Kopniak z półobrotu w klimatach Orientu. Recenzja Sleeping Dogs - Cayack - 13 lutego 2013

Kopniak z półobrotu w klimatach Orientu. Recenzja Sleeping Dogs

Cayack ocenia: Sleeping Dogs
86

Sleeping Dogs powstało niczym feniks z popiołów po wypalonej serii True Crime. Niechciany przez Activision koncept na trzecią część pt. True Crime: Hong Kong wzięło pod swe prężne skrzydła Square Enix, wydając jednak grę pod nowym tytułem. Wolna od uprzedzeń i mieszanych skojarzeń po swych poprzednikach marka zyskała świeży start, który wykorzystała więcej niż dobrze. Sleeping Dogs to jeden z najciekawszych sandboxów ostatnich lat, kuszący Orientem, niezłą, choć klasyczną historią oraz przede wszystkim świetnie pomyślanym systemem walki.

Wcielamy się w niejakiego Wei Shena, funkcjonariusza policji z San Francisco, do którego przeprowadził się z Hongkongu jako 10-latek z matką i siostrą. Wei jest najlepszym kandydatem do rozpracowania triady Sun On Yee, ponieważ poza niezbędnymi psychofizycznymi atutami – ponadprzeciętną sprawnością fizyczną i inteligencją – dorastał razem z podrzędnym żołnierzem triady, Jackiem Mo. Nagłe pojawienie się Shena w strukturach organizacji jest zatem w miarę naturalne i nie budzące podejrzeń. Od momentu przedstawienia nas Winstonowi, jednemu z przywódców Sun On Yee, zaczynamy razem z Wei Shenem grać na dwa fronty. Wciąż będąc stróżem prawa wykonujemy zadania dla policji (by nie zapomnieć kim jesteśmy i jaki jest prawdziwy cel naszej misji) oraz dla triady, przechodząc klasyczną ścieżkę – od chłopca na posyłki wprawionego w pobiciach, wymuszeniach i haraczach, po jedną z najbardziej szanowanych osobistości w organizacji, mającej moc decyzyjną. Przedstawiona historia jest interesująca i choć ma pewne „obowiązkowe” momenty, to skutecznie zachęca do wykonywania kolejnych zadań popychających akcję do przodu.

System walki jest soczysty i po opanowaniu sprawia tak frajdę, jak i satysfakcję.

Solą tej gry, cechą najbardziej wyróżniającą Sleeping Dogs na tle innych gier GTA-podobnych, jest silny nacisk na walki wręcz i jakość ich wykonania. Po broń palną owszem zdarzy nam się sięgnąć nie raz, ale możemy jej nosić przy sobie maksymalnie dwie sztuki, do tego tylko krótki pistolet możemy schować za pasek. Większość problemów załatwiamy tutaj za pomocą pięści, stopy czy kolana i nie ukrywam, że to moim zdaniem świetne rozwiązanie. Wei Shen jest mistrzem wschodnich sztuk walki i nokautowanie przeciwników w jego wykonaniu stanowi prawdziwą przyjemność. Do naszej dyspozycji oddano całą gamę uderzeń, bloków, rzutów i kopnięć, a do tego dochodzi efektowne i brutalne wykorzystywanie elementów otoczenia. Możemy przerzucać wrogów przez barierki, rozbijać ich głowami gigantyczne akwaria, nabijać na rzeźnicze haki czy przypalać na otwartym ogniu – triady słyną z brutalności, a Wei musi być w swojej roli wiarygodny. Najlepsze jest to, jak prosty do opanowania jest ten system. Przywodzący na myśl serie Assassin’s Creed czy Batman: Arkham… opiera się na kontratakach, ale w żaden sposób nie ogranicza ofensywnego stylu. Kombinacji jest całkiem sporo, zapamiętanie wszystkich nie przysparza nadmiernych trudności, a obserwując uwijającego się wśród przeciwników Weia można by przypuszczać, że do wykonania jego ewolucji przydałoby się o kilka palców więcej.

Miłym dodatkiem jest dobrowolny rozwój postaci. Określone nagrody dostajemy za konkretne typy działań. Mamy doświadczenie za zadania policyjne, triady, przysługi, szkolenie z walki wręcz - jest tego trochę.

Zadania w Sleeping Dogs bardzo umiejętnie wykorzystują zaimplementowane w grze czynności, po kolei zapoznając nas z nowymi sztuczkami i umiejętnościami. Pewnie, w większości z nich trzeba się gdzieś udać i obić rzeszę przeciwników, ale między kolejnymi walkami powplatano szereg wyzwań urozmaicających zabawę. A to gdzieś się cichaczem wkradamy by podłożyć pluskwę, a to robimy zdjęcia zbierając dowody, innym razem mamy kogoś porwać, by w kolejnej misji oprowadzić ważnego gościa po mieście i zapoznać go z urokami lokalnych klubów. Gra z rozmysłem operuje kolejnymi poleceniami i choć mamy świadomość, że kolejne misje budują różny schemat z podobnych klocków, to każde zadanie jest na swój sposób inne i rzadko odczuwamy znużenie powtarzaniem tych samych czynności.

Hakowanie kamer i łamanie szyfrów w sejfach i skrzynkach to proste minigry.

