„Co minutę loguje się frajer” – EVE Online okiem cichego wielbiciela - Gawełko - 11 sierpnia 2012

„Co minutę loguje się frajer” – EVE Online okiem cichego wielbiciela

Prawa tego kosmosu są dziwnie znajome. Wielkie korporacje nieustannie rywalizują ze sobą, na potężnej militarno-ekonomicznej płaszczyźnie. Wszystkie chwyty są dowolne, i czasami by zyskać przewagę, trzeba złapać przeciwnika za jaja. Zawsze znajdą się też odpowiedni specjaliści. Na przykład Guiding Hand Social Club, niewielka korporacja trudniąca się rzemiosłem infiltracji, kradzieży i zabójstwa – ktoś w końcu musi ubrudzić sobie ręce, a poza tym to przecież tylko interesy. Zrobiło się o nich głośno, gdy w 2005 roku przeprowadzili spektakularny zamach na jednej z większych korporacji EVE, wykradając towary i sprzęt, nagromadzone przez kilka lat intensywnej gry (ponoć wart w przeliczeniu kilkanaście tysięcy dolarów). Sposób działania zamachowców był dokładnie przemyślany, musiał też wymagać nie lada cierpliwości i samodyscypliny. Grupa dokonała tego wyczynu, wcielając się i odgrywając nowych członków korporacji, infiltrując swój cel od środka, jednocześnie stopniowo zyskując szacunek i zaufanie szefostwa. Po roku żmudnych przygotowań, zasiadając już na odpowiednich stanowiskach, mogli przeprowadzić skoordynowany atak. Upokorzyli przy tym wroga zarówno fizycznie: grabiąc większość majątku, oraz symbolicznie: niszcząc kolosalny statek flagowy przywódcy, złamanej  już korporacji.

Z zewnątrz EVE Online to prawdziwie monumentalne widowisko. A ja jestem jego cichym wielbicielem. Osobiście kilkukrotnie próbowałem zmierzyć się z EVE na czternastodniowym koncie trial – ostatecznie moje opinie i przemyślenia dotyczą tylko domniemanej wizją pełnej rozgrywki. Piszę raczej o pewnym wyobrażeniu – niech weterani wybaczą mi drażniące uproszczenia. Mimo wszystko zdaje się, że zyskałem jakieś pojęcie o charakterze tej gry. Również dzięki czytaniu przygód spisywanych przez pełnoetatowych zdobywców gwiazd. Najprostsze skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy, pomocne przy charakteryzowaniu EVE, to: chłód. Kosmiczne zero absolutne przeszywa całą mechanikę rozgrywki. Od przytłaczającego złożonością interfejsu, po wykonywanie żmudnych, acz koniecznych czynności: wielogodzinny transport, mozolne wydobywanie minerałów czy skrupulatna obserwacja i analiza giełdy. Albo jesteś na to przygotowany, albo odpadasz. W tenże chłodny sposób zaprojektowany jest również system walki. Nie ma tu miejsca na wygłupy. Jesteś odpowiedzialnym pilotem, bo stawka jest wysoka. Wyznaczasz i namierzasz kolejny cel, wybierasz rodzaj amunicji, odpalasz rakiety, nanoboty, zagłuszacze – zawsze w odpowiednim taktycznie momencie. Wszystko w kosmicznej przestrzeni odbywa się bez emocji, z chłodnym dystansem. Ponoć dobrze jest grać w EVE w "międzyczasie", zawsze mając pod ręką inne zajęcia  co wydaje się, mimo wszystko, mało pocieszającą radą. Kosmiczną rutynę przełamuje za to okazjonalny napad piratów, albo jakiś ostry konflikt między korporacjami. Wtedy, przynajmniej na chwilę temperatura nieco podskakuje, razem z  ryzykiem utraty całego dobytku. Możesz też sam, od razu, zostać piratem, napadającym na nierozważnych górników, zapuszczających się w niechronione systemy gwiezdne. Chociaż takie uganianie się za ofiarą, również z czasem okazuje się mozolną przyjemnością.

