Przeładowuję! #7 - Jaka to Melodia czyli o muzyce w grach cz. 1 - Robson - 16 lutego 2013

Przeładowuję! #7 - Jaka to Melodia, czyli o muzyce w grach cz. 1

Na mojej prywatnej liście rzeczy do przeżycia niezbędnych, prócz całkiem zrozumiałej i oczywistej pitnej wody, dobrego papu i świeżych gier, ukrywa się jeszcze jeden pierwiastek. Bowiem tak samo, jak potrzeba mi się prozaicznie nafrungać, napoić i nagrać fest, do prawidłowego funkcjonowania mego pokracznego organizmu konieczna okazuje się również muzyka. Z racji tego, iż moje ukochane źródło rozgrywki (czytaj: gry komputerowe) to nic innego jak współpraca obrazu i dźwięku, często swoje zapotrzebowanie na wymienione wyżej „produkty” zaspokoić mogę już przy kontakcie z jednym medium. Co prawda żadna gra nie ugotowała mi jeszcze obiadu bądź nie wypełniła kielicha, lecz mój growo-muzyczny głód, niezmiennie i od lat, elektroniczna rozrywka potrafi załatwić na cacy. O ile o grach pisałem już tutaj całkiem sporo, za sprawą tego konkretnego artykułu chciałbym zaprosić was na podróż przez najlepsze kawałki, jakie dane mi było w grach usłyszeć.

Ten trzyczęściowy wywód (bo tak go sobie sprytnie rozbiłem) marzy mi się rozpocząć od tej bardziej nietypowej, muzycznej strony gier. Zostawiając wszelkie znane i lubiane „ofiszal sałndtraki” i inne instrumentale na czas nieco późniejszy, zabiorę was teraz w podróż przez wszystkie te utwory, które swój początek nie koniecznie odnalazły w świecie elektronicznej rozgrywki, a na stałe związały się w mojej głowie z tą konkretną formą twórczej ekspresji. Za sprawą prostego zabiegu dokoptowania ich do wszelkiej maści trailerów, napisów końcowych czy samej gry, twórcy na stałe połączyli mi te najzwyklejsze w świecie piosenki z wizerunkiem specyficznego tytułu. Mogę usłyszeć je w radiu, obejrzeć ich zupełnie nie związany z grą teledysk na youtube, bądź znaleźć w dyskografii znajomego, który od konsol trzyma się z daleka. Dla mnie jednak, każdy ich dźwięk i melodia to synonim konkretnej produkcji, jak i całego niesionego przez nią wrażenia i klimatu. To jak, zaczynamy?

Prince of Persia: Sands of Time – Time Only Knows.

Oj, cóż to była za gra! Do dziś pamiętam, jak to popylając ze szkoły w stronę urzędu pocztowego szczerze trzymałem kciuki, bym zastał tam paczkę kryjącą w swoich trzewiach ubermiodne Piaski Czasu. Moje marzenie się spełniło, by w następstwie dać mi już całe godziny cudownej rozgrywki, przerywane okazjonalnym wycieraniem ekranu z wylewającego się hektolitrami klimatu. Ten swoje źródło czerpał nie tylko z potrafiącej oczarować i dziś dzień oprawy graficznej, ale i także ze świetnej ścieżki dźwiękowej. Prócz zalatujących Bliskim Wschodem melodii w trakcie rozgrywki, mistrzowski tytuł Ubisoftu zaserwował mi również całkiem klawy utwór na „do widzenia”, racząc moje małżowiny uszne nie tylko instrumentami, ale i również zacnym, żeńskim wokalem pani Cindy Gomez.


Prince of Persia: Warrior Within – I Stand Alone i Straight Out of Line.

Czas mija, ludzie dorastają. Niektórym z nich, prócz widocznych zmian w postaci grubszego zarostu czy niższego tonu głosu, zmieniają się również muzyczne preferencje. Nie inaczej było w przypadku młodego Księcia, który po Piaskach Czasu stał się nie tylko posępnym, badassowym rzeźnikiem, ale i również rozkochał się w bogatym repertuarze utworów zespołu Godsmack. Nic tak nie dodawało energii podczas ucieczki przed Dahaką jak mocne uderzenie I Stand Alone, a gdy uciekania stało się już za dość, Książę oddalił się na małe co nieco z pamiętną Cesarzową, zostawiając nas z listą twórców i równie świetnym Straight Out of Line.


Driv3r – Exit

O moim uczuciu do serii z Tannerem mogliście już poczytać nie raz. Zrozumiecie więc nadzieje, jakie pokładałem swego czasu w głośno zapowiadanej trójce, całą tą podnietę, która odzwierciedlała się w ciągłym wchodzeniu na stronę tytułu i bawieniu się pokazówką modelu zniszczeń dostępnych w grze aut. Nic jednak nie napalało mnie na tą produkcję tak, jak jeden z utworów użytych w rozbudzającym moją wyobraźnię trailerze. Cytując klasyka, Driver 3 nie okazał się być aż tak „gryfną szpilą”, na jaką go kreowano, jednak sentyment do nietypowej piosenki Stateless pozostał.


Mirror’s Edge – Still Alive.

Mirror’s Edge tytułem o niewykorzystanym potencjale był. Kropka. Mirror’s Edge fajną piosenkę w finale gry miał. Też kropka. Śpiewany przez Lisę Miskovsky utwór “Still Alive” już na zawsze pozostanie moją wizytówką przygód Faith – jak pewnie zresztą zaplanowali to sobie twórcy. Piosenka nie musi co prawda przypaść wszystkim do gustu, jednak osobiście cenię w niej sposób nawiązania więzi z grą: nie poprzez odniesienia w tekście (chociaż na siłę i tych można by się tu doszukać), a wrażenia, jakie niosą za sobą poszczególnie dźwięki podkładu. Poezja, panie, poezja.