Rozliczyliśmy się z zadaniami i fabułą, ale jako sandbox Sleeping Dogs musi być oceniane także za jakość wykonania miasta, a to prezentuje się doskonale. Hongkong pełen jest detali i żyje swoim życiem. Jest tu masa rzeczy do roboty i nawet nie ruszając misji z głównej kampanii można spędzić długie godziny szukając sekretów albo wydając pieniądze na ubrania, produkty spożywcze, masaże i wystrój mieszkania. Cieszą też takie detale jak ten, że kluby z karaoke (bardzo popularna w Azji forma rozrywki, tutaj jako minigra przywodząca na myśl gry muzyczne) około 8 rano świecą pustkami i nie ma w nich nikogo poza obsługą, a o 21 pękają w szwach. Dla osób z żyłką poszukiwacza nie brakuje znajdziek podzielonych na cztery grupy. O ile skrytki z pieniędzmi i ubraniami nie budzą specjalnego zainteresowania, to są jeszcze specjalne kapliczki podnoszące nasz maksymalny poziom zdrowia, oraz figurki po oddaniu których nasz mistrz zapozna nas z nowymi chwytami i kombinacjami ciosów, co z kolei uatrakcyjni najlepszy element w grze. Bierzemy udział w turniejach walk, nielegalnych wyścigach, wykonujemy przysługi, przeprowadzamy naloty na miejsca spotkań triad (tutaj ostatni rodzaj znajdziek, kamery do hakowania), kradniemy zamawiane auta, ściągamy długi, gramy w pokera, a nawet obstawiamy walki kogutów – słowem jest co robić, jest co zwiedzać.

Hongkong w Sleeping Dogs pełen jest miejsc do przeszukania i zapełniony ludźmi trudniącymi się codziennymi zadaniami.

Poruszanie się po mieście uprzyjemnia prosty do wykonania, ale przyjemny do oglądania parkour. Wei jest bardzo sprawnym fizycznie człowiekiem i barierki czy niewysokie murki nie stanowią dla niego przeszkody nie do pokonania (jednocześnie wszystko w granicach rozsądku, nie jest Spider-Manem ani Księciem Persji). Tym są niestety pojawiające się okazjonalnie niewidzialne ściany. Czasami musimy gdzieś iść naokoło, ponieważ akurat w tym miejscu twórcy nie przewidzieli (lub świadomie ograniczyli) naszej wesołej wspinaczki. W mojej rozgrywce takie sytuacje nie były nagminne, ale trochę podkopują obraz w pełni otwartego miasta.

Napoje energetyczne znajdujemy w lodówkach i automatach rozsianych po mieście. Dają premię do zadawanych obrażeń. Tu i ówdzie znajdujemy usługodawców oferujących inne premie.

Będąc przy poruszaniu się dwa słowa warto napisać o modelu jazdy. W autach i na motocyklach (z rzadka też na kutrach czy motorówkach) spędzamy sporo czasu i nie da się ukryć, że lepiej bawimy się gdy Wei przemierza miasto na własnych nogach. Tego nie może robić cały czas, bo do pokonania nierzadko mamy spore odległości. Na szczęście sytuację ratuje system szybkiej podróży zwany taksówkami. Taryfy przejeżdżają obok nas wystarczająco często, by każdy komu własnoręczne prowadzenie pojazdów w tej grze szczególnie nie przypadło do gustu nie musiał odczuwać frustracji. Ja sam nie unikałem jazdy, idzie się do niej przyzwyczaić, tak jak i do obecnego w grze lewostronnego ruchu. Z taksówki korzystałem wtedy, gdy odległość do interesującego mnie miejsca oscylowała wokół 1,5 km.

Taksówki znacznie się przydają gdy znajdujemy się z dala od miejsca rozpoczęcia następnego zadania.

W kwestii grafiki Sleeping Dogs trochę brakuje do najnowszych tytułów. Animacja Shena jest kapitalna, a odbijające się w mokrym asfalcie neony Hongkongu mają swój urok, całość jednak prezentuje się po prostu przyzwoicie, szału na pewno nie ma. W komfortowym graniu to jednak w żadnej mierze nie przeszkadza. Podobną historię mamy z udźwiękowieniem – jest solidne, ale ma swoje wady. Odgłosy miasta są w porządku, za to na bardzo wysokim poziomie stoi voice acting, co nie powinno dziwić gdy spojrzymy na listę osób dubbingujących poszczególne postaci. Will Yun Lee, Kelly Hu, Tom Wilkinson, Lucy Liu, Robin Shou, Emma Stone, Yunjin Kim – nie anonimowych osób tu nie brakuje. Inną historię mamy z muzyką. W stacjach radiowych brakuje znanych hitów, czy nawet czegoś co bardziej wpadałoby w ucho. Na szczęście zdarzają się tu azjatyckie brzmienia, co podkręca klimat chińskiej metropolii. Muzycznie jest tak sobie, ale nie odmawiam twórcom, że mieli w tym jakiś zamysł.

Śpiewać każdy może, gangster również.

Sleeping Dogs okazał się być dla mnie niemałą niespodzianką. Nie wykazywałem żywego zainteresowania tym tytułem i gdyby nie nadarzająca się szansa by nabyć tę grę w okazyjnej cenie, to być może nigdy bym w nią nie zagrał. Sporo bym stracił, bo to przednia zabawa. Wei Shen to fajna postać którą świetnie się gra – z jednej strony kozak potrafiący pokonać naraz 13 przeciwników, z drugiej normalny facet mający swoje rozterki i emocjonalnie angażujący się w niełatwą rolę gliniarza pod przykrywką. Fabuła niczym z dobrego filmu, wspierana dużym i zapełnionym wszelkiej maści atrakcjami miastem tylko pomagają wsiąknąć w ten świat. Kolejnych sandboxów w których wcielamy się w typowego kryminalistę mieliśmy i będziemy mieć bez liku. Dobra pozycja od drugiej strony barykady to zawsze spore wydarzenie i choćby z tego jednego powodu warto sprawdzić ten tytuł. Szereg innych mieliście okazję poznać w tych kilku akapitach.

Cayack
13 lutego 2013 - 19:51