Sumienie odbierające radość z gry - OsK - 29 listopada 2012

Sumienie odbierające radość z gry

Z kilkoma nowszymi grami ma problem, przez który nie jestem w stanie przejść ich w stu procentach. Nie stanowią go jednak błędy, brak czasu, poziom trudności lub nuda (a przynajmniej nie o tym jest ten artykuł). Problemem jest to, że gry uderzają w bardzo wrażliwą strunę mojej psychiki i w pewnym momencie stwierdzam, że czegoś – nawet w grze – po prostu nie zrobię, bo nie pozwala mi na to sumienie. Czego konkretnie?

Nie zabiję niewinnego zwierzęcia. Po prostu: nie!

Nie jestem członkiem żadnej organizacji walczącej o prawa zwierząt, ani nigdy jakoś specjalnie nie zwracałem uwagi na ich przedstawianie w grach. Grając w Mario nie czułem wyrzutów sumienia biegając w futrze lub skacząc po żółwiach. Nie ruszało mnie też specjalnie strzelanie do zwierzyny w starszych Tomb Raiderach, a „uzyskiwanie” skór i kłów w Gothicu było dosyć neutralnym zadaniem. Zdaję sobie również sprawę z istnienia gier, które mają jak najlepiej oddać klimat prawdziwego polowania, ale ich zawsze unikałem.

Więc gdzie pojawia się problem? Prawdopodobnie pierwszy raz zauważyłem go dopiero w Skyrimie. Przez kilkadziesiąt godzin rozgrywki (czyli przez cały czas, jaki spędziłem z grą) nie ustrzeliłem ani jednego jelenia lub zająca. Jasne, w świecie gry to się po prostu opłaca, bo możemy później sprzedać futra i inne trofea. Ponadto szybko zwiększamy swoje doświadczenie. Mimo tego zabicie zwierzęcia, które mnie nie atakuje i tylko wesoło biega po lesie, okazało się ponad moje siły. Ba! Nawet niedźwiedzi starałem się po prostu unikać.

Nie chciałbym być źle zrozumiany. Uważam, że to bardzo dobrze, że twórcy dali taką opcję. Świat przedstawiony jest przez to realniejszy, a to, że coś robimy, albo tego nie robimy jest tylko naszym wyborem. Uważam nawet, że nieśmiertelność dzieci w świecie Skyrima jest zupełnie chybionym pomysłem.

Gra Bethesdy nie zachęcała zresztą nadmiernie do zabijania zwierzyny. Po prostu masz możliwość, a czy skorzystasz, czy nie, to już tylko Twoja sprawa. Większy sprzeciw pojawił się we mnie przy okazji nowego Assassin’s Creeda. Oczywiście, można się skupić na zabijaniu „złych ludzi”, ale jednak polowanie na zwierzęta stanowi dosyć ważną część rozgrywki. Prawie od początku promowania gry możliwość zabawy w myśliwego i skórowania była istotnym elementem reklam. Oto człowiek wrzucony w świat dzikich zwierząt, w którym musi sobie poradzić własnymi siłami.

Problem jest zdecydowanie bardzo trudny do zdefiniowania i uzasadnienia. Jaka jest różnica między wilkiem lub niedźwiedziem w Assassin’s Creed, a ścierwojadem w Gothicu? Teoretycznie żadna, ale jednak nigdy wcześniej nie miałem w grach tak silnego poczucia, że wkraczam na obce terytorium, że obszar, który właśnie „zwiedzam”, jest domem dla konkretnych zwierząt i nie widzę powodu, żeby je mordować i patroszyć. Może po prostu ścierwojady i zębacze nie były zwierzętami istniejącymi realnie i bliżej im było do fantastycznych potworów?

Mam uganiać się za bogu ducha winnymi kazuarami w Far Cry 3 tylko po to, żeby zwiększyć sakiewkę lub ulepszyć kaburę? W poszukiwaniu rzadkiej skóry mam zabić jednego z zagrożonych wyginięciem rekinów? Nie, dziękuję. Przyjemność, jaką czerpię z gry jest przez to niewątpliwie mniejsza, niż w przypadku innych graczy.

Ten świat jest sztuczny, a te zwierzęta nie istnieją – tysiące graczy na całym świecie właśnie je zabijają i nic złego się nie dzieje. To wszystko racja, ale jednak zwierzęta zaczęły wyglądać i ruszać się tak realnie, że moje sumienie zgłasza sprzeciw. Trzecie części Assassin’s Creeda i Far Cry’a mogą pozostać znakomitymi grami, ale cały czas jest gdzieś to poczucie, że zbyt wiele mi z nich ucieka. No bo dlaczego mam odczuwać większą sympatię do niezbyt rozgarniętego turysty, który chciał prawdziwej przygody na dzikiej wyspie, niż do zwierząt, które tylko biegają po swoim terytorium?

Prawdziwa, męska przygoda! Możemy się zmierzyć z najdzikszymi zwierzętami, możemy swoją błyszczącą strzelbą lub znakomitym łukiem ustrzelić skubiącego trawę jelenia lub tygrysa, żeby zabrać kawałek skóry. Wspaniale, tylko że nie potrafię. I nie chcę.

Z pewnym smutkiem obserwuję zapowiedzi nowego Tomb Raidera (nowej części  serii, którą darzę niemałym sentymentem), w którym młoda archeolog musi walczyć o przeżycie i, żeby zaspokoić głód, strzela do pasącej się w lesie zwierzyny. Miało to przedstawić wielką przemianę i przełamanie bariery w jej życiu. Pomysł raczej dobry, ale ja muszę podziękować. Jeżeli zabijanie jeleni tylko po to, żeby Lara mogła przeżyć i zdobyć kilka dodatkowych punktów doświadczenia pojawia się na samym początku rozgrywki i jest obowiązkowe, to już wiem, że tytułu nawet nie wypróbuję.

Jeszcze raz podkreślam: sama możliwość dana w grze jest dobra, ale (nawet niebezpośredni) przymus to – jak dla mnie – trochę za wiele. Nie chcę prawić morałów i pleść banałów o tym, że nie mamy prawa mordować zwierząt dla zysku. Nie obchodzą mnie brednie o negatywnym wpływie gier na psychikę graczy i o nadmiernej brutalności niektórych tytułów. To zupełnie nie jest moja działka. Chciałem tylko przedstawić swój „problem”. Każdy ma swoje poglądy i swoje bariery, z którymi musi (lub nie) się zmierzyć.

Jest to prawdopodobnie pierwszy przypadek w moim życiu, kiedy podczas wirtualnej rozgrywki własne poczucie sprawiedliwości i moralności powiedziało: „Dziękuję, ja nie chcę tak grać”. Zdaję sobie również sprawę z tego, że dla większości graczy moja, opisana powyżej, bariera będzie czymś zupełnie idiotycznym. Jak jest z wami? Duszenie gołymi rękoma zająca w AC nie stanowi dla was problemu? Może są jakieś inne momenty w grach, w których wasze sumienie powiedziało: nie? Gry poprzez bardziej realistyczną grafikę i lepsze AI poszły o krok dalej w kwestii przedstawiania zwierząt, czy to ja się starzeję?

OsK
29 listopada 2012 - 12:19