Droga przez Indie - Globtroter#2 - Cristal - 17 maja 2013

Droga przez Indie - Globtroter#2

Zachwycał się nimi już Marco Polo, o ich bogactwie marzył Krzysztof Kolumb, a dziś każdy szanujący się globtroter musi prędzej czy później zawitać do tego kraju. Indie - bo o nich mowa, są bez wątpienia jednym z najbardziej fascy­nujących krajów na ziemi. Można się nimi zachwycać, można ich nienawidzić, ale nie można przejść obok nich obojęt­nie. Wyryją w pamięci każdego podróżnika ślad, którego nigdy nie uda mu się zatrzeć.

Indie to kraj, na którego punkcie bar­dzo łatwo oszaleć. Urzekają przede wszystkim innością — prawdziwy Homo Westernus nie znajdzie tu absolutnie nic, co zna z domowego podwórka. Na począt­ku chętnie rzuci się więc w ramiona kraju, który odurza zapachem kadzideł, rozpala podniebienie smakiem chilli, kusi niezwykłymi kolorami ko­biecych sari i upaja romantycznymi opowieścia­mi o tysiącach bogów i ich niezwykłych przygo­dach. Kiedy już wydaje ci się, że pokochałeś je z całego serca - wymierzą ci srogi policzek, kie­dy najmniej się tego spodziewasz. Nagle zderzysz się z biedą, głodem i wszechobecnym brudem. Zobaczysz żebraków z ciałami zdeformowa­nymi przez choroby, kilkuletnie dzieci z zęba­mi uszkodzonymi przez żucie kiepskiej jakości tabaki. Poczujesz nagle wszechobecny zapach uryny i zwierzęcych odchodów. Warunki sani­tarne w większości restauracji doprowadzą cię do sensacji żołądkowych. Choćbyś był najbar­dziej zatwardziałym i nawykłym do dyskomfor­tu podróżnikiem, zapragniesz z całego serca być znowu w swoim wygodnym, zachodnim świecie. Kiedy po raz pierwszy przeżyjesz taki kry­zys, a mimo to się nie zniechęcisz, to będziesz wiedział, że właśnie rozpoczął się najtrudniej­szy, ale i najbardziej fascynujący romans twoje­go życia.

Raj dla poszukujących

Indie to istny Disneyland dla wszystkich tych, którzy pragną odnaleźć swoją religię. Jako ojczy­zna buddyzmu są dla zgorszonych konsumpcjo­nizmem mieszkańców świata Zachodu pewnego rodzaju ikoną spokoju, odnalezienia siebie i za­nurzenia się w czymś, czego sami do końca nie rozumieją. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że jak grzyby po deszczu wyrastają tu centra jogi, szkoły medytacji czy innego rodzaju kursy i szko­lenia, kuszące obietnicą odnalezienia drogi do oświecenia. Szlak zaczyna się w McLeod Ganj - miejscu, gdzie od kilku dziesięcioleci znajduje się siedziba tybetańskiego rządu na uchodźctwie.

W ślad za Dalajlamą podążyli mnisi i kultura rodem z Lhasy. Tuż za nimi - zbłąkane owiecz­ki, które nie mogą odnaleźć się w zbyt szybkim trybie życia, nieuniknionym w Europie. Tutaj dostaną ciszę i namacalne wręcz sacrum, które­go nie znajdą już w nadmiernie zinstytucjona­lizowanym chrześcijaństwie. Z rozkoszą chłoną więc słowa mędrców, którzy mają im do zaofe­rowania coś nowego. Coś, czego nie mogą prze­liczyć na pieniądze, o których wiecznie słyszą w swoim ojczystym kraju. Nagle odkrywają przy­jemność picia taniej herbaty z mlekiem i cichej kontemplacji otaczających ich gór.

W drodze do Leh, stolicy niegdysiejszego Kró­lestwa Ladakhu, towarzyszą mi trzy prawie trzy­dziestoletnie dziewczyny z Grecji. W Atenach od kilku miesięcy nie mogą znaleźć pracy, mimo że są świetnie wykształcone. Dostają więc zasiłek dla bezrobotnych, który pozwala im na bardzo skromne życic w ojczyźnie. Nic założyły jeszcze rodzin, więc czują, że to dla nich ostatni moment na zrobienie czegoś dla siebie. Postanowiły wyruszyć do Indii by nauczyć się medytacji. Słysza­ły trochę o filozofii buddyzmu od dalekich zna­jomych, krórzy spędzili kilkanaście tygodni na cichej medytacji z mnichami. Wydaje im się to dość interesującą perspektywą. Zresztą i tak nie mają lepszych pomysłów na nadchodzące mie­siące. Liczą na to, że pod ich nieobecność sytu­acja gospodarcza w Grecji się nieco poprawi.

