Back to the Future - Fulko de Lorche - 31 sierpnia 2012

Back to the Future

Fulko de Lorche ocenia: Back to the Future
78

Powrót do przyszłości to jeden z filmowych hitów lat 80-tych. Świetnie zrealizowany, z intrygującą fabułą, wartką akcją, zabawnymi bohaterami i super muzyką oglądał się doskonale. Szczególnie w PRL-owskich czasach, gdy wokół Fulko było szaro i ponuro, a najlepszą rozrywką było pójście do kina.  Wasz ulubiony felietonista nie zapomni, jak zaraz po seansie postanowił zostać mistrzem deskorolki co najmniej tak dobrym, jak Marty McFly. Chęci czym prędzej przekuł w czyn na pożyczonym od kumpla sprzęcie (w sklepach deskorolek normalnie nie  było). Po kilku tygodniach osiągnął poziom tak wysoki, że  gdyby dalej treningi kontynuował, pewnie to on byłby dziś światową gwiazdą skateboardu, nie Tony Hawk. Niestety, właściciel deskorolki, chamidło jedne upomniał się o cztery kółka i wasz bard stracił szansę na piękną karierę. Stare to czasy... Za to dziś, jak tylko w telewizji emitują którąś z trzech części Powrotu do przeszłości, Fulko od razu zasiada przed telewizorem.

Dzięki otrzymaniu zgody na wykorzystanie wizerunków aktorów bohaterowie z gry przypominają swoje rzeczywiste odpowiedniki

Popularność filmu nie przełożyła się na jakieś dobre gry na jego podstawie. Pojawiło się kilka tytułów, głównie na 8-bitowce i stare konsole, które nie stały się hitami. Były to najczęściej prostackie zręcznościówki, w których Marty dużo skakał, kolekcjonował "zbierajki" (np. zegarki!), trochę pojeździł deLoreanem, trochę postrzelał itd. W sumie nic ciekawego. Kiedy wydawało się, że naprawdę dobry film już nie doczeka się dobrej gry, w roku 2011 pojawił się Back to the Future studia Telltale Games. I od razu wskoczył na pierwsze miejsce Fulkowego rankingu przygodówek na PS3.

Back to the Future podzielony został na pięć powiązanych fabularnie z sobą części, tworzących jedną całość. Części miały swoje premiery w odstępach paromiesięcznych i za każdą rzecz jasna trzeba było zapłacić, co Fulko uważa za draństwo. Co więcej,  Telltale Games to recydywista w tej dziedzinie, a ich Sam & Max to chyba najbardziej pociachana seria w historii. Inna sprawa, że jak się kupi jedną część i ona się nie spodoba, nie trzeba bulić za następne. Wasz mistrz pióra oczywiście tak sobie tylko dywaguje, bo z racji posiadania konta PlayStation Plus Back to the Future ściągnął z PSN-a za darmo. Możecie już zazdrościć.

Dialogi w grze to podstawa. Kluczem do sukcesu jest gadanie z każdym o wszystkim.

No dobra, zajmijmy się grą. Jeżeli oglądaliście film, z przyjemnością rozpoznacie znanych z kina bohaterów: Marty’ego McFly'a, jego rodziców, Doc-a, Biffa czy Jennifer. Również lokacje wyglądają znajomo, szczególnie centrum Hill Valey - miasteczka, w którym filmowy Marty w efektowny sposób zmykał na deskorolce przed Biffem i jego bandą. Fabuła jednak nie ma nic wspólnego z filmem. Zaczyna się zresztą banalnie. Otóż pewnego pięknego dnia przyjaciel Marty’ego, doktor Emmett Brown znika. Mija kilka tygodni i nasz bohater nabiera przekonania, że coś się musiało stać. Po krótkim śledztwie odkrywa straszliwą prawdę: Doc nie żyje! Został zabity… ponad 50 lat temu, w roku 1931! Nie ma wyjścia, trzeba wpłynąć na kontinuum czasowe i ratować przyjaciela. Wehikuł czasu stoi przed domem...

Gra jest typową przygodówką typu point&click. A więc szwędacie się po lokacjach, klikacie na  przedmioty/miejsca/osoby, zbieracie i używacie różnorakich "zbierajek" oraz prowadzicie rozmowy. Szczególnie te ostatnie są ważne, pozwalają bowiem pchnąć akcję do przodu, zorientować się w ogólnej sytuacji i wywnioskować, co robić dalej.  Generalnie niewiele jest miejsc, gdzie można się zaciąć, gra przechodzi się praktycznie sama. Większość zagadek ma swoją logikę, ale jeśli nawet znajdzie się wśród was, drodzy czytelnicy jakiś debil, gra podpowie rozwiązanie. Banalne, nie? Booosze, gdzie te czasy hardcorów pokroju Larry'ego i King's Quest.

Mimo pięciu części w grze nie ma wielu lokacji. Centrum Hill Valey powtarza się co chwila, na szczęście prezentowane w różnych okresach czasowych.

Oprawa graficzna jest ładna, estetyczna, wyraźna. I trójwymiarowa, choć akurat po przygodówkach wcale się tego nie oczekuje. Jedynie scrolling ekranu trochu szwankuje. Dzięki licencji postaci w grze wygladają kubek w kubek jak swoje filmowe odpowiedniki, szczególnie Marty i doktor Brown. Syn Fulko wprawdzie tego podobieństwa nie dostrzega, ale smarkacz się nie zna. Muzycznie również jest super. Przygrywa muzyka znana z filmu, a głosy podkładają oryginalni aktorzy (choć Michael J.Fox tylko w jednym epizodzie).

Jak wasz mistrz pióra wspomniał wyżej, Back to the Future to gra łatwa. Z solucją przejście każdej części zajmie wam góra pół godziny. Za szybko. Dlatego Fulko nie zaleca tego rozwiazania.  Rozgrywkę możecie wydłużyć sobie poprzez zdobywanie kolejnych osiągnięć/trofeów. Wprawdzie większość z nich wpada sama, niektóre jednak wymagają wykonania pewnych dziwacznych czynności (np. pogadania z kaktusem). Wasz bard sądzi, że akurat w tej materii będziecie musieli zaglądnąć po pomoc do netu.

W grze jest kilka sekwencji zręcznościowych (np. ciuciubabka wokół DeLoreana, walka na gitarowe solówki), choć to akurat niezbyt dobre określenie. To raczej bezstresowe wprawki.

Dla kogo jest Back to the Future? Z pewnością dla współczesnych (czyli mniej wymagających) fanów przygodówek. Niewielu ich wśród posiadaczy konsol, ale zawsze tych pięciu (łącznie z Fulko) się znajdzie. Koneserzy gatunku nie rozgrzeją fałd mózgowych, to fakt. Ale jeśli uwielbiacie film, gra wam się od razu  spodoba ze względu na humor i atmosferę bardzo podobne do tych znanych z filmowego pierwowzoru. Fulko bawił się przy Back to the Future świetnie, więc i wam ten produkt z przyjemnością poleca.

Fulko de Lorche
31 sierpnia 2012 - 20:01