Chodzona bijatyka RPG i wielka bitwa o ogromne piersi – Dragon’s Crown - Pita - 29 kwietnia 2013

Chodzona bijatyka, RPG i wielka bitwa o ogromne piersi – Dragon’s Crown

Dragon’s Crown przykuwa moją uwagę co najmniej ze względu na trzy rzeczy. Po pierwsze to czyste, piękne chodzone mordobicie, za które odpowiedzialni są ludzie, którzy wcześniej tworzyli świetne gry z tego gatunku oparte na licencji Dungeon & Dragons. Po drugie ze względu na to, że to produkt Vanillaware, a Odin Sphere oraz Muramasa to bardzo nietypowe, dobre gry. Po trzecie bo art-style jest śliczny i budzi kontrowersje.

Gatunek chodzonych bijatyk nie bez powodu okupuje specjalne miejsce w sercach wielu graczy. Czyste, stare chodzone bijatyki takie jak Final Fight, lub Streets of Rage do dziś są bardzo przyjemnymi tytułami. Retro-revivale w stylu Double Dragon Neon w ciekawy sposób miksują stary oraz nowy game design, a ewolucja w postaci hack&slashów w stylu DMC, Metal Gear Rising lub Bayonetty radzi sobie dobrze na rynku gier AAA.

Gry te bowiem mają zazwyczaj proste sterowanie, ale wymagające reguły dotyczące systemu punktowania. Bardzo przyjemnie przechodzi się je „dla funu”, ale są idealne do masterowania, polepszania swoich wyników i odkrywania zasad walki. Łącza w sobie przystępność oraz głębie, z tematem bardzo popularnym w głowach ludzi jak świat szeroki i długi – obijaniem dresów. No i są jeszcze przecież chodzone bijatyki z elementami RPG.

River City to jedna z moich ulubionych gier. Ale nie jedyna w której zdobywanie doświadczenia połączone z tłuczeniem mas wrogów było wyśmienite – oba tytuły z cyklu Dungeons & Dragons na CPS-2 do dziś są bardzo cenione na całym świecie. Nie dziwne, ze Capcom będzie je sprzedawał w sieci za dużą kasę. Jest też spora szansa, że znasz je z emulacji, bo Capcomowe chodzone bijatyki były popularne również u nas – zarówno na automatach jak i poprzez peceta i mniej legalne środki.

Dragon’s Crown to ich następca, z bardzo ładną oprawą graficzną, dużą kampanią i… nie wiem czym jeszcze. Gra jest reklamowana też jako Action-RPG, wiem, że znajdzie się w niej sześć klas postaci, system questów, granie online, a jako że wychodzi również na płycie to musi mieć całkiem sporo zawartości. Staram się z całych sił nie spoilować sobie tego tytułu, ani nie budować niepotrzebnego hajpu, ale nie ukrywam że jaram się. Fakty są takie, że będzie to soczyste, ładne, chodzone mordobicie z elementami RPGa.

Jest jeszcze i ten art-style, który tak bardzo spodobał się Kotaku.

Jeżeli narzekacie na poziom gameplay.pl to…uff… widzieliście niewiele. Kotaku jest amalgamatem wszystkiego co złe w pisaniu o grach wideo – szuka sensacji, kłamie, przekręca fakty, bawi się w stereotypy, tanio wymusza kliki. Kotaku jest pudelkiem pudelków. Klikaczem nad klikacze. Szukając nowych tematów do bicia piany doczepili się, że w Dragon’s Crown są… duże piersi, obrażające kobiety. Oczywiście wywołano tym już sporą dyskusję wśród art-gamerów i innych pasywnie agresywnych jednostek, które chcą nam mówić w co wolno nam grać i kiedy poprzez granie w grę obrażamy kogoś.

Wyszło na to, że artysta odpowiedzialny za grę to zboczeniec, a każdy kto ją kupi jest bardzo

niedojrzały i nie szanuje kobiet. Generalnie z tego co wiem, większość ludzi obojga płci nie ma wiele przeciwko dużym piersiom. Co więcej – uważam, że co druga gra AAA jest seksistowska, albo ma więcej wspólnego z porno (czy to torture porn, czy tam violence porn) niż bym tego chciał, ale jakoś pismakom to nie przeszkadza, a i ja specjalnie nie piętnuje fanów takich tytułów. Przemoc, piersi, flaki dobrze się sprzedawały, sprzedają i będą sprzedawać, a ważne jest to co poprzez nie się opowiada lub prezentuje. I tyle.

Sprawczyni całego zamieszania.

Dragon’s Crown ma bardzo over-the-top postaci obojga płci. Gości przy których Conan wygląda jak deska, i panie z atrybutami wobec których dynia byłaby pestką. Tyle się mówi o tym jaką to gry są sztuką i w ogóle oh ah, ale gdy ktoś stosuje nietypową konwencję graficzną to od razu jest spychany na margines. Wszystko musi być przecież zachowawcze, no chyba, że mówimy o pseudo-głębokiej grze indie, bo wtedy już nie musi. Głupie, aż oczy bolą. Smocza Korona czerpie z Rastana, Tolkiena i komiksu wschodniego oraz zachodniego.

Idea była prosta – wyeksponować w mężczyznach cechy męskie, w kobietach kobiece, zaś stworach potworne do kompletnej przesady. Stąd masy mięśni u herosów i duże uda oraz piersi u heroin. Przyznam, że nie jest to mój wymarzony styl (wolałbym coś ala przepiękny styl DarkStalkers), ale z pewnością jest oryginalniejszy niż pseudo-retro, łysi faceci albo do bólu mangowe istoty.

Gorzej, że z jego powodu autorzy muszą przepraszać i dalej buduje się wizerunek medialny zboczonej Japonii z bandami niewyżytych developerów robiących słabe gry. Meh. Miyamoto mówiąc, że styl graficzny może przysłonić całą resztę gry miał niesamowitą rację – co potwierdza się po raz kolejny. Ostatnio ukończyłem trylogie Final Fight i wiem, że potrzebuję więcej dobrych chodzonych bijatyk. Dragon’s Crown to będzie dobra chodzona bijatyka bez względu na zawartość piersi. 

I w mojej głowie brzmi tylko jedno pytanie - jak można narzekać na chodzoną bijatykę fantasy z dużymi piersiami? To jak brzydzić się darmowym, legalnym, zasłużonym milionem dolarów. Więc seksitowsko rozwalę tego smoka, zabiorę mu koronę, a potem może nawet wyjdę ze swojej piwnicy?   

Pita
29 kwietnia 2013 - 12:51