Snajper # iracki postrach US Army - barth89 - 16 lutego 2013

Snajper # iracki postrach US Army

Snajperskie rzemiosło ma wiele obliczy. Pisałem już o snajperskiej genezie, pojedynku dwóch strzelców wyborowych, polskim snajperze z 1. Dywizji Pancernej Generała Maczka, porównywałem gry wideo z rzeczywistością i wiele więcej. Dziś przedstawię wam historię snajpera z Iraku, który nie boi się 'zaczepić' amerykańskiej piechoty morskiej.

Czterech żołnierzy piechoty morskiej maszeruje w szyku ubezpieczonym w okolicach Ramadi. Wśród nich jest jeden, uzbrojony w bardzo celny, powtarzalny karabin M 40 A2, snajper. Jego obserwator ma M 16 z ciężką lufą i celownikiem optycznym o zmiennym powiększeniu. Dzięki takiemu sprzętowi, także on może być traktowany jako pełnowartościowy strzelec wyborowy, mimo iż dysponuje bronią małokalibrową o efektywnym zasięgu nieprzekraczającym 400 metrów. Dwóch pozostałych żołnierzy ma skrócone odmiany M 16, a więc popularne M 4. Siłę ognia zespołu wzmacniają dwa podwieszane granatniki podlufowe kal. 40 mm. Wszyscy mają na sobie kamizelki kuloodporne i dobre hełmy nowej generacji, a w ładownicach dźwigają diw jednostki ognia, co wystarczy nawet na pół godziny intensywnego boju. Pod ręką mają doskonałe środki łączności, dzięki którym w ciągu kilku minut mogą ich wesprzeć śmigłowce bojowe lub zespół wsparcia ogniowego marines. Trudno się dziwić - reprezentują oni bowiem najsilniejszą, najlepiej wyszkoloną i wyposażoną armię świata.

Patrol działa bardzo ostrożnie, pomimo tego że wykonuje rutynowe działania. Żołnierze osłaniają się nawzajem. Przygrzewające słońce kusi, by zrzucić ciężkie oporządzenie, ale opracowane przez ekspertów procedury i sprzęt służą jednemu - środki ochrony indywidualnej ograniczają do minimum liczbę ran postrzałowych i chronią także przed mniejszymi odłamkami. W ich każdym ruchu widać profesjonalizm. Snajper z M 40 A2 nie czuje się jednak zbyt pewnie - jego rolą jest działanie z zasadzki, gdy niewidoczny dla wroga wybiera i eliminuje najważniejsze cele. Tutaj brak osłon terenowych i warunki pustynne utrudniają maskowanie. Karabin powtarzalny, nawet najcelniejszy, w walkach miejskich często jest bezużyteczny. Znacznie lepszy jest wtedy lekki i poręczny M 4. Kapral ma jednak ochronę w postaci swojego spottera i dwóch towarzyszy.

Żaden z nich nie wie jednak, że ich czas na ziemi powoli dobiega końca. Polegną w ciągu najbliższych kilku minut, nie wiedząc nawet z kim walczą. Nie wykryją stanowiska wroga, nie zdążą też zlokalizować kierunku, z którego nadlecą pociski. Patrol od kilkunastu minut jest obserwowany. Strzelec posługuje się bronią z celownikiem optycznym o niewielkim powiększeniu. Nie śpieszy się. Ocenia hierarchię celów, wybierając kolejność strzałów. Już wie, że jeden z marines jest snajperem. Zdradził go długi karabin bez mechanicznych przyrządów celowniczych. Na widok doskonałej broni, pokrytej pustynnym kamuflażem, strzelec przełyka ślinę. Właściciel tej broni musi zginąć pierwszy, ponieważ to on jest najgroźniejszym przeciwnikiem. Teraz wyszukuje obserwatora. Jest - trzyma się blisko, a wyróżnia go dłuższy M 16 z optyką i podwieszanym granatnikiem. Dwóch pozostałych to tylko ruchome tarcze, szeregowi. Sprawdził szybko kierunek i siłę wiatru. Warunki były sprzyjające, lekki wiatr wiał mu łagodnie w plecy. Jego stanowisko umieszczone było wysoko, a pole ostrzały niemalże idealne. Naprowadził krzyż celowniczy na głowę amerykańskiego snajpera. Tamten rozglądał się nieco nerwowo na boki, poruszając się miękkim, płynnym ruchem, innym niż błyskawicznie przemieszczający się szturmowcy. Co jakiś czas przystawał, podnosił karabin do oka, omiatając okolicę za pomocą świetnej optyki. Nie mógł jednak dostrzec niebezpieczeństwa, ponieważ stanowisko strzelca znajdowało się w głębi pomieszczenia, a on sam był mistrzem w sztuce maskowania. Broń zdradzały tylko wylot lufy i soczewki obiektywu celownika. Cała reszta pokryta była taśmami kamuflażowymi.

