Indyk mały ciałem wielki duchem - recenzja To the Moon - guy_fawkes - 6 lipca 2013

Indyk mały ciałem, wielki duchem - recenzja To the Moon

Jeśli wierzyć Internetowi, łzy Chucka Norrisa leczą raka. Obstawiam, że tradycyjne metody wyciśnięcia z niego kilkunastu mililitrów spełzną na niczym, nawet jeśli w grę wchodziłaby tona cebuli. Opowiedzenie fabuły Na Wspólnej też niewiele da – prędzej go rozwścieczy i ktoś dostanie kopniaka z półobrotu za głupi pomysł. A gdyby tak podsunąć mu To the Moon? Zmiękczyło już niejednego twardziela, więc może da radę Strażnikowi Teksasu. Dziś bowiem na chwilę zapominamy, że chłopaki nie płaczą.

MAŁY CIAŁEM, WIELKI DUCHEM
Dzieło Freebird Games zaprojektowano w taki sposób, że poruszy niemal każdego. Grafika rodem z RPG Makera posłużyła za nośnik dla wciągającej, choć nie aż tak odkrywczej historii: dwóch naukowców z pewnej firmy chce spełnić marzenie umierającego człowieka (oczywiście za stosowną opłatą): lot na Księżyc. Pakowanie staruszka u kresu życia do promu kosmicznego byłoby równoznaczne z eutanazją, lecz nie o to tu chodzi: otóż korporacja zajmuje się modyfikacją wspomnień klientów cofając się w nich odpowiednio daleko, by zaszczepić pomysł na coś, a resztę żywota zorientowaną na osiągnięcie zamierzonego efektu skompiluje już maszyna wsparta pozyskanymi danymi. Jest to więc połączenie motywów z Incepcji oraz Remember Me – manipulacje umysłem człowieka i jego pamięcią coraz częściej goszczą w filmach i grach, choć tutaj należy zaznaczyć, iż To the Moon ma już prawie 2 lata. Nie zdziwiłbym się, gdyby twórcy przygód Nilin inspirowali się tym skromnym ciałem, za to wielkim duchem „indykiem”.

Jadąc do umierającego człowieka sami sieją śmierć. Nie wróży to dobrze całej operacji...

NADAL LEPSI NAUKOWCY NIŻ W „PROMETEUSZU”
Już na samym początku okazuje się, że dokopanie się do młodzieńczych lat Johna wymaga żabich skoków po najważniejszych momentach jego życia. Dzięki temu poznajemy również jego ukochaną, zaś wokół pełno jest tajemnic: skąd w piwnicy ich domu mnóstwo papierowych królików? Kim jest River? Anya? Odpowiedzi na te wszystkie pytania dość paradoksalnie daje cofanie się do kolejnych wspomnień.  Z biegiem czasu wszystko staje się jasne, zaś opowieść nieraz pokryje oko łzą, zwłaszcza gdy przychodzi do scen uzmysławiających siłę uczucia łączącego dwoje ludzi, z których przynajmniej jedno ma spory problem ze sobą. Przeważnie sytuacje te obserwujmy w sposób bierny, jako świadek i wierzcie mi – to w pełni wystarczy. Ładunek emocjonalny takich chwil bywa ogromny, zaś cała opowieść wydaje się realna. Dla równowagi wpleciono wiele momentów pełnych humoru – główni bohater, dr Watts i dr Rosalene nieustannie sobie dogryzają, zaś ten pierwszy ma ewidentne skłonności do dziecinnego zachowania i puszczania oka do gracza poprzez nawiązania do rozmaitych produkcji. Wynika z tego niejedna krotochwila, ale całość jest bardzo ciepła – nigdy nie szokuje, nie budzi niesmaku, nie wchodzi w zbędne szczegóły. To the Moon śledzi się niczym film, możliwy do oglądania całą rodziną z uwagi na zawartość wątków obyczajowych oraz poruszającą tematykę, uderzającą w czułe struny.

Obojętnie, jak na to spojrzