House at the End of the Street - całkiem miłe zaskoczenie w kategorii amerykańskiego thillera - k42a_ - 21 stycznia 2013

House at the End of the Street - całkiem miłe zaskoczenie w kategorii amerykańskiego thillera

   Jennifer Lawrence należy obecnie do najciekawszych nazwisk Hollywood. Utalentowana aktorka, mimo młodego wieku, ma na swoim koncie dwie nominacje do Oscara i całkiem spore szanse aby z tegorocznego rozdania wyjść ze złotym posążkiem w dłoni. Umiejętnie przeplata występy w kinie nieco ambitniejszym (Do szpiku kości, Poradnik pozytywnego myślenia) z produkcjami dla  szerszego grona odbiorców (X-men: Pierwsza klasa, Igrzyska śmierci). Tego, czego nie można jej odmowić, to dobrego nosa do wybierania swoich kolejnych ról. Każdy z wyżej wymienionych filmów był co najmniej poprawny, a występ Jennifer Lawrence zapadał w pamięć. Głównie to jej nazwisko zwróciło moją, i pewnie wielu innych widzów, uwagę na thiller House at the End of the Street.

   Lawrence gra tutaj Elissę, młodą dziewczynę, która razem ze swoją matką przeprowadza się do innego miasta. Jedynym mankamentem nowego domu jest fakt, że w sąsiedztwie miała miejsce makabryczna zbrodnia - niezrównoważona córka zabiła swoich rodziców. Z czasem dowiadują się, że dom obecnie zamieszkany jest przez brata morderczyni, który zaprzyjaźnia się z Elissą...

   Fabuła może nie powala pomysłowością ani innowacyjnymi rozwiązaniami, ale cała historia została poprowadzona bardzo sprawnie. Dużym plusem jest to, że widz wie więcej niż reszta postaci, przez co w jakiś sposób może się bardziej wczuć film. Komuś może to nie odpowiadać, ze względu na brak jakiekogokolwiek zaskoczenia czy suspensu, ale zapewniam was, że zakończenie wbije was w fotel. O ile sam film ma kilka przestojów i nudniejszych momentów, ostatnie minuty podczas których rozwiązana zostanie cała sprawa i na jaw wyjdą tajemnice z przeszłości, na pewno niejednego zaskoczą.

   Wracając do wcześniej opisywanej Jennifer Lawrence - sam film znacznie odstaje od pozostałych w jej filmografii, nawet tych mniej ambitnych, ale mimo wszystko dalej miło się ją ogląda. Z kolei o wiele bardziej spodobała mi się rola Maxa Thieriota - wykreował wielowymiarową postać (jakkolwiek by nie brzmiało w kontekście samego filmu), którego momentami się lubi, jest go szkoda, a czasem wzbudza nienawiść. Na przeciwległym biegunie znajduje się Elizabeth Shue, której po prostu przypadło zagranie niesamowicie irytującej bohaterki. Ogólnie drugi plan jest do bólu sztampowy, bez jakiegokolwiek zacięcia.

   House at the End of the Street jest całkiem przyjemnym thillerem, pokazującym, że nadal można czymś zaskoczyć widza, bez hektolitrów sztucznej krwi i finezyjnych scen zabijania. Owszem, twórcom nie udało się uniknąć kilku banałów, ogranych zagrań i głupich momentów, typowych dla amerykańskich produkcji. Nie zmienia to faktu, że film oglądało się miło. Typowa produkcja do jednorazowego obejrzenia i miłego spędzenia czasu.

OCENA - 6/10

k42a_
21 stycznia 2013 - 14:54