Śmierć i łzy w kinematografii - K. Skuza - 7 września 2012

Śmierć i łzy w kinematografii

Mówi się, że „chłopaki nie płaczą”, ale niekiedy w codziennych sytuacjach, wzruszających i tragicznych, każdy człowiek się z(a)łamie. Podobnie w filmach – ich celem przecież, tak jak sztukom teatralnym, przyświeca identyczny cel: poruszanie człowieka, wzniecanie głębokich emocji, skłanianie do refleksji. Ażeby doznać prawdziwego katharsis trzeba, niestety, uświadczyć na własnych oczach tragedii. Ona zazwyczaj wiąże się ze śmiercią i łzami. I choćbyśmy się nie wiem jak wzbraniali – będziemy płakać jak dzieci, gdy pożegnamy polubioną, a nawet ukochaną przez nas postać. Mimo, że to czysta fikcja. Zapraszam do krótkiego przeglądu najbardziej wzruszających, smutnych scen, jakie dotąd dała nam kinematografia.

Uwaga! Tekst zawiera „spojlery”!

Wichry Namiętności (1994) – Trzech braci zakochanych po uszy w jednej kobiecie. Stary, schorowany, oszukany przez ludzi i świat ojciec. Brutalność, bezwzględność i bezsens wojny. Pielęgnowanie, chronienie podstawowej i najważniejszej komórki społeczeństwa – rodziny. Brzmi jak harlequinowa opowieść? Być może. Ale w rzeczywistości to głęboko przemyślany melodramat. Opowiada o poszukiwaniu sensu życia, o honorze, (nad)wrażliwości człowieka, opiekuńczości, o walce o swoich bliskich. Nie potrafię wskazać momentu filmu, który najbardziej zapadł mi w pamięć. Nie tylko dlatego, że z powodu głupiej wojny, skorumpowanych urzędników i nieszczęśliwej miłości ginie kilku bohaterów (a jeśli nie oni sami, to coś w nich zamiera). Trudny, wcale nie „babski” film, z przejmującymi, znakomitymi rolami Brada Pitta i Anthonego Hopkinsa.

Grobowiec Świetlików (1988) – Mało znany film animowany japońskiej produkcji, opowiadający o dwójce dzieci. Ci osieroceni przez bombardowanie bracia, muszą szybko pogodzić się ze śmiercią matki i zacząć żyć na własną rękę. Niestety, każda minuta obrazu uświadamia nam, jak trudno jest zapracować na dwie miski ryżu i żyć w nowym domu, którym dla chłopców staje się… stary, podziemny schron. Najmłodsi nie są winni wybuchom wojen, a najbardziej przez nie cierpią – tracąc najbliższych, dach nad głową, beztroskie dzieciństwo, a nawet nadzieję na lepsze jutro… Choć oglądając film, widz do końca seansu wierzy, że dzieciom uda się znaleźć lepsze miejsce do życia, mniej wyzyskujących pracodawców, uczciwszych handlarzy, że wyjdą z chorób, które je nękają… to ostatecznie, los najmłodszych ofiar wojen zostaje przesądzony. Odchodzą w zapomnieniu, w ciemnym, zimnym miejscu, które kojarzy im się z niebem tylko dlatego, że w schronie (który staje się ich grobowcem) przebywają świetliki, mieniące się jak gwiazdy na bezchmurnym niebie.

Into the Wild (2007) – W moim odczuciu ten film (i książka, która jest autentyczną historią) jest trochę jak w branży gier wideo Beyond Good & Evil. Niby ma grupkę swoich fanów, ale jak przyjdzie co do czego, to okazuje się, że nikt tego nie widział, nikt w to nie grał, nikt tego nie rozumie. Oczywiście uogólniam, ale mam wrażenie, że to jeden z najbardziej niedocenianych obrazów w historii kinematografii. Dlaczego? Bo to piękny i brutalny, ale jak najbardziej prawdziwy film drogi. Buntownicza, refleksyjna, romantyczna opowieść o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie. Alexander Supertramp – tak nazywa sam siebie główny bohater, rzuca studia, których nie zdążył rozpocząć, przeznacza wszystkie swoje oszczędności na fundacje charytatywne i wyrusza na Alaskę. Żeby zamieszkać w dziczy. Żeby poznać świat od poszewki, odkryć jego kolebkę. Żeby być obywatelem świata, który chce dotrzeć do nieskalanego przez człowieka królestwa Matki Natury. Aby tam, zacząć żyć pełnią życia, jak pierwotny człowiek (z natury dobry, jak mawiał Rousseau), w harmonii współistnieć z naturą, wsłuchać się w głos serca i rozumu (bez marketingowych skojarzeń), a wreszcie odkryć prawdziwy sens swojego jestestwa. I to na szczęście udaje się Aleksandrowi. Niestety, zbyt późno. Odkrywa on, że „szczęście jest tylko wtedy prawdziwe, kiedy się nim dzielimy [z drugim człowiekiem]”. Dlatego pakuje manatki i planuje pożegnać się z bezlitosną dziczą. Niestety, powrót współczesnego człowieka do pierwotnego okazuje się niemożliwy. Natura jest nieokiełznana, a w pojedynkę trudno stawić jej opór. Zwodnicza pora roku uwięziła głównego bohatera na swoim terytorium. On zaś cierpiał z powodu niedowagi, nieudanych polowań, samotności i poczucia, że zostawił za sobą najbliższych, napotkanych przyjaciół i rozkwitającą miłość.

Król Lew (1994) – Podejrzewam, że część z was może się uśmiechnąć, zacząć śmiać, albo „hejtować” w komentarzach. A dla mnie śmierć Mufasy to jeden z najtragiczniejszych momentów w historii kina, i nie mówię tak tylko dlatego, że przeżywałem ją mając zaledwie 6/7 lat. Także dziś, gdy oglądam tę scenę, mam łzy w oczach. Może to z sentymentu, może przez wspomnienia, może dlatego, że wychowywałem się na takich, prawdziwie Disney’owskich, pięknych bajkach… a może dlatego, że to majstersztyk? Nie wiem, wolę myślami nie rozdrabniać kamienia milowego na bezduszny żwir. A wszystkim tym, którzy zamierzają drwić z Króla Lwa, polecam poniższy komiks.

http://www.demland.info/dem/komiksy/paski/199.png

PS Gdy pomyślałem o tym tekście i takim zestawieniu, z marszu wymieniłem powyższe filmy. Gdy dłużej się zastanowiłem, wymieniłem jeszcze Titanic, Zieloną milę i Grace is gone. Ale zapewne to nie wszystkie, najbardziej poruszające i najsmutniejsze historie, jakie dane nam było i będzie nam dane obejrzeć. Prawda?

K. Skuza
7 września 2012 - 15:41