Przeładowuję! #5 - Gra? Nie dziękuję. - Robson - 9 lutego 2013

Przeładowuję! #5 - Gra? Nie, dziękuję.

Leniwe, niedzielne popołudnie. Promienie słoneczne przedzierające się przez żaluzję w oknie naprzeciwko raz za razem atakują mnie oślepiającym blaskiem. Zniżając wzrok, desperacko staram się nie zasnąć, szukając tym samym sposobu na przebrnięcie przez ostatnie już dzisiaj zajęcia spod szyldu zaocznych przygód ze studiami. Walka z niewątpliwie wygrywającym w każdej sekundzie letargiem jest tu o tyle istotna, że właśnie powinienem ustalić jakiś konkretny temat mojej pracy licencjackiej – nic jednak nie przychodzi mi do głowy. Zarzucony przez promotora koncept, wokół którego mam się zakręcić, zdaje się być prosty: literatura amerykańska, od XIX wieku w „górę”, z motywem pamięci wplecionym w narrację jako danie główne. Zadanie jest tu jednak o tyle utrudnione, iż naprawdę zależy mi na wrzuceniu do pracy mojego ukochanego medium - gry - w ten sposób, by całość zacnie ze sobą współgrała. Idea w końcu przychodzi, sposobność jej realizacji - już nie koniecznie. 

To gra jest, tego nie przeanalizujesz.

Oszczędzając czytelnikowi męki, jakim niewątpliwie byłby zamieszczony poniżej opis pełnego bólu i katorgi procesu, w którym to powoli lepiłem swój „pomysł na” pracę, ukradkiem i zupełnie niezauważenie przejdę do gotowego produktu. Panie i panowie, oto i on – Obrazy post-apokaliptycznej pamięci. Dobra, może nie tak do końca „on”, ale przynajmniej jego pierwsza, najbardziej surowa wersja – to „coś”, co ostatecznie pozwoliło mi przezwyciężyć niedzielną, popołudniową śpiączkę i rozpocząć prawdziwą burzę mózgu w mojej głowie. Nie trapiąc się w tym miejscu takimi błahymi pytaniami jak „ale stary, o co w tym w sumie chodzi?” i „w zasadzie po co to komu i za czyje pieniądze?”, drogi czytelnik pozwoli, że przejdę do sedna sprawy, kwintesencji i prawdziwej przyczyny tego wywodu.

Wyposażając się w takie a nie inne hasło mojej pracy, dowieść miałem, jak apokalipsa (i oczywiście to, co po niej następuje) wpływa na nasz sposób postrzegania świata, oraz wszystkiego, co przez wspomniany świat rozumiemy (ludzie, zachowania, natura, przedmioty martwe). Zwrócić w tym przypadku należy również uwagę na świat, który jest, jak i ten, który przeminął, nie zapominając o najważniejszej składowej – pamięci.

Tak różni? Nie sądzę.

By w ogóle coś z tego, co mówię, miało jakikolwiek sens, koniecznie jest wytłumaczenie. Paul John Eakin, profesor Indiana University oraz entuzjasta rozkmin z tematów takich jak „koncept osobistego ja” czy zależności pomiędzy poczuciem osobowości a narracją w dziele literackim, powiedział kiedyś, iż pamięć to zawiły proces, w którym, na podstawie wszystkich doświadczeń i przeżytych chwil, budujemy sylwetkę własnego siebie. Ale nie tylko, albowiem równie istotnym elementem tego procesu jest także sposób, w jaki nasze „ja” przelewamy na historie i opowieści dla innych – sposób, w jaki na nowo budujemy tam swoją sylwetkę. Ta „samo-narracja”, jak ją nazwał, tworzy w naszej głowie coś na kształt lustra, którego odbicie będzie indywidualne dla każdego z nas. Wydarzenie, w którym braliśmy udział, może więc w naszym „lustrze” przybrać zupełnie inną formę, aniżeli w „lustrach” postronnych słuchaczy – towarzyszyć bowiem mu będą inne fragmenty odbijającej rzeczywistość powierzchni – inne wspomnienia, inne sytuacje. Posługując się przykładem, można w ten sposób wyjaśnić odmienność spostrzeżeń, punktów widzenia czy sposobów na życie pośród ludzi. Nie wolno na siłę „wsadzać” swojego lustra w czyjąś głowę. Nawiązując zaś do wspomnianej apokalipsy, nie zawsze mówić musimy o jej iście epickiej, biblijnej wersji - kochana ludzkość swoich „końców świata” miała już wiele, w różnej postaci, na różną skalę. Bo tak naprawdę, prawdziwym miejscem występowania osławionego Armageddonu jest, ponownie, nasz umysł.

