Król może być tylko jeden - Recenzja 'Starcia Królów' - Floyd - 8 marca 2013

Król może być tylko jeden - Recenzja "Starcia Królów"

Wraz ze swoim drugim tomem „Pieśń Lodu i Ognia” George’a R.R. Martina staje się jedną z czołowych przedstawicielek epickiej fantastyki militarnej, w której intryga odgrywa znacznie większa rolę niż zepchnięta na dalszy plan magia. Jest to pierwsza od wielu lat książka, którą z czystym sumieniem mogę nazwać „wielką”, ze względu na iskrę geniuszu w niej zawartą i nie pozwalającą się choćby na moment oderwać od lektury, aż do przeczytania ostatniego słowa przelanego na papier przez maestra symfonii liter układających się w historię jeszcze lepszą niż w pierwszej części.

„Starcie królów” bez trudu przyciągnie do siebie wszystkich, którzy przeczytali „Grę o Tron”, gdyż o razy wyczuwalny jest w niej charakterystyczny, dosadny, momentami szokujący brutalnością styl autora. To właśnie dzięki niemu czytelnik przez te kilkaset stron zapomina o wszystkich wydarzeniach, które nie dzieją się w Westeros.

Akcja książki zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym pozostawiła nas „jedynka”, więc jeśli jej nie czytałeś, to zamiast kontynuować lekturę tej recenzji i zaspoilować sobie fabułę, polecam Ci wybranie się do sklepu z książkami lub biblioteki.

Po haniebnym zabójstwie Eddarda Starka, Namiestnika Królestwa sytuacja staje się coraz bardziej niestabilna. Na Północy, królem został przez swoich chorążych ogłoszony Rob Stark. Pretensje do Żelaznego Tronu zgłaszają także dwaj bracia Roberta Baratheona: Stannis i Renly. Tymczasem faktycznym władcą Królewskiej Przystani jest bezwzględna Cersei Lannister, królowa –regentka, sprawująca rządy w imieniu syna, Joffrey’a o sadystycznych zapędach.

Westeros staje na skraju wojny jakiej nie widziało od dawna. A bitewna atmosfera jest jeszcze podsycana przez pojawienie się na niebie krwawej komety, której znaczenie jest odczytywane różnie w zależności od położenia politycznego. Wszyscy są jednak zgodni, czas pokoju przeminął.

Fabuła koncentruje się na bohaterach poznanych w pierwszej części dodając kilku nowych. Ich losy gnają przez karty książki na oślep ku nieuchronnej  200-stronicowej konfrontacji wieńczącej „Starcie królów”. Czytelnik przez cały czas znajduje się w samym „oku cyklonu” pochłaniającego coraz to nowe ofiary, których ocalenie było niemożliwe. Widać w tym miejscu doskonale niemal namacalną niemoc postaci, których pacyfistyczne dążenia nie są w stanie zatrzymać raz nakręconej wojennej machiny.

Na palcach jednej ręki policzyć można bohaterów zachowujących się honorowo i odnoszących się z szacunkiem do innych. Sposób w jaki się oni zachowują, to jak stawiają czoła przeciwnościom losu dodatkowo podkreśla etos człowieczeństwa który starają się zachować, gdy wokół „homo homini lupus”.

Struktura narracyjna powieści często zaskakuje czytelnika pokazując rozwój wypadków, nie z punktu widzenia postaci dla nich centrycznej, a koncentrując się ukazaniu przemyśleń mniej ważnych bohaterów. W tym miejscu jako przykład niech posłużą Stannis i jego „Cebulowy Rycerz”.

Kolejne rozdziały przynoszą coraz to nowe, drugo- i trzecioplanowe postaci, na których zapamiętaniu nieraz trzeba się skupić, gdyż właśnie na wielości charakterów i postaw opiera się siła powieści, wypełnionej bogatymi nawiązaniami do przeszłości,. I to nie tylko tej związanej z uniwersum wykreowanym przez Martina, ale również rzeczywistym, średniowiecznym.

Koniec końców, „Starcie królów” to historia o ludziach, i mimo, że autor wiele wątków prowadzi zgoła nieszablonowo, to istnieje tu wyraźne rozgraniczenie na dobrych i złych, a wielu z nich zmienia się w toku powieści, jak np. Catelyn Stark, która po doświadczeniu wielu traumatycznych przeżyć staje się coraz bardziej zimna.

Nawet biorąc pod uwagę to, że w swoim życiu czytałem wielu autorów fantasy, wśród których wymienię takie nazwiska jak Jordan, Brooks czy Goodkind to wszystkie ich dzieła bledną przy „magnus opus” George’a R.R. Martina, który wygrywa w przedbiegach. W swoim prywatnym rankingu wynoszę „Starcie królów” najwyżej jak tylko mogę, a na pewno daleko ponad wcześniej przeczytane książki. Tu nie ma żadnego straci – król może być tylko jeden!

Floyd
8 marca 2013 - 22:36