The Saboteur – Feeling Good.

“Birds flying high, you know how I feel”, nucił sobie zapewne Sean Devlin, wysadzając w powietrze kolejną nazistowską bazę na jednej z ulic okupowanego Paryża. Przygrywający w trailerze lekko zapomnianego dzisiaj Sabouteur'a utwór Niny Simone genialnie wpasował się w każdy aspekt tego niedocenionego (według mnie) sandboksa – jest przecież i śpiewane „nowe życie”, jest „wolność”, jest też w końcu słynne zacne uczucie. Feeling Good to dla mnie Sabouteur do tego stopnia, że nawet w wykonaniu kanadyjskiego wokalisty Michaela Bublé nie zatracam magicznej więzi pomiędzy tymi dwoma dziełami sztuki.


Seria Grand Theft Auto – wybrane utwory.

Ścieżka dźwiękowa dowolnej części GTA to materiał co najmniej na pracę magisterską. Z całego morza utworów zaprzęgniętych pod stacje radiowe każdej z poszczególnych odsłon mógłbym po kolei wyławiać swoje muzyczne synonimy serii, jednak w ramach tej krótkiej listy ograniczę się tylko do tych mojemu sercu najbliższych. Broken Wings, Yankee Rose czy In The Air Tonight – każdy, kto choć raz mknął śnieżobiałym Freewayem przez Washington Beach, oślepiony blaskiem tamtejszych neonów i ulicznych lamp, wie, że mówię teraz o Vice City. Bujaka z ziomami w San Adreas nie mogła natomiast już udać się lepiej, gdy z głośników wydobywał się Nuttin' But A G Thang czy też A Horse With No Name. Grzechem byłoby za to pominięcie duetu Ghost Face Killah oraz Doom, którzy dla Chinatown Wars wysmażyli naprawdę mocarny kawałek na intro. Czego byś się w tej grze nie imał, znajdziesz to i w tym utworze – od podpalania budynków po zemstę za śmierć ojca.


Borderlands – Ain’t No Rest for the Wicked.

Tej piosenki (ani związanej z nią gry) przedstawiać już chyba nie trzeba. Nie ważne czy uważasz się za Syrenę, amatora rewolwerów, snajperek i tresowanych ptaków łownych, twoją domeną są szybkostrzelne karabiny i automatyczne działka bądź po prostu lubisz komuś mocno przysolić gołą piąchą, nic tak nie umilało drogi przez pustynne krajobrazy Pandory jak ten konkretny zestaw dźwięków. Według mnie, jedna bardziej z pamiętnych i charakterystycznych fuzji gry z utworem muzycznym.


Burnout Paradise – Paradise City.

Mam nadzieję, że fani Gunsów nie rzucą się teraz na mnie z pochodniami, ale dla tak nieobytej z klasyką muzyki persony jak ja, kultowy w wielu kręgach utwór nabrał prawdziwej potęgi dopiero przy Burnout Paradise. Nic nie motywowało mnie do radosnego palenia gumy i rozbijania zdobycznych fur po mieście bardziej, niż wyśpiewana na wejście chęć podróży do miasta, gdzie trawa jest podobno piękniejsza, a dziewczyny bardziej zielone. Czy jakoś tak.


Mafia: The City of Lost Heaven – You Run Your Mouth i Where do Gangstaz Go.

Przy okazji mojego ostatniego tekstu o Kuloodpornej Mafii jakoś tak to wszystko niezręcznie wyszło, że w żadnym miejscu nie wspomniałem o jej obłędnej oprawie dźwiękowej. W związku z faktem, iż końska głowa niewiadomego pochodzenia, którą odnalazłem dzisiaj w łóżku o poranku, ma niesamowitą siłę perswazji, postanowiłem szybko nadrobić to niewybaczalne wręcz niedopatrzenie. A jako że poruszam tutaj temat piosenek, nie wolno mi po prostu ominąć obłędnego utworu Lords of Brooklin na zakończenie gry, jak i You Run Your Mouth Louisa Jordana jeszcze podczas jej trwania. O ile obecność tego drugiego jest jak najbardziej zrozumiała, rapowy kawałek funkcjonującego bardziej w podziemiu zespołu to istna perełka Mafii. Jeśli ciekawi was dokąd wędrują gangsterzy po śmierci, zapraszam do odsłuchu klipu poniżej.


Assassin’s Creed: Revelations – Iron.

Któż nie kojarzy epickiego do granic możliwości trailera zapowiadającego finał historii Ezio Auditore da Firenze? Idealna kooperacja obrazu i dźwięku, będąca cudownym tańcem genialnych animacji podstarzałego asasyna z wybijającym rytm, klimatycznym utworem Woodkid, to dla mnie perła tego zestawienia. Uczta dla oczu i uszu, świetne ujęcia i przejścia najwyższej klasy – no i utwór, który już dawno wylądował na mojej „empetrójce”.

Powyższej listy w żadnym wypadku nie uważam za zamkniętą. W mojej głowie kryje się zdecydowanie więcej utworów, które można w bezpośredni (bądź też i nie) sposób powiązać ze światem elektronicznej rozrywki. Tymczasem, proszę Was o podzielenie się własnymi, ukochanymi piosenkami z gier – dobrej muzyki nigdy za wiele!

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
16 lutego 2013 - 22:39