Przeładowuję! #17 - Dzięki Bioshock. - Robson - 4 kwietnia 2013

Przeładowuję! #17 - Dzięki, Bioshock.

Jakiś czas temu na łamach Friendly Fire opisywałem „z życia wzięty” przypadek, w którym gry wideo dość brutalnie wykluczone zostały z grona, powiedzmy, form artystycznej ekspresji godnych analizy. O tym, że ten konkretny scenariusz nie zawsze musi się w naszym pięknym życiu powtarzać, napisał Rojo, potwierdził Munchhausen, prawiło również wielu moich znajomych. Spokój jednak nie przychodził, bo wciąż brakowało mi naocznego dowodu – nie mówiąc już o bezpośredniej możliwości udowodnienia, że gra komputerowa może jednak stanąć ramię w ramię z książką, filmem, wierszem czy chociażby obrazem. Moje prośby i litanie wysyłane w niebiosa w końcu musiały zostać wysłuchane, bo całkiem niedawno taka sposobność sama do mnie przywędrowała. „Bohaterem ostatniej akcji” został nikt inny, a artystycznie genialny Bioshock.

Moje długo skrywane w głębi serca marzenie nigdy by się tak naprawdę nie spełniło, gdyby nie pewna prośba. Otóż na zupełnie obcej mi uczelni, zupełnie obcym kierunku i na całkowicie nie znanych mi zajęciach, pewien wykładowca zarzucił dość nietypowe hasło pracy – połączenie gier komputerowych z innymi dziełami kultury na lekcji języka polskiego. Wbrew jednak temu, czego po cichu chciałby sam prowadzący jak i moja skromna osoba, gry wideo były w tym zestawieniu największym problemem. Nie mając w naszym urokliwym kraju aż tak mocarnej siły przebicia w mediach, ciągle widniejące jako forma rozrywki pryszczatych dzieciaków, dla wielu z uczęszczających na zajęcia studentów stanowiły nie lada przeszkodę w pomyślnym ukończeniu zleconego projektu. No bo jak dopasować grę do mojego ulubionego wiersza, lektury czy obrazu kiedy… ja w ogóle nie gram? A może to żart jest? Jak to tak – gra i książka, w jednym domu? Być nie może!

Osoba, której zaszczyt miałem pomóc w tej konkretnej pracy, za spoiwo wybranych przez siebie dzieł obrała motyw artysty – postaci, która od początku do końca całe swoje życie poświęciła sztuce. I tak oto pierwszym reprezentantem tego zestawienia okazał się wiersz Szewczyk Bolesława Leśmiana, za którym dumnie podążał animowany „Kinematograf" Tomka „Katedra i intro z Wiedźmina” Bagińskiego. Elektroniczna rozrywka, podobnie zresztą jak i poezja czy malarstwo, ostatecznie nie muszą interesować każdego chopa i dziołchę z osobna, więc wybór kawałka kodu wpisującego się w ten motyw przypadł już mnie. Tak się jakoś złożyło, iż w mój nerdowy archetyp człowieka oddającego życie jednej wizji niemal z lotu wpisał się jeden jedyny koleś, a zwą go Andrew Ryan.

Chyba trudno o lepszego kandydata do tej roli niż Andrzej – razem z jego utopioną utopią, Andrew „Rapture is me” Ryan przelał w to niezwykłe miejsce każdą cząstkę swojego jestestwa, prawdziwie odzwierciedlając w nim własne odbicie. Razem z niesamowitą ścieżką dźwiękową i niewymuszonym przepychem samej gry jak i zawartego w niej Rapture, łatwo jest zrozumieć, ile alternatywnych ścieżek i artystycznych nawiązań otwiera przed nami to ociekające klimatem i słoną wodą miasto artystów. Poza oczywistym połączeniem występującym pomiędzy Ryanem, leśmianowym Szewczykiem czy Francisem z animacji Bagińskiego, Bioshock ma przecież swoje miasto – drugiego protagonistę całego zamieszania. Motyw metropolii jako głównego bohatera nie jest w końcu dla sztuki żadną nowością, bo podobne akcje widzieliśmy już w Zbrodni i karze (Petersburg), Lalce (Warszawa) czy Mistrzu i Małgorzacie (Moskwa). Aglomeracja jako centralny ośrodek skupiający wokół siebie całą akcję, to również znany światu trik budowy dzieła w oparciu o fundamenty klasycznej kompozycji noweli. Ta, znana bliżej jako teoria sokoła, w świecie Małych Siostrzyczek w roli ptaszyska osadza właśnie zniszczone wojną domową, zatopione „królestwo”. Takie rzeczy również przyszło nam już oglądać z perspektywy szkolej ławki - pamięta ktoś może Kamizelkę Bolesława Prusa? Na koniec trudno wręcz nie wspomnieć o obecnym w grze motywie vanitas czy onirycznym charakterze zwiedzanego przez gracza miejsca. Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią, Krótkość Żywota Daniela Naborowskiego, Proces Kafki czy Tren XIX Jana Kochanowskiego - motywy panie, wszędzie motywy. 

"Somewhere, beyond the sea..."

No i jak, można? Pewnie, że można – i to nie wspominając już nawet o mistrzowskim wykorzystaniu stylu art deco w projektowaniu każdego, zalanego wodą zakamarka Rapture. Co jednak najbardziej w tym wszystkim radowało moją duszę, to fakt, iż pan wykładowca (pozdrawiam z tego miejsca serdecznie!), za punkt centralny prezentacji wyznaczył właśnie grę komputerową. To do niej wesoła zgraja studentów „podpinać” miała kolejne okazy bardziej standardowych przedstawicieli sztuki i kultury, wyszukując coraz to nowe powiązania między nimi i – w skromnej nadziei – przekonując się o nowej twarzy elektronicznej rozrywki. Twarzy reprezentującej sobą coś więcej, niż tylko „piu, piu, trata tata, kaboom” i „game over”. Sam zaś, mogę już tylko podziękować za wciągnięcie mnie w opisany powyżej projekt, jak i możliwość dołożenia swojej własnej, miniaturowej cegiełki w budowaniu nieco innego „imidżu” gier. Oby takich cegiełek było jak najwięcej!

Zapraszamy na oficjalny fan-page serwisu – z prędkością karabinu maszynowego wyrzucający najświeższe informacje o nowych recenzjach i felietonach!

Robson
4 kwietnia 2013 - 14:30