkcję zabrałbym ze sobą na bezludną wyspę? Wybór jest ciężki, ponieważ waham się pomiędzy Vice City, a Soul Reaverem. Mimo ciekawszego w przypadku Legacy of Kain uniwersum, wczuwając się w daną sytuację, lepszym wyborem okazałoby się Grand Theft Auto. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, iż będąc samemu w tajemniczym miejscu, przygody pana Vercettiego mogłyby mi poprawić nastrój, podczas gdy wędrówka Razielem jedynie by mnie zdołowała. Czułbym się wtedy zaszczuty i niepewny o swe życie. W końcu nikt z nas nie wie, jakie przeciwności losu czyhałyby na autorów gameplaya.

Aver: TommiK na prezydenta! QUAKE LIVE! I fragowanie do wieczności!!!!

TommiK: Do Quake Live pragnę dodać jeszcze dwie ewentualności: tryb Arena w Wiedźminie 2 lub pierwszy GameBoy z Tetrisem.
    
raziel88ck: Co tam Quake? Unreal Tournament! I to ten z 1999 roku.

Brucevsky: A ja zabrałbym na bezludną wyspę coś zupełnie innego. Wziąłbym aktualną odsłonę części FIFA lub Football Managera. Dlaczego? Z jednej strony mógłbym grać sobie bez końca mecze piłkarskie, robić turnieje, organizować własny ranking i tak dalej. Zawsze mógłbym też rozpocząć karierę menadżera i prowadzić własny klub lub stworzyć po prostu siebie (albo swojego wirtualnego przyjaciela), którego prowadziłbym w trybie „Zostań gwiazdą”. Z jednej strony to niekończące pokłady rozgrywki, z drugiej szansa na zachowanie człowieczeństwa w sytuacji, gdy psychika zaczęłaby szwankować od czasu spędzanego samemu.

Zauważyliście, że wiele z podanych przez nas propozycji łączy fakt, że występujący w nich bohater prowadzi własne „życie”? Postacie z GTA lub Skyrima spokojnie można by potraktować na bezludnej wyspie tak, jak pana Wilsona Tom Hanks w „Cast Away”. Ale idąc dalej tym tropem, nikt z Was nie byłby skłonny zabrać ze sobą „The Sims”, aby mieć w odosobnieniu namiastkę bliskich i dawnego życia?

Aver: Quake Live i fragowanie do wieczności!

Cayack: Ciekawy koncept, byle to tylko nie było The Sims 2: Bezludna Wyspa albo The Sims: Historie z Bezludnej wyspy :D

Gry takie jak FIFA mają rację bytu, bo są właściwie nieskończone. Simsy niby też, ale tam w końcu na pewno dopadnie gracza nuda, choć sam pomysł symulowania normalnego życia w takiej sytuacji jest interesujący. Moim zdaniem najlepszy byłby jednak sandbox w którym masz dużo wolności, ale jednocześnie czekają na Ciebie różnorodne, zajmujące zadania.

Rasgul: Jak widzę większość wybiera spośród ogromu gier, te z otwartym światem pokroju Grand Theft Auto, Read Dead Redemption, albo Assassin's Creed. Rozumiem takowe posunięcie, bo żeby nabić w takim czymś tzw. "calaka", to potrzeba nie lada wysiłku, czasu i cierpliwości. Zapewne odpadłbym przy takim czymś w przedbiegach przy okazji szukania którejś tam z rzędu "znajdźki", dlatego też wolę postawić na coś, co stale będzie dawać mi wyzwanie. Tu niestety mam dylemat pomiędzy FIFA 12, a takim Medieval II: Total War/Empire: Total War. W pierwszym przypadku zanim ukończyłbym tryb kariery KAŻDYM klubem oraz piłkarzem udostępnionym w grze, to umarłbym, a i moje potomstwo spłodzone z kokosem (no co? przecież każdemu odbija na bezludnej wyspie) miałoby się czym bawić, w drugiej zaś opcji mógłbym cały czas rozpoczynać rozgrywkę różnymi państwami (rzecz jasna specjalnie każdą przedłużając), ale również bawić się w odwzorowywanie wielkich bitew zapisanych dużymi zgłoskami w podręcznikach historii. Musiałbym obie możliwości dogłębnie przeanalizować, a i tak znając życie, minutę przed zrzutem na wyspę rzuciłbym monetą, która wybrałaby pomiędzy wiecznym, wirtualnym kopaniem piłki, a budowaniem swojego przepotężnego i przekozackiego imperium.

