Wzloty i upadki serii Tekken – część I - Czarny Wilk - 24 lutego 2013

Wzloty i upadki serii Tekken – część I

Chyba każdy zapalony gracz ma jakąś serię gier, którą darzy olbrzymim sentymentem. Ogrywa każdą jej część, śledzi losy całej franszyzy, wykłóca się ze zwolennikami gier konkurencyjnych, wreszcie darzy autentyczną troską losy swojej ukochanej marki, jednocześnie będąc wyczulonym na wszelkie oznaki jej podupadania. Ja mam tak z serią Tekken – bijatykami, od których na dobre rozpoczęła się moja fascynacja grami komputerowymi. W tym cyklu zamierzam przedstawić wam historię Turnieju o Tytuł Żelaznej Pięści.

Tekken

Legenda serii rozpoczęła się pod koniec 1994 roku, kiedy to miała miejsce premiera pierwszej odsłony cyklu. Był to czas, kiedy trójwymiar dopiero zaczynał nieśmiało wkraczać w gry komputerowe. Wśród bijatyk wciąż królowały dwuwymiarowe serie, przede wszystkim Mortal Kombat oraz Street Fighter. Gatunek mordoklepek wykonanych w 3D reprezentowany był głównie przez Virtua Fightera, którym pierwsza część Tekkena dość mocno się inspirowała. Żelazna Pięść (bo to mniej więcej znaczy słowo Tekken w języku japońskim) wyróżniała się przede wszystkim autorskim systemem walki. Każdy z czterech podstawowych przycisków odpowiadał za inną kończynę zawodnika, co czyniło bicie się znacznie bardziej intuicyjnym niż u konkurencji. Niespotykane było też bogactwo ciosów – podczas gdy w Fighterze większość grywalnych postaci mogła się pochwalić raptem kilkoma-kilkunastoma atakami specjalnymi, w Tekkenie lista ta dla każdego z zawodników zawierała kilkadziesiąt ciosów, do tego dochodziła możliwość łączenia ich w efektowne kombinacje. Podobać się też mogło stosunkowo realistyczne podejście do tematu – zawodnicy nie posiadali żadnych nadprzyrodzonych zdolności, nie strzelali kulami ognistymi z dziwnych części ciała ani nie rozciągali na zawołanie kilkukrotnie swoich kończyn. Tekken szturmem zdobył sobie fanów w salonach gier. Ale prawdziwa chwała i sława dopiero miały nadejść…

…wraz z wydaniem gry na mającą premierę niewiele wcześniej debiutancką konsolę firmy Sony. Playstation, może coś wam ta nazwa mówi ;) Bijatyka firmy Namco nie miała w momencie debiutu na PSX-ie poważnej konkurencji, chyba jedynie wydany chwilę przed nim Battle Arena Toshinden reprezentował gatunek, ale z Żelazną Pięścią przegrywał pod każdym względem. Port Tekkena na PSX-a względem wersji automatowej umożliwiał zagranie dotąd występującymi wyłącznie w charakterze przeciwników subbossami oraz głównym bossem, co w sumie dawało do dyspozycji gracza imponującą wówczas liczbę siedemnastu postaci (dodatkowo ukrytego Devil Kazuya’i nie liczę, bo to tylko ukryty strój dla Kaza). Gra została też rozbudowana o sekwencje filmowe będące nagrodą za ukończenie trybu Arcade oraz minigierkę Galaga służącą za zabijacz czasu na ekranie ładowania.

Sukces był oszałamiający – w Księdze Rekordów Guinessa Tekkena znajdziecie między innymi w zakładce „Pierwsza gra na konsolę Playstation, której sprzedaż przekroczyła milion egzemplarzy”. Ach, dziś już się takich exclusive’ów nie robi ;)

Po tylu latach niestety gra już tak nie imponuje. Grafika zestarzała się dramatycznie, system walki wydaje się sztywny i nienaturalny, a design wielu postaci wygląda cokolwiek komicznie. Z drugiej strony, aż się miło robi, kiedy okazuje się, że Kazuya i Yoshimitsu w ten sam sposób wykonują swoje sztandarowe ciosy, a Ania i Nina jak się nienawidziły, tak się dalej nienawidzą.

Tekken 2

 

Jak dobrze pamiętam ten dzień. Ja, ośmio- może dziewięcioletni smarkacz. Czasem sobie pogrywałem na tanim klonie Pegasusa (który zresztą sam był jedynie klonem NES-a, ale kto by to w tamtych czasach wiedział), czasem na kupionym za dyszkę na bazarze przenośnym pseudo-handheldzie z kilkoma prostymi gierkami, w tym nieśmiertelnym Tetrisem, ale generalnie z grami komputerowymi po drodze to mi nie było. Dopóki znacznie starszy kuzyn z daleka, który akurat przyjechał w odwiedziny, nie wziął ze sobą pewnej szarej maszynki kupionej za niebotyczną dla takiego dzieciaka sumę siedmiuset złotych. Najpierw pochwalił się symulatorem Formuły 1. Pograł ja chwilę, poziewał, bo to nudne było, za to na dorosłych zrobiło spore wrażenie. Siadł więc ja z boku i czekał aż im się znudzi. A jak już się znudziło, to spytałem o jakąś inną grę. No i włączył mi bijatykę. Tekkena 2. Szok, jaki przeżył dziewięcioletni dzieciak, dotąd zagrywający się w amatorskie porty Mortal Kombat i Street Fightera z Game Boya na NES-a, był olbrzymi. Na tyle olbrzymi, że zrodziła się nowa pasja. Trwająca już kilkanaście lat, zmieniona w zawód i będąca dość istotnym elementem tego, czym dzisiaj jestem. To od Tekkena 2 wszystko się dla mnie zaczęło.