Tytuły warte zestawienia z "Drogą" McCarthiego nie kończą się na Enslaved.

Kiedy sam po raz pierwszy usłyszałem ten wywód, do głowy, niemal z automatu, wskoczył mi jeden tytuł. Enslaved: Odyssey to the West, zdawał się być wręcz stworzony dla mojej pracy – w szczególności, gdy zestawiło się go z głównym utworem literackim, na bazie którego wspomniana praca miała zostać zbudowana. Zabierzcie bowiem „Drogę” Cormaca McCarthy’ego, w której dwójka wędrowców, ojciec i syn, przemierzają post-apokaliptyczne Stany i zestawcie ją z parą podróżników Enslaved – Monkey i Trip. Zarówno wspomniany ojciec jak i protagonista gry posiadają większą wiedzę o świecie, po którym się poruszają, niż towarzyszące im osoby. W obydwu przypadkach podróż zacieśnia więź pomiędzy jej uczestnikami, zarówno „Droga” jak i Enslaved raczą nas odmienną, lecz wciąż post-apokaliptyczną wizją naszego świata. Porównywać mógłbym w tym miejscu wiele rzeczy, lecz co liczy się najbardziej, to zakończenie Odysei na Zachód. Komu nie zdarzyło się go poznać a chciałby uniknąć spoilerów, niech przeskoczy następny akapit – niestety kluczowy w procesie wyjaśnienia całej sprawy.

W finale Enslaved, Monkey i Trip docierają do piramidy, w której pewien jegomość, podpięty do enigmatycznej maszynerii, przesyłał swoje wspomnienia z życia przed apokalipsą do umysłów innych ocalałych. Piękny dom i idealnie przystrzyżony, zielony trawnik przed nim. Uśmiechnięta żona, szczęśliwe dzieci. Któż nie chciałby tak żyć, prawda? Problem w tym, że ludziom, będącym „odbiornikami” tych wspomnień, bliżej było do bezmyślnych zombie-niewolników, niż uśmiechniętych obywateli śniących swoją wersję amerykańskiego snu. Co zrobił główny antagonista trochę niedocenionej produkcji studia Ninja Theory, to wsadzenie swojego „lustra” w umysły innych przedstawicieli gatunku homo sapiens – z wiadomym skutkiem.

-Trip, ja nic z tego nie rozumiem. - Nie musisz.

Liczyłem, że promotor zostanie oczarowany pomysłem. Liczyłem, że oto będzie mi dane ukazać gry video jako medium godne analizy. Cóż – przeliczyłem się. Prócz niezręcznej ciszy i specyficznego uśmiechu zaraz po niej, dostałem jeszcze propozycję umieszczenia ekranizacji książki jako kolejnego źródła w mojej pracy. I tak się zastanawiam – ile jeszcze gry prześcignąć muszą dochodowo branżę kinematograficzną, by uznane zostały za coś więcej, niż formę rozrywki dla dzieci i ich dużych odpowiedników? A może ile wody w Wiśle musi jeszcze przepłynąć, by w Polsce i tylko w Polsce, przestano traktować je z drwiną? Chciałbym spojrzeć na tą sytuację jak na niechlubny wyjątek, lecz jak dotąd, nie udało mi się spotkać z inną reakcją, niż ta wspomniana wyżej. Trzymam kciuki, że wasze doświadczenia są zgoła odmienne.

P.S

Lista tytułów, które śmiało można by wykorzystać na potrzeby tej konkretnej pracy licencjackiej, nie kończy się oczywiście na wspomnianym Enslaved. Motyw dwóch wędrowców, podzielonych przez życiowe doświadczenia jak i różnicę wieku, znaleźć można też w nadchodzącym The Last of Us. Również i tam podróż, której jesteśmy świadkami, stopniowo zacieśniać będzie więź pomiędzy docelowo nie rozumiejącymi się nawzajem uczestnikami podróży. Czy przychodzą Wam do głowy jeszcze jakieś produkcje, które wpisują się w ten szablon? Może sami kryjecie jakieś prywatne perełki, które zawsze chcieliście przeanalizować i w ten sposób pokazać światu?

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
9 lutego 2013 - 07:54