Sathorn: Rzecz jasna Starcraft II. W końcu miałbym czas odpowiednio się wyskillować. Ta gra ma tyle głębi, że lata zajęło by mi opanowanie wszystkich niuansów i niuansików multiplayera. Nauczył bym się w końcu Mothership rusha, Warp Prism Immortal harrasu, może nawet miałbym czas zmienić rasę, którą gram?

FSM: A na bezludnej wyspie jest sieć? Bo te Wasze StarCrafty i Quake'i bez Internetu leżą ;)
        
Cayack: Moim zdaniem założenie było takie, że mamy jakieś źródło prądu, ale bez dostępu do sieci. W innym razie Internet posłużyłby do wezwania pomocy, a nie bawienia się w multi ;]
    
FSM: Dodam bonusową alternatywę do mojego pierwotnego wyboru. Fabuła + otwarty świat + nie grałem + dobre opinie = Red Dead Redemption.

g40st: RDR jest zajebisty.

K_Skuza: W RDR też bym pograł, i pogram, ale jeszcze nie wiem kiedy.
    
TommiK: RDR - gram w to od wczoraj :)

g40st: RDR jest zajebisty. Najlepsza gra 2010 r.
    
Brucevsky: Właśnie, właśnie, trzymajmy się może tej wizji, w której jednak dostępu do sieci nie ma, a jedyna opcja multiplayerowa to boty. Ja mimo tego zostaję przy FIFA. Pasja do piłki nożnej zwycięża z otwartym światem pełnym przygód i wizją wirtualnej rodziny z The Sims.

Co ciekawe, jak widać w naszych typach, nowe produkcje z rozbudowanym światem wygrywają z nieskończonymi i kultowymi Pac-Manem, Arkanoidem, Pongiem i Tetrisem. Nie cenimy retro-gamingu?
    
FSM: Ja cenię retro-gaming w mikro-dawkach. Po 10-20 minutach pasek "nostalgia" zostaje zapełniony i mogę spokojnie przejść do rzeczy nowych i nieznanych.
    
Cayack: Podobnie jak FSM. Miło od czasu do czasu przypomnieć sobie "jak to drzewiej bywało", ale jak pomyślę, że tylko w to miałbym grać być może do końca swych dni, to mówię pass.    
    
K_Skuza: Hm, można by wziąć jeszcze FEZa i po 100 latach odkryć wszystkie pieprzone sześcianiki! :D

Omadaha: warto by też było skorzystać z okazji i zagrać w najstarszą na świecie grę...

Aver: Jeśli nie ma sieci, a są tylko boty to Quake Live też pasuje jak ulał :) No dobra, no dobra, Chessmaster 7000 też może być.

Rasgul: Od kiedy komputer pokonał Kasparowa, boję się tykać wirtualnych szachów.

K_Skuza: Wtedy miałeś jakieś 6 lat, lub mniej, więc chyba nie wiedziałeś za bardzo o co chodzi w szachach.

Rasgul: W wieku bodajże 7 lat grałem z panią odpowiedzialną za świetlicę w warcaby i mecze bywały różne. Raz wygrywałem ja, raz ona. Rok czy dwa później nauczyłem się grać w szachy i opierdzielałem większość znajomych. ;) Nadal jednak przeraża mnie fakt, że podobny sprzęt (nie pamiętam czy ten komputer Deep Blue bodajże jest lepszy czy gorszy) mamy w domu i podczas kiedy my wyliczamy 3-4 możliwości ruchu, komputer naraz kalkuluje ich około miliona. Chora sprawa.