Sama gra wypuszczona została na automatach w niecały rok po premierze „jedynki”, w sierpniu 1995. Znaczna poprawa oprawy graficznej, kilka nowych postaci, więcej ciosów, parę nowości w systemie walki, w tym dostępne dla wybranych postaci sidestepy – uskoki w głąb ekranu, sprawiające, że trzeci wymiar faktycznie jest częścią rozgrywki, a nie jedynie ładnym dla oka efektem. Na papierze nie brzmi to zbyt imponująco, ale grając odczuwało się, że zmiany są kolosalne. I raz zagrawszy, do poprzednika już wrócić było ciężko. Wydana jakiś czas później „Wersja B”, pozwalająca grać także subbossami, umocniła pozycję Tekkena 2 jako króla salonów gier.

Popularność Tekkena 2 sprawiła, że doczekał się on szeregu pirackich konwersji na mniej zaawansowane konsole, między innymi NES-a i SNES-a. Choć marne i często ledwo grywalne, cieszyły się sporą popularnością. Powstał nawet amatorski crossover z serią Virtua Fighter, fikuśnie nazwany „V.R. Fighter vs Taken 2”.

Podobnie jak „jedynka”, Tekken 2 szybko został skonwertowany na Playstation, gdzie ponownie okazał się hitem. Wersja konsolowa umożliwiała granie wszystkimi dwudziestoma trzema postaciami (chociaż większość trzeba było sobie odblokować), dopakowano do niej endingi dla postaci oraz przede wszystkim szereg dodatkowych trybów rozgrywki, które stały się nieodłącznym elementem serii – Survival,  Practice, Time Attack i Team Battle. Kiedy w końcu doczekałem się swojego własnego PSX-a, pierwszą grą, jaką do niego dokupiłem, był, jak łatwo się domyślić, właśnie Tekken 2. Nie miałem wtedy jeszcze karty pamięci, więc razem z całą ferajną dzieciaków z sąsiedztwa od rana łupaliśmy odblokowując kolejne postacie, w okolicach obiadu robiliśmy sobie przerwę, po zjedzeniu wracaliśmy i już resztę dnia graliśmy między sobą. Na koniec dnia konsola była wyłączana, odblokowane postacie szlag trafiał, a my następnego dnia zaczynaliśmy całą procedurę od nowa. Dajcie mi dzisiaj grę, przy której chciałoby się tak poświęcać :)

Nawet sobie nie wyobrażacie, ile się namęczyliśmy, nim w końcu odkryliśmy patent na odblokowanie tych dwóch delikwentów…

Nawet teraz druga część Tekkena pozostała grywalna. Chociaż modele postaci są strasznie kanciaste, zawodnicy z łatwością skaczą na śmiesznie duże wysokości i denerwująco długo nie chcą wstawać po upadku, to system walki przebija liczbą kombinacji i możliwości wiele dzisiejszych nawalanek. Aż ciężko uwierzyć, że między premierą pierwszej i drugiej odsłony serii nie minął nawet rok. Activision i Electronic Arts mogliby wziąć przykład, ile można zmienić w grze przez dwanaście miesięcy, skoro tak się upierają, żeby tak często wydawać kolejne odsłony swoich produkcji.

Tekken: The Motion Picture

Nie wszyscy wiedzą, że pierwsza próba ekranizacji serii odbyła się jeszcze przed premierą trzeciej odsłony cyklu. Tekken: The Motion Picture zadebiutował w styczniu 1998 roku i był bardzo luźną adaptacją historii z pierwszej części Żelaznej Pięści, mieszając ją z wątkami wprowadzonymi w drugiej. Trwające około godzinę anime nie przypadło do gustu fanom, czyli w zasadzie jedynym osobom, które na przepełnionym rynku mogłyby się nim zainteresować. Mało satysfakcjonujące sceny walk oraz naiwna i na siłę moralizatorska fabuła jeszcze były do przełknięcia, ale dialogi, przy których te z Gwiezdnych Wojen wydają się być małym dziełem sztuki po prostu zabijały. Jak ktoś miał nieszczęście oglądać wersję z angielskim dubbingiem, to do listy wad dochodzi dramatyczna drętwota podłożonych głosów – dość powiedzieć, że najwięcej uczuć dało się wyczuć u aktora podkładającego głos pod… robota. Hell yeah. Pierwsza próba przeszczepienia Tekkena na rynek filmowy okazała się fiaskiem. Chociaż uczciwie trzeba przyznać, że kolejne podejścia dużo lepiej się nie kończyły.

Tekken: The Motion Picture został potraktowany jako wypadek przy pracy, o którym zarówno fani, jak i producenci chcieli zapomnieć. Niesmaku na szczęście szybko pomogła pozbyć się trzecia część serii, przez wielu uznawana za najlepszą w całej serii. Ale o niej w kolejnej części cyklu.

Pozostałe części cyklu:

Wzloty i upadki serii Tekken. Część V

Wzloty i upadki serii Tekken. Część IV

Wzloty i upadki serii Tekken. Część III

Wzloty i upadki serii Tekken. Cześć II

Za korektę moich tekstów odpowiada Polski Geek, zachęcam do odwiedzenia jego bloga. Jeśli spodobał Ci się mój wpis, byłoby miło, gdybyś zalajkował moją stronę na FaceBooku.

Czarny Wilk
24 lutego 2013 - 19:20