Indie to jednak przede wszystkim hinduizm - największa religia politeistyczna na świecie. Z każdego możliwego zakątka spoglądają na Ciebie setki bogów, których wyobrażenia szokują Euro­pejczyków, przyzwyczajonych do oszczędnych i surowych krucyfiksów. Ich oblicza są groźne, smutne, łagodne, pełne radości - pełen przekrój tak bardzo przecież ludzkich emocji. Bogowie są bliżej ludzi, niż mogłoby nam się wydawać. Naj­lepszym przykładem na to jest Waranasi - zna­ne głównie z dość szokujących, publicznych kre­macji nad brzegami świętego Gangesu. Można tam spotkać mężczyzn, określanych mianem baba - noszą zazwyczaj skąpe przepaski biodro­we w rażącej barwie pomarańczowej, a ich ciało pokryte jest białą mazią. Noszą przy sobie ludz­kie czaszki lub kości piszczelowe, o które prze­cież nietrudno w Waranasi. Niezwykłego obrazu dopełnia też. fakt, iż są zazwyczaj niezwykle odu­rzeni narkotykami lub alkoholem. Wszystko po to, by zbliżyć się jak najbardziej do Siwy - naj­ważniejszego dla nich boga. Okazuje się jednak, że część z nich to zwykli oszuści, próbujący wy­łudzić pieniądze od turystów. Łatwo ich odróż­nić od prawdziwych babów - ci prawdziwi są po prostu bardziej pijani - tak powiedział nam je­den z mieszkańców Waranasi.

Ona i on

Na pierwszy rzut oka, Świat Zachodni bardzo uprościł sprawy damsko-męskie. On kocha ją, ona kocha jego. Pobierają się albo i nic, są szczę­śliwi. Nikt nie ma prawa się wtrącać. W Indiach nie jest to takie proste. On kocha ją, ona kocha jego. Jego rodzina lubi ją. Jej rodzina lubi jego. Jego rodzina lubi jej rodzinę. Jej rodzina lubi jego rodzinę. Jej rodzina wręczyła jego rodzinie odpowiednio drogi prezent. Jeśli którykolwiek z warunków nic został spełniony, nie ma mowy o ślubie.

Piryanka ma 25 lat. Lubi grać w tenisa, dzia­ła w organizacjach studenckich. Jest ambitna. W maju skończy studia i przeniesie się do swojego ulubionego Bombaju, by rozpocząć pracę w dzia­le HR międzynarodowej korporacji. Rok temu rozstała się z chłopakiem, z którym spotykała się dłuższy czas. Mieli nawet plany, by się pobrać, ale był z niższej kasty, więc rodzice nie chcieli na­wet słyszeć o ślubie. Rozstali się. Jej młodsza sio­stra Aarti od kilku lat spotyka się z chłopakiem, który także nie jest wymarzonym wyborem dla jej rodziców. Piryanka stawia im więc warunek - pozwolicie Aarti na ślub z miłości, a ja zgodzę się na chłopaka, którego mi wybierzecie (młodsza córka nie może wyjść za mąż wcześniej niż star­sza). Skrzynka mailowa Piryanki tonie w wiado­mościach od rodziców, gdzie załącznik stanowią CV potencjalnych mężów. Jest ich mnóstwo, a to zaledwie ułamek tego, co wcześniej otrzyma­li jej rodzice (każde CV zawiera dokładną datę i godzinę narodzin petenta - po to, by potencjalni teściowie mogli sprawdzić za pomocą światłych kapłanów, czy ich horoskopy są zgodne). Piryan­ka przegląda, zastanawia się, czasem skontaktu­je się z którymś z nich. Już prawie zaręczyła się z jednym z nich, lecz niestety - jego rodzice na wieść o jej drobnej wadzie wzroku rozmyślili się. Poszukiwania trwają nadal.

W listopadzie jadę na jej wesele do Indii. Nie miałem okazji jednak poznać pana młodego. Jak się okazuje, panna młoda też nie.

Część druga już niebawem :)

Cristal
17 maja 2013 - 13:57