Omadaha: Jeśli bacznie przyjrzeć się istocie zagadnienia bez trudu dostrzec można, że teoretyczna bezludna wyspa sama w sobie jest środowiskiem mobilizującym nasz umysł do grywalizacji wszystkiego (i wszystkich?), od zdobywania pożywienia, poprzez polowania, a na budowie łodzi ratunkowej skończywszy. Jeszcze inna, nieco bardziej optymistyczna wersja mogłaby zakładać, że niezwykłym zbiegiem okoliczności wszyscy autorzy Gameplay.pl trafią na tę samą bezludną wyspę. Wówczas warto byłoby pomyśleć o szybkim wdrożeniu nowomodnych gier sportowych w nieco zmienionej wersji, w tym: kopanie ptasiego pęcherza, serwowanie nadmuchaną żabą, rzut kokosem do kokosza i tym podobne atrakcje. W przypadku wspomnianej optymistycznej wersji warto by też było skorzystać z okazji i zagrać w najstarszą na świecie - grę wstępną (zwłaszcza, że panów na GP dostatek ;) Jeśli natomiast chodzi o segment wideo to mój dalece posunięty praktycyzm każe mi zabrać na bezludną wyspę grę nie najlepszą, lecz najdłuższą. Propozycje czas start!

Hed: ponad tysiąc godzin na jeden rozdział

PatriciusG: Stawiam na Minecrafta. Wiem, że gra, w której budzimy się na bezludnej wyspie jest dziwnym pomysłem na jedyną grę, którą bierzemy na bezludną wyspę, ale nieograniczona ilość klocków lego wydaje mi się najlepszym pomysłem. Jeszcze myślałem nad Pokemon: Fire Red, ale skoro nie mogę się wymieniać na bezludnej wyspie to nie mogę złapać ich wszystkich, więc tylko bym się frustrował...

guy_fawkes: A mnie wystarczyłby dobry komp z zainstalowanym Unity. Na bezludnej wyspie byłaby masa czasu, by to środowisko całkowicie rozgryźć i stworzyć sobie każdą grę, na jaką tylko będzie ochota i pomysł. Szkoda tylko, że nawet jeśli dokonam rewolucji w branży, mało kto się o tym dowie...

Hed: Fabuła kontra rozgrywka, opowieść versus system, literackość przeciwko zasadom – ta dychotomia, parafrazując pewnego Krakowianina, „odwieczna jak Legia i Polonia”, była przedmiotem wielu mniej lub bardziej ugruntowanych akademicko dysput ideologiczno-filozoficznych (znajdziecie je, oczywiście, w katalogu opisanym słowem „ludologia”). Mówienie i pisanie o grach w ten sposób może jednak prowadzić do nieporozumień, czy wręcz wywołać wysypkę u osób, które cenią w nich coś prostszego, nie wymagającego opisów. Rozrywkę jaką dają przy jednoczesnym poczuciu wypełniania ukrytego w trzewiach obowiązku. Wezwania niepotrzebnego, ale jednak sensownego i budującego.

Czy trzeba w ogóle dzielić świat na takie kategorie – gra odarta z treści lub zamknięta opowieść? Moim zdaniem podział jest dawno nieaktualny. Ultima Online (prehistoria) i Minecraft (współczesność) to historie, które współtworzysz – nie ma w nich za wiele wątków narzuconych, a jednak można opowiadać o nich godzinami. Nawet wspomniane symulatory sportowe pozwalają kreować legendy, o czym świadczy najlepiej seria Brucevsky’ego Moja kariera w FIFA 12. Tak, wiem, ignoruję tutaj ważny aspekt gry jako medium narracji, ale chodzi o to, że autorzy gier mogą tworzyć historie nieskończone: kadłuby, czy wręcz narzędzia kreacji, w których to odbiorca kreuje treść.

Trudno zgodzić się, że podział na zamkniętą opowieść i grę, w którą po prostu się gra, jest jedynym rozwiązaniem. Nie mówię tu już o tym jak wielkie znaczenie ma interpretacja. Chodzi o to, że większość gier ma pewną historię, a pod nią lub obok niej rozgrywkę. Moim faworytem na długie godziny nic-nie-robienia byłaby więc gra Disgaea, japoński taktyczny erpeg z prześmieszną opowieścią, wypełnioną charyzmatycznymi postaciami, oraz rozgrywką, która nigdy się nie kończy. Dosłownie, możemy grać tyle, ile chcemy. Na YouTube jest pewna osoba, która poświęciła jej ponad tysiąc godzin, nie przechodząc nawet pierwszego rozdziału. Chyba wystarczy na bezludną wyspę?

Kilkanaście głosów i tyle samo tytułów. A gdybyście wy znaleźli się w takiej sytuacji, to co byście zabrali na bezludną wyspę?

Brucevsky
9 sierpnia 2012 - 19:00