W ciemność Star Trek jednak rozczarowuje... - eJay - 1 czerwca 2013

W ciemność Star Trek jednak rozczarowuje...

Jeżeli J.J. Abramsowi miało kiedykolwiek coś nie wyjść, to lepiej dla dobra ogólnego, że stało się to teraz. Nie ma co prawda gwarancji, iż przy okazji nowych Star Warsów ten bodaj najbardziej rozchwytywany mainstreamowy reżyser nie nawali, ale niech nowy Trek będzie dla niego ostrzeżeniem.

Moje rozczarowanie kontynuacją przygód Kirka i Spocka bierze się przede wszystkim z tego, że Into Darkness jest zwykłym sequelem, wtórnym, zawierającym ledwie kropelkę tajemnicy, którą chce się odkrywać wraz z bohaterami. Jak na kino przygodowe- jest to efekt mizerny i każący zadać wreszcie pytanie, czy za wszystkie scenariusze do blockbusterów odpowiedzialne są 2-3 osoby?

Pierwsza część Star Treka (nowego rzecz jasna) była dla mnie prawdziwym powiewem świeżości oraz świetną rozrywką w jednym. Mieliśmy młodego zawadiakę, historię opartą na teorii podróży w czasie i zabawie w odkrywaniu zakątków galaktyki. Czarny charakter był dodany nieco na siłę, był cienki, ale nie przeszkadzało mi to w delektowaniu się klimatem uczestniczenia w czymś ważnym. Co otrzymujemy w sequelu? Praktycznie to samo plus mnóstwo nawiązań do uniwersum (jest ich tak dużo, że występ Leonarda Nimoya można określić mianem bezsensownego), kilka szalonych scen akcji, momentami przerysowanego „złego” (aczkolwiek w tej kategorii Into Darkness broni się – szczegóły poniżej) oraz niezłą chemię między Kirkiem a Spockiem. Abrams nie pozwala jednak na nacieszenie się widokami, intrygą, walką, nie próbuje nawet zaszczepić w widzach poczucia, że bohaterowie udają się na trudną misję i mogą w każdej chwili zginąć. Druga część zapieprza zdrowo przez kolejne wątki i trudno zawiesić oko na jakimkolwiek pozytywnym elemencie, o którym warto później podyskutować. G jak Gdzieś to już widziałem pełną gębą.

Żeby było zabawniej, po raz kolejny nie udało się w Hollywood utrzymać w tajemnicy prawdziwej tożsamości głównego przeciwnika. Po zeszłorocznej wpadce z Mirandą Tate w The Dark Knight Rises palmę pierwszeństwa w nieszczelności informacji na planie przejmuje Abrams i jego „W ciemność Star Trek”. To, co dziennikarze typowali blisko pół roku temu spełniło w 100%. A więc jeśli nie czytaliście portali filmowych, a jesteście trekkie – John Harrison to jest TEN zły, którego oczekiwaliście. Inna sprawa, że Abrams podaje tę informację w filmie dość szybko, albowiem Harrison jak na mistrza knowania i inteligencji przystało postępuje nieschematycznie. Cieszy również dobór aktora do tej postaci. Cumberbatch wypadł fajnie, ale daleki jestem od ekscytacji.

Co zapamiętam z tego gwiezdnego pościgu przez całą galaktykę? Masę głupot i schrzanione zakończenie. Film wygląda co prawda rewelacyjnie, CGI ładnie zgrywa się z „żywą” scenografią, ale jeśli włączycie w trakcie seansu choć na chwilę mózg – możecie doznać udaru. Już sam początek dał mi sporo do myślenia (z czego potem zrezygnowałem, aby nie dołować się, bo generalnie lubię Treka) – Kirk zdegradowany do rangi pierwszego oficera, bo miał czelność uratować ważnego członka załogi i przy okazji pokazał biednej rasie obcych statek kosmiczny? Naprawdę gwiezdna flota przejmuje się tak mocno faktem, że banda białych albinosów-prymitywów ujrzała USS Enterprise? To i tak najmniejszy problem biorąc pod uwagę to, co Abrams zaserwował w ostatnich 5 minutach. Tak się drogi Dżej Dżeju po prostu nie robi. Zamiast emocjonalnego kopa dostałem kopa, ale w twarz. Aż zęby bolą.

Byłem do tej pory gorącym zwolennikiem J.J. Abramsa. W każdym filmie jego autorstwa czułem chęć opowiedzenia ciekawej historii poprzez zastosowanie sprawdzonych pomysłów, wymieszanych z niebanalnymi postaciami i ciekawymi dialogami. Jego ostatni projekt jest jednak do bólu generyczny, nieoryginalny. Żeby jednak nie było – to NIE JEST zły film, ani nawet przeciętny. Ma on kilka wybornych fragmentów, jest wypucowany od pierwszego do ostatniego kadru, aczkolwiek po Star Treku oczekuję zawsze czegoś nowego i ciekawszego, aniżeli prostego jak budowa cepa akcyjniaka za 200 baniek. A takie jest – niestety – Into Darkness.

OCENA 5,5/10

eJay
1 czerwca 2013 - 19:20