Young Justice - recenzja serialu - Strider - 3 grudnia 2012

Young Justice - recenzja serialu

Na ten serial czekałem od dawna. No, może nie dosłownie „od dawna” i nie do końca „czekałem”, bo do samej premiery nie miałem pojęcia, że powstaje kolejna produkcja z młodymi superbohaterami od DC Comics, ale gdy już obejrzałem pierwsze odcinki zrozumiałem, że na Young Justice czekałem od lat. Mniej więcej od zakończenia emisji Teen Titans.

W przeciwieństwie do Młodych Tytanów, historia Ligii Młodych jest dość ściśle związana z uniwersum DC: Robin, Kid Flash i Aqualand, nieco zapomniani pomocnicy wielkich superbohaterów, mają zostać przyjęci do Ligi Sprawiedliwych. Młodzi bohaterowie wyobrażają sobie wiele i na jeszcze więcej mają nadzieję: „Od teraz już nic nie będzie takie samo!”. Szybko okazuje się jednak, że członkostwo w Lidze Sprawiedliwych niewiele się dla nich różni od tego, co pamiętali oni z „terminowania” u Batmana, Flasha i Aquamana: ten sam protekcjonalizm, pozorny brak zaufania i tajemnice. Nastolatkowie, którzy liczyli na to, że z dnia na dzień staną się równi swoim wielkim mistrzom, niespodziewanie muszą zmierzyć się z brutalnym faktem, że po prostu brak im doświadczenia do przeprowadzania samodzielnych misji. I do dogadania się wzajemnie.

Co mi się w serialu podoba:

Wyraźne nakreślenie charakterów wszystkich postaci – o oczywistościach nie powinno się w sumie pisać, ale być może jakimś cudem tekst ten czyta ktoś, kto nigdy nie widział żadnych komiksów, ani seriali od DC Comics: każda, absolutnie każda postać pojawiająca się w Young Justice ma poświęcone sobie przynajmniej tyle miejsca, aby pobieżnie zarysować jej charakter i problemy. Oczywiście, najwięcej mówi się o Robinie, Superboyu, czy Marsjance, ale np. Batman i Superman też dostali swoje epizody które bardzo ładnie wkomponowują się w ogólną kompozycję serialu. A, zapomniałbym! Tutaj nastolatkowie naprawdę są nastolatkami, więc poza ratowaniem świata, równie często ratować muszą swoje życie osobiste. No i obrywają znacznie częściej od swoich kolegów po fachu – o braku doświadczenia mowa już była, prawda?

Skomplikowanie fabuły – oglądając ostatnio wydawane seriale zacząłem chyba nieopacznie przymykać na to oko, więc Young Justice zaskoczył mnie pod tym względem podwójnie pozytywnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio oglądałem kreskówkę w której nie tylko ogólne założenia historii, ale nawet poszczególne odcinki byłyby tak pokręcone, że do ostatniej chwili nie do końca wiadomo kto jest z kim i dlaczego. Mistrzostwem jest tu odcinek „Terrors” w którym dochodzi do buntu w więzieniu dla superzłoczyńców i prawie każdy z więźniów próbuje ugrać coś kosztem swoich towarzyszy – wierzcie mi, rozgryzienie o co w tym wszystkim chodzi zajmuje cały odcinek. I tak jest w całym serialu. I bardzo dobrze.

Kreska – w tym przypadku jeden screen znaczy więcej od tysiąca słów. Ogólnie rzecz biorąc przyjęta stylistyka jest o wiele mroczniejsza, niż ta w nieuchronnie przywoływanych Młodych Tytanach, co zdecydowanie lepiej buduje klimat serialu. No, ale nie licząc fragmentów, Tytani byli znacznie luźniejszą kreskówką, a Ligę ogląda się momentami jak naprawdę dobry kryminał o superbohaterach, więc trudno oczekiwać wielkich mangowych oczu i feerii kolorów.

Muzyka – nie licząc openingu nie potrafię przypomnieć sobie absolutnie żadnego motywu muzycznego przewijającego się przez serial, czyli... tak idealnie zlewa się z wydarzeniami i spełnia swoją rolę, że nie można jej niczego zarzucić. Za to się plusa daje, nie?

Co mi się w serialu nie podoba:

Dubbing (polski) – w sumie trudno jest mi dokładnie wskazać co nie gra w tym punkcie. Dobór głosów, chociaż mógłby być nieco lepszy, jest nie najgorszy. Aktorzy radzą sobie nieźle, dialogi również przetłumaczone są znośnie, ale... No właśnie: „ale”. Może to charakterystyczne dla polskiego dubbingu „ugładzanie” niektórych tekstów, a może po prostu fakt, że głosy większości postaci są już tak osłuchane w dziesiątkach innych seriali (porównajcie sobie na Wikipedii ilość zaliczonych produkcji dubbingowych np. Khary'ego Paytona i Grzegorza Drojewskiego grających postać Robina), ale nijak nie potrafiłem przełknąć polskiej wersji językowej...

Zbyt duża umowność – okej, tu będzie kontrowersyjnie: wiem, że wobec serialu w którym milliarder biega po świecie w stroju nietoperza należy przyjąć pewną umowność, ale ta z Young Justice jest momentami posunięta do granic absurdu. Jakim prawem Artemis nie jest w stanie domyślić się tożsamości Robina, skoro poza misjami wpadają na siebie w jednej szkole i jedyną różnicą w jego ubiorze jest brak niewiele zakrywającej maski?...

Na koniec pozostaje zadać mi fundamentalne pytanie: komu mogę polecić Young Justice? Przede wszystkim dwóm grupom: po pierwsze tym, którzy kilka lat temu z przejęciem oglądali na Cartoon Network Teen Titans. Po drugie... tym, których kilka lat temu sprzed telewizorów odrzucili Teen Titans. Young Justice jest bowiem doskonałym miksem oczekiwań obu tych grup. Jeśli do któreś z nich należysz, bez wahania oglądaj YJ na Cartoon Network – raczej się nie zawiedziesz, a bardzo prawdopodobne, że spędzisz miło czas przed telewizorem. A o to ostatnimi czasy coraz trudniej.

Strider
3 grudnia 2012 - 23:29