Tego PC potrzebował - recenzja gry Dark Souls: Prepare to Die Edition - Kono - 7 października 2012

Tego PC potrzebował - recenzja gry Dark Souls: Prepare to Die Edition

Kono ocenia: Dark Souls
95

Gra Dark Souls w wersji na PC jest jak Lady Gaga. Albo się ją kocha, albo nienawidzi. Ja na szczęście należę do tej pierwszej grupy (w kwestii Dark Souls oczywiście) i mogę z czystym sumieniem oraz 140 godzinami na liczniku stwierdzić, że produkcja From Software jest dziełem znakomitym, nietuzinkowym i dostarczającym niesamowitej ilości rozrywki . Jeśli szukacie połączenia metroidvanii, zręcznościowego RPGa, głębokiego jak rów mariański systemu walki oraz klimatów dark fantasy rodem z Berserka, to nie mogliście trafić lepiej.

Dark Souls już na swoich pierwotnych platformach nie powalało technicznymi aspektami oprawy graficznej. Nie ma tutaj trylionów wielokątów i pierdyliarda efektów, które mają skutecznie spowodować, że nasze zęby trzonowe znajdą się na poziomie podłogi. To prawda. Dark Souls nie można jednak w żadnym wypadku odmówić artyzmu oprawy. Każda z lokacji ma swój klimat, każda jest zupełnie inna i budzi odmienne emocje. Mamy  tu zarówno dostojne i na swój sposób "sterylne" Anor Londo, mamy mistyczne Ash Lake, majestatyczny Kiln of the First Flame i wreszcie powalający swoim surowym pięknem Painted World of Ariamis. Warto zaznaczyć, że nie tylko lokacje zostały wykonane z pieczołowitą dbałością o detale. To samo można powiedzieć zarówno o ekwipunku, jak i bossach.

Oczywiście nie wszystko jest piękne i cacy. Niektórzy z szeregowych przeciwników są wykonani średnio, a techniczne bolączki znane jeszcze z konsol nadal dają się we znaki. Gdybym musiał opisać całość jednym zdaniem, to powiedziałbym, że oprawa w Dark Souls jest technicznie średnia, ale artystycznie genialna. Kwestie mocno niestandardowej rozdzielczości oraz ogranicznika wyświetlanych fps zostały na szczęście rozwiązane przez samych graczy. Mam tylko nadzieję, że programiści z From Software na bieżąco śledzą pecetowy żywot swojego dzieła. Życzyłbym sobie (i pozostałym graczom), aby następny tytuł, który wyjdzie spod ręki utalentowanych Japończyków ukazał się od razu na PC i nie posiadał bolączek trapiących tę konwersję.

Przejdźmy teraz do tego, co najbardziej wyróżnia Dark Souls spośród innych gier, czyli rozgrywki. Niezbyt wiele osób zdaje się zauważać fakt, że dzieło From Software jest w rzeczywistości niezwykle nowoczesnym ucieleśnieniem idei metroidvanii. Przede wszystkim mamy sporych rozmiarów świat do zwiedzania. Oczywiście początkowo jesteśmy ograniczeni do kilku lokacji i dopiero wraz z postępami możemy odblokować dostęp do następnych obszarów. Nie będę ukrywał, że ten format rozgrywki jest mi naprawdę bliski i praktycznie każdą metroidvanię łykam jak młody pelikan rybę w locie. Zespół From Software w Dark Souls doprowadził tę ideę do perfekcji, dając zarówno sporą ilość swobody, jak i narzucił pewne ograniczenia, które jednak logicznie wynikają ze struktury fabularnej i „dizajnowej” omawianego tytułu i nie powodują u gracza niesmaku.

Aby w pełni docenić kunszt Dark Souls, musimy przyjrzeć się elementowi rozgrywki, z którym spędzimy najwięcej czasu, czyli walce. Już podstawowa forma eksterminacji przeciwników – walka bronią białą – ma w sobie ogromną głębię. Oczywiście można przejść całość po prostu bezmyślnie wciskając przycisk ataku, niemniej jednak najwięcej satysfakcji przynosi dopiero skuteczne parowanie i kontratak oraz dobrze wymierzony cios w plecy. Każdy rodzaj broni zachowuje się inaczej, a możliwość chwycenia oręża w dwie ręce daje dodatkowe możliwości. To wszystko, plus różnorodność zachowań przeciwników, daje nam bardzo zręcznościowy system walki bronią białą, który na głowę bije ten znany ze Skyrima i w moim odczuciu jest o wiele bardziej realistyczny i organiczny niż ten z Wiedźmina II.  Kwestia magii została rozwiązana w podobny sposób. Być może dziwnie to zabrzmi, ale w Dark Souls czuć „fizyczność” zaklęć ofensywnych i nie mamy do czynienia z sytuacją, w której zaklęcie jest równoznaczne z naciśnięciem klawisza „auto-win”.

Omawiając system walki chciałbym też odwołać się do narzekań niektórych osób na rzekomo „skopany system sterowania”. Nie wiem jak to wygląda na klawiaturze, ale na padzie gra się wprost wyśmienicie. To prawda, że kontrola postaci wymaga nieco wyczucia i z początku może wydawać się mało intuicyjna. Psioczenie na ten typ sterowania jest dla mnie równie sensowne, jak narzekanie na to, że w Super Mario Bros główny bohater „ślizga się” i to przeszkadza w łatwym pokonywaniu przeszkód. Idąc dalej tym tropem, jestem niemal pewien, że już wkrótce doczekamy się chwili, w której ludzie zaczną biadolić nad tematami pt. „Dlaczego mój rower przewraca się, gdy postawię go bez stopki”.

Dark Souls trudna grą jest. Tak zdaje się myśleć wiele osób i ciężko jest się z nimi nie zgodzić. Początkowo faktycznie produkcja From Software nie prowadzi nas za rączkę, nie pokazuje ścieżki, którą mamy podążać, a w dodatku na bosach nie widać świetlisto-czerwonego "punktu słabości", w który mamy uderzyć, gdy przeciwnik potknie się o swe demoniczne jajca. Po rozpoczęciu właściwej przygody gracz jest bardzo zagubiony, nie wie po co jest to całe Humanity, ani jak można ulepszać zebrany oręż. Tu jednak kryje się kolejny ogromny plus Dark Souls. Proces uczenia się w tym tytule jest bardzo organiczny i naturalny. Nie dostajemy super tutoriala, który szkolną metodą pokaże nam jak poprawnie sparować atak, czy zadać cios w plecy. Wszystkiego musimy nauczyć się sami metodą prób i błędów. Dzięki takiemu rozwiązaniu satysfakcja płynąca z sukcesów osiąganych w grze jest jeszcze większa.

Ostatnią kwestią gameplay'ową, na którą chciałem zwrócić uwagę są bossowie. Nie wiem, czy w Japonii mają jakieś sekretne towarzystwo ds. Wielkich Groźnych Przeciwników, ale tworzenie bossów udaje mieszkańcom Kraju Kwitnącej Wiśni się nad wyraz dobrze. Nie ważne czy jest to Capcom w Devil May Cry, Konami w Metal Gear Solid, czy właśnie From Software w Dark Souls – zawsze można liczyć na widowiskowe, przemyślane i wymagające pojedynki. Co więcej, każda z potyczek jest zupełnie inna, zarówno jeśli chodzi o klimat walki, jak i jej aspekty taktyczne. Zapewniam, że pojedynki z Artoriasem, Priscillą i Kalameetem pozostaną na długo w Waszej pamięci.

Dosyć długo zastanawiałem się jak przedstawić fabułę, z którą mamy do czynienia w Dark Souls. Opowieść jest podana niezwykle oszczędnie i tylko od gracza zależy, czy będzie chciał drążyć głębiej, wracać do Firelink Shrine i rozmawiać z NPC. Jeśli chodzi o tych ostatnich, to tutaj mamy małe dzieło sztuki w kwestii przedstawiania ich historii. Nie ma co liczyć na to, że dany bohater zacznie wylewnie opowiadać swoich losów. Większości detali musimy domyślić się sami, jednak historie Solaire’a, Lautrec’a czy samego Artoriasa są naprawdę fascynujące i warte czasu, który poświęcimy na ich odkrycie.

Na deser chciałbym bardzo skrótowo omówić rozgrywkę wieloosobową. Ona, podobnie jak fabuła, nie jest wciskana graczowi na siłę. Jeśli nie chcemy otrzymywać pomocy od innych graczy i nie życzymy sobie najazdów na nasz świat to nie ma problemu. Nie jesteśmy do tego zmuszani w żaden sposób. Warto jednak zaznaczyć, że interakcja z innymi graczami daje dodatkowego smaczku oraz przyprawia grę nutą niepewności – nigdy nie wiadomo, czy nagle ktoś nie dokona inwazji na nasz świat. Co więcej, to właśnie pojedynki z żywymi przeciwnikami stanowią największe wyzwanie w świecie Dark Souls.

Dark Souls nie jest tytułem dla każdego. To nie jest gra, do której przysiądziesz sobie na 15 minut, ubijesz bossa, zbierzesz nowe bronie i polecisz dalej. Ten tytuł, w przeciwieństwie do wielu produkcji aktualnie obecnych na rynku, nie ugina się pod presją postępującej „casualizacji” i ułatwiania rozgrywki na siłę tylko po to, by sprzedać więcej sztuk. Dark Souls to wciągająca i wymagająca produkcja, która nie daje nikomu taryfy ulgowej. To gra, która da Ci ogromną satysfakcję, jednak będzie od Ciebie wymagać uwagi oraz skupienia. Produkcja From Software jest przede wszystkim tytułem dla GRACZY szukających wyzwania. Jeśli dasz jej szansę, to wciągnie Cię niczym bagno, z którego nie wyjdziesz przez co najmniej sto godzin. Sto błogo spędzonych godzin :).

Kono
7 października 2012 - 12:25