Fortuna sprzyja odważnym... i przedsiębiorczym. W pewnym momencie do uniwersum EVE zawitała moda na międzygwiezdne banki wspierające nowe korporacje. Jednym z dynamiczniej rozwijających się przedsięwzięć był EVE Intergalactic Bank. Zabawa w obracanie cudzymi ISK (waluta EVE) okazała się strzałem w dziesiątke. Choć żaden system bankowy nie istnieje w obrębie  mechaniki gry, nie stanowiło to specjalnego problemu. Gdy cała gospodarka jest w rękach graczy, w wolnej galaktyce prawa rynku mogą kwitnąć. Małe korporacje potrzebowały odpowiedniego kapitału na dobry start. Otworzyły się możliwości zakładania lokat, pobierania kredytów, tworzenia opłacalnych inwestycji - wszystko zaczęło przypominać bezpieczną, swojską rzeczywistość udanego kapitalizmu. W pewnych aspektach EVE to doskonała symulacja... ale jednoczśnie to nadal gra. A w grze od czasu do czasu znajdzie się ktoś kto zacznie naginać miękkie zasady. Właściciel banku EIB miał ambicje, by zostać kimś więcej niż,  tylko bogatym bankierem z cyfrowej wersji Space Monoply. Kontrolując cały majątek, postanowił zmienić nieco reguły gry. Zwyczajnie zmył się z miliardami ISK innych graczy, dokonując największego przekrętu w galaktyce. To nie wszystko. By zapisać się w dziejach EVE jako prawdziwy arcyłotr, nasz bohater postanowił kupić sobie największy możliwy statek, wyznaczyć wielką nagrodę za własną głowę i rozpocząć nowe życie samotnego pirata-banity. Żart godny najlepszego Trickstera.

Kosmos EVE pełen jest politycznych intryg i agresywnych machinacji. Historia tej galaktyki ma swoich bohaterów i legendarnych złoczyńców, którzy na tytuły te rzeczywiście zasłużyli, a w tle  istnieć musiała szara masa graczy przeciętnych. To zadziwiająco brutalna gra społecznościowa, bez sztucznych ograniczeń w interakcjach między jej uczestnikami.

Pewna internetowa mądrość głosi, że o przygodach w uniwersum EVE doskonale się czyta, ale już dużo gorzej się w to gra. Oczywiście wszystko zależy od preferencji odbiorcy. Studio CPP dawno temu znalazło sobie głęboką niszę entuzjastów, dla tych surowych, kosmicznych wojaży. Od tamtej pory, małymi kroczkami, wyrośli na szanującą się markę, z kolejnymi ambitnymi projektami, które powinny zresztą przemawiać do zdecydowanie odmiennych temperamentów.

Gospodarka EVE skupia się w kilku centralnych punktach. Największym z nich jest system Jita – to również rynek utrzymujący największe korporacje handlowe galaktyki. Codziennie przez Jita przepływają miliardy ISK, a ogromne majątki ulokowane są w bezpiecznych stacjach kosmicznych. Jita to ekonomiczne serce EVE, system położony w samym środku imperium, pod ochroną imperialnej policji CONCORD (składającej się z floty wciąż odnawiających się statków NPC). Do niedawna system uznawany był za przestrzeń zerowego ryzyka. Wszystko zmieniło się, gdy prawie półtora tysięczna armia graczy z koalicji DEKLEIN, niespodziewanie wdarła się do układu Jita, rozpętując chaos na skalę, jakiej społeczność EVE jeszcze nie miała przyjemności doświadczyć. Handel został zdławiony, wszystkie bramy gwiezdne prowadzące do systemu, zablokowane, a tysiące graczy zupełnie odciętych od cennego dobytku. Nagle, sterowana przez graczy gospodarka, została brutalnie sparaliżowana. Przy logowaniu się do gry, można było odczytać komunikat informujący o niespokojnej sytuacji oraz stoicką poradę, aby w najbliższym czasie w miarę możliwości omijać system Jita.  Na tym zresztą zakończyła się ingerencja developerów w całą sytuację. CONCORD okazał się śmiesznie nieskuteczny w obliczu doskonale skoordynowanego, zmasowanego ataku. Straty ponoszone za każdy dzień blokady, okazały się bardzo wysokie, a gospodarka uległa rozchwianiu. Uważni i przedsiębiorczy gracze mogli w tym czasie dorobić się małych fortun – jak to z resztą zwykle bywa na wojnie. Cały ten, miesiącami przygotowywany wstrząs, powstał w jednym tylko celu. By zadać cios niebotycznie bogatym megakorporacjom przemysłowym, które od dawna funkcjonowały w przyjemnym i wygodnym status quo, przeświadczone o całkowitej nienaruszalności. Ponoć zadziałało.