Dystans do celu nie przekraczał 300 metrów, więc dla przeszkolonego snajpera była to odległość, jakby strzelał z przyłożenia. Strzelec bardzo powoli wybierał punkt trafienia, przenosząc punkt celowania nieco niżej, na wysokość oczu. Strzelił... Huk wystrzału odbił się mocnym echem w pomieszczeniu. Mocny, karabinowy pocisk trafił właściwie bezbłędnie, tuż pod kewlarowym hełmem. Amerykanin nie żył, zanim jeszcze zdążył upaść. W agonii, jeszcze przez kilka sekund, jego nogi kopały ziemię, ale strzelec już tego nie widział. Błyskawicznie przeniósł punkt celowania na spottera. Ten biegł w stronę najbliższego ukrycia, wiedząc, że od szybkości tego manewru zależy jego życie. Ciężkie oporządzenie spowalniało jego ruchy, ale widać było, że był

dobrze przeszkolonym żołnierzem - zmieniał kierunek i tempo biegu. Szanse na dotarcie do ściany strzaskanego budynku miał duże, zwłaszcza że pierwszy pocisk wystrzelony w jego kierunku był niecelny. Szaleńczy bieg w czterdziestostopniowym upale zakończył jednak drugi pocisk. Trafił go w szyję. Z przebitej tętnicy trysnęła fontanna krwi, barwiąc piasek barwą szkarłatu. Do muru, który miał dać mu osłonę zostały może 3 metry... Dwaj pozostali przy życiu marines zza prowizorycznych osłon otworzyli ogień z M 4. Nie miał on jednak żadnego logicznego sensu aż do momentu, gdy wykryją wroga. Gęste, niecelne serie zagłuszały tylko ich własny strach. Procentowe szanse żołnierza w bezpośrednim starciu ze snajperem są małe, bardzo małe. Dwaj Amerykanie starali się ze wszystkich sił trafić swoje głowy. Wysuwali się na sekundę, tylko dla oddania krótkiej serii. Byli jednak zbyt łatwym celem. Ukryty w zasadzce strzelec potrzebował jeszcze trzech pocisków, by zakończyć tę nierówną walkę, po czym zniknął bez śladu. Pomoc nadeszła bardzo szybko, ale już tylko po to, by zabrać zwłoki zabitych. Wszyscy mieli rany postrzałowe w obrębie głowy, co jest jawnym dowodem na to, że mieli do czynienia z przeciwnikiem dysponującym wysokimi kwalifikacjami strzeleckimi.

Wkrótce o tym szalenie skutecznym snajperze zrobiło się głośno. Zaczęto go różnie określać: mściciel, bagdadzki snajper lub po prostu po imieniu - Juba. Jedno jest jednak pewne - bardzo mało o nim wiadomo. Fakty wskazują na to, że od pojedynczych, precyzyjnych strzałów przypisywanych właśnie jemu do końca 2006 roku zginęło w Iraku ponad 200 amerykańskich żołnierzy. Działa w sposób nietypowy, rzec by można, że filmowy. Część jego celnych strzałów jest filmowana, a kasety trafiają później do telewizji. Jego obserwator pełni więc także funkcję kamerzysty, podczas gdy sam Juba jest reżyserem i scenarzystą tych krwawych spektakli. W ciągu zaledwie kilku miesięcy 2006 roku zlikwidował 15 żołnierzy. Amerykańskie dowództwo wyznaczyło nagrodę za jego głowę - sto tysięcy dolarów. Nic to jednak nie dało. Podobnie jak starannie przygotowane operacje antysnajperskie, prowadzone z wykorzystaniem najlepszych strzelców wyborowych US Army.

