To The Moon - 'recenzja' - Chuca - 27 marca 2013

To The Moon - "recenzja"

Każdy z nas ma momenty growego zmęczenia, znużenia, czy też wszechogarniającej monotonności. Zwykle jest to niedostrzegalny stan. Gry niby nadal sprawiają nam radość – jednak ta radość nie jest pełna, nie taka jak dane nam było ją gdzieś, kiedyś doznać. „To the Moon” przywraca wiarę, wiarę w zdolność gier do kreowania poważnych opowieści. Udowadniając przy tym, że zastosowane środki i rozwiązania technicznie są najmniej istotnym elementem w całej układance.

Panowie z Freebird Games muszą mieć ogromne serca i jeszcze większe jaja, jeśli wchodzą na rynek z tak nieszablonową produkcją jak - „To The Moon”. Z arcydziełem, który tak uroczo nie przystaje do obecnych czasów, że albo z miejsca kupuje serca konsumentów, albo wzbudza uśmiech politowania. Produkcja stworzona darmowym programem RPGMaker XP przez grupkę amatorów, posiada moc poruszania serc i umysłów.  W grze wcielamy się w dwójkę pracowników naukowych - Dr. Eve Rosalene i dr. Neila Wattsa. Pracowników Sigmund Corp – firmy, która oferuje spełnianie marzeń poprzez manipulację wspomnieniami. Nasze zadanie jest proste; Eva i Neil jako stare „fachury” mają spełnić marznie konającego Johna. Powinni tak zmanipulować jego wspomnienia, aby wydawało mu się, że za życia był na księżycu. Aby tego dokonać muszą dowiedzieć się jak najwięcej o pacjencie, a przede wszystkim o jego marzeniu. Dlatego dwójka doktorów wybierze się w podróż w głąb świadomości i wspomnień Johna. W podróż, która wywrze na Was ogromny wpływ. W podróż na księżyc.

Ocenianie gry przez paradygmat zwyczajnej recenzji jest chybionym pomysłem. Ogólnie rzecz ujmując; pisanie recenzji „To the Moon” jest ideą co najmniej dziwną. Jak przedstawić grę, która nie posiada zbyt wiele przymiotów gry?  Więcej tu będzie pracy naszych szarych komórek, niż fatygi zwinnych palców, więcej skupienia na tekście, niż eksterminacji nadchodzących bestii. Osoba nastawiająca się na kolejny radosny „mayhem” ostro się przejedzie na tej produkcji. Najzwyczajniej w świecie mamy mało gry w grze. Na pewno produkcji z Freebird studio jest dużo bliżej do wytworów Cage’a, aniżeli do szablonowej gry. Paradoksalnie jest to jej największa zaleta i wada. Na pewno mamy tutaj do czynienia z perełką, która ucieka pewnym utartym schematom. Nie chce podążać wygniecioną koleiną, buduje swoją własną tożsamość, unikatowość. Unikatowość, która porusza serca.

O grafice ciężko więcej napisać, niż to; że jest. Ocenianie jej w jakikolwiek sposób mija się z celem. Jest ona formą tak wielce nieistotną w tej produkcji, że szkoda słów. Zamieniając bełkot w proste sformułowania, mamy do czynienia z grafiką rastrową, z perspektywy Junkersa, na poziomie Super Nintendo Entertainment System. Dziwnie to zabrzmi, ale taka oprawa graficzna często wpływa na mnie pozytywnie. Uważam, że człowiek więcej się wtedy skupia na treści, niż na formie. Z drugiej strony ciężko jest sobie wyobrazić produkcje taką jak ta w grafice 3D. Stara sentencja, jakoby grafika 2D się nie starzała, znajdzie chyba w tym przykładzie swoje potwierdzenie. Jak łatwo jest obronić tezę o znikomej roli grafiki w „To the Moon”, tak już ciężko powiedzieć to samo o dźwięku. Twórcy zdając sobie sprawę z wagi sfery audio wykonali mistrzowską robotę. Ścieżka dźwiękowa jest chyba najgenialniejszym połączeniem liryczności i prostoty jakie dane było mi słyszeć. Śmiem twierdzić, że OST z fabułą są niczym bracia syjamscy. Uzupełniają się cudowny sposób, podkreślając wzajemnie swoje najlepsze cechy. Łatwo jest dostrzec rękę głównego twórcy gry – Kana Gao, który jest także kompozytorem. I słysząc to co do tej pory, można założyć, że zna się na swojej robocie.

Tak naprawdę, wszystko co tutaj próbuje opisać jest czymś nieopisywalnym. Cała magia „To the Moon” opiera się na emocjach. Na emocjach, które dla mnie i dla Ciebie, drogi czytelniku mogą być zgoła rożne. Jest to opowieść o miłości, o tym jak ciężko zaspokoić własne pragnienia, jak ciężko zaakceptować siebie. Opowieść czy bliskie nam osoby są do zastąpienia? Czy dużo byśmy stracili nie poznając ich, a może nasze życie byłoby lepsze? Czy możemy czuć stratę lub brak czegoś nigdy nie poznanego empirycznie. Zdaję sobie sprawę, że pisze bardzo ogólnikowo, jednak zbrodnią byłoby powiedzieć coś więcej o fabule. To trzeba przeżyć samemu. Oczywiście gra jest liniowa jak to tylko jest możliwe, nie zajmuje więcej, niż długi film, jednak ma w sobie coś. Coś co nie pozwala przejść obok niej obojętnie. Pewien fenomen, który obecnie już nie występuję.

 „To the Moonpunktuje dzisiejszą branże gier jak wytrawny bokser. Ukazuje gdzie obecnie rozlokowane są środki ciężkości w czasie produkcji gier, samemu rozkładając je odwrotnie. Przypominając za co niektórzy z nas pokochali gry. Przypominając smak dzieciństwa.  Jeśli kochasz przygodówki sięgaj śmiało, jeśli przykładasz znaczną uwagę do fabuły i emocji – nie zastanawiaj się, ani chwili. Żadna recenzja, nie jest w stanie oddać magii „To the Moon”. Nie ma innej rady, jak zdobyć grę i samemu sprawdzić. Emocje są na tyle unikatowe, że nie jestem w stanie (ani chyba nikt inny) nawet w części przybliżyć Wam czym jest „To the Moon”. 

Jeśli drogi Czytelniku choć trochę podoba Ci się moja praca to proszę polub ten profil- http://www.facebook.com/pages/Chuca/310531959044047

Chuca
27 marca 2013 - 19:26