W każdym z trzech opisanych scenariuszy znajdziemy kilku zwycięzców i bardzo wielu nieszczęśliwych przegranych. Chyba największą ciekawostką EVE, jest to jak tutejsze prawa gospodarki przypominają te prawdziwe. CCP wynajęło nawet ekonomistę do prowadzenia analiz i sporządzania im raportów ze świata, który sami stworzyli. Dostajemy w pakiecie wszystkie dobrodziejstwa i przekleństwa takiego stanu rzeczy. Jeżeli na jednym skrajnym biegunie projektów zarządzania dynamiką społeczną w MMO, problemem jest wymuszona egalitarność wszystkich graczy, to z kolei chłodny kosmos EVE najlepiej odsłania problemy drugiego bieguna.

To doskonałą przestrzeń zabawy dla wybitnych jednostek, będących  w stanie przechytrzyć, zmanipulować i zarządzać innymi (najlepiej wszystko naraz?). Mechanika jest bezwzględna i surowa kara czeka na wszystkich, wykazujących się własną głupotą. Oczywiście to właśnie stanowi esencję dramatyzmu powstających narracji. Dobra opowieść wymaga ofiary. By pojawili się prawdziwi zwycięzcy muszą istnieć prawdziwi przegrani. Co wcale nie oznacza, że tylko nieliczni mogą się tu dobrze bawić. Muszę przyznać, że mój ostatni wypad do sektora niskiego bezpieczeństwa – potyczka z piratem – bezradna próba ucieczki – zniszczenie  maleńkiego statku – utrata większości dorobku, okazała się kubłem zimnej wody na dotychczasowe założenia względem tego, czego powinienem spodziewać się po grze MMO. Było to doświadczenie pełne surowej, lecz uczciwej szczerości, przy której światy produkujące powtarzalnych herosów wypadają zupełnie niepoważne i sztucznie.

Chłód bije od realizmu ekonomicznego, czuć go również przy naturalnie kształtujących się stosunkach między graczami, które bardzo często, okazują się przypominać stosunki między wilkiem i owcą. I naprawdę nie ma w tym nic złego.

Tymczasem powstaje nowe MMO w uniwersum THE ELDER SCROLLS. Gra stanie na silniku Hero Engine, napędzającym między innymi The Old Republic. Zapowiedziano klasyczną rozgrywkę MMO na wzór World of Warcraft, tak aby nowi gracze nie mieli przypadkiem problemów z nieznajomą mechaniką. Jednocześnie obiecano starym wyjadaczom TESa, możliwość delektowania się ulubionym światem przez setki godzin (a więc, to co mieliśmy dotychczas, tylko z mniejszą dbałością o detale?). Kolejna produkcja wpadnie na egalitarny biegun dynamiki społecznej. A mi marzy się, by jakieś bystre umysły popróbowały swoich sił z całą tą przestrzenią pomiędzy. Naprawdę, choć z  WoWem kojarze wiele przyjemnie spędzonych chwil, to standardowy model MMO znudził mi się już kompletnie. I jeżeli naprawdę miałbym wybierać, to chyba już wolę czytać opowieści z chłodnej próżni uniwersum EVE, niż zabierać się do letnich przygód w światach wydmuszkach.

Gawełko
11 sierpnia 2012 - 15:20