Irakijczyk posługuje się samopowtarzalnym SWD (lub jego iracką kopią), kaliber 7,62 mm x 54R. Dowodem na to są pojedyncze łuski znajdowane na stanowiskach ogniowych - przy broni półautomatycznej znacznie trudniej je znaleźć i schować. Używany przez niego model broni może wskazywać na to, że był przeszkolony jeszcze w reżimowej armii Husajna (najemnik spoza Iraku posługiwałby się znacznie lepszym karabinem). Ograniczeniem wynikającym z używania snajperki Dragunowa jest skrócony dystans skutecznego strzału: jeżeli celem jest głowa, strzelec wyborowy z SWD musi zbliżyć się do celu na odległość mniejszą niż 300 - 350 metrów. Z drugiej strony, w przypadku wykrycia, szanse wygrania pojedynku ogniowego czy wycofania się są znacznie większe niż przy stosowaniu broni powtarzalnej, wymagającej ręcznego przeładowania po każdym strzale. Część źródeł podaje, że Juba używa zamiennie także karabinka Tabuk, kalibru 7,62 x 39 (zwykły parasnajperski kałach z długą lufą i celownikiem optycznym o 4x powiększeniu).

Ten snajper jest bardzo ostrożny, oddaje (jak na zawodowca przystało) tylko jeden strzał. Znika, nie ulegając presji powtórzenia polowania nawet, gdy chybia. Tylko raz zmienił metodę i zaatakował czwórkę Amerykanów, ale był wówczas pewien, że w krótkim czasie nikt nie udzieli im pomocy. Strzela prawie zawsze z wyższych pięter, mając przewagę wysokości nad celem. Amerykanie bardzo cenią życie swoich żołnierzy. W celu jak największej ochrony, posiadają na

wyposażeniu indywidualne osłony kuloodporne o wyższych klasach odporności. Kamizelki kuloodporne, używane w pododdziałach szturmowych, zabezpieczają nawet przed strzałem z przyłożenia, oddanym z najpopularniejszej w Iraku broni kaliber 7,62 mm x 39. Ponieważ Juba strzela najczęściej z odległości 200 - 500 metrów, wie doskonale, że pocisk karabinowy kaliber 7,62 x 54R przy spotkaniu z celem na tym dystansie nie dysponuje energią kinetyczną większą niż nabój pośredni 7,62 mm x 39 przy ogniu prowadzonym z bliska. Wybiera więc strzał w głowę (najczęściej w twarz) lub szyję. Nawet jeżeli trafi w hełm kewlarowy i kula nie spenetruje przeszkody, a ześlizgnie się po niej czy dojdzie do rykoszetu, kręgosłup szyjny ofiary najczęściej nie wytrzyma potężnej siły uderzenia pocisku karabinowego i trzaśnie jak zapałka.

Irakijczyk jest bardzo cierpliwy, potrafi czekać w jednym miejscu, w kompletnym bezruchu nawet przez kilka dni. Starannie przygotowuje drogi odwrotu, więc nawet natychmiastowe akcje zespołów antysnajperskich zawsze trafiają w próżnię. Nie strzela do kobiet i dzieci - wybiera

wyłącznie cele umundurowane i uzbrojone. Na swoich stanowiskach ogniowych zostawia kartki z tekstem: "co zostało zabrane krwią, nie może być oddane inaczej niż przez krew". W Iraku ponad dwustu Amerykanów zginęło od precyzyjnych strzałów oddanych przez wyszkolonych strzelców wyborowych. Jeśli tak ogromna skuteczność jest dziełem tylko samego Juby, to mamy do czynienia ze snajperem wysokiej klasy, a bilans ofiar daje mu tytuł najlepszego myśliwego ostatnich lat, oczywiście w kategorii łowców polujących na ludzi.

To, że media z USA nie potwierdzają faktu jego istnienia, nie świadczy absolutnie o niczym. Machina propagandowa obu stron od czasów Zajcewa z ruin Stalingradu chętnie posługuje się strzelcami wyborowymi. Jedni gloryfikują ich realne lub mityczne wyczyny, by szerzyć terror snajperski, drudzy starannie ukrywają sam fakt ich istnienia, by opanować panikę.

* Historia zaczerpnięta z książki "Snajperzy wczoraj i dziś" autorstwa Marka Czerwińskiego. Gorąco polecam wszystkie książki tego autora!


Kolejnej opowieści snajperskiej wyczekujcie niebawem, a tymczasem zachęcam do zapoznania się z poprzednimi artykułami:

Snajper # prekursorzy: broń czy człowiek?

Snajper # tomahawkiem i Garandem

Snajper # nasi też potrafią strzelać, czyli snajper gen. Maczka

Snajper # nawet wiewiórka może pokąsać

Snajper # samotny myśliwy

Snajper # nielegalne łowy

Snajper # zdolny samouk

Snajper # gra vs rzeczywistość


<Spodobał ci się tekst? Wpisy i felietony przypadły ci do gustu? Polub growo&owo na Facebooku ^^ Znajdź mnie też na Google+>

barth89
16 lutego 2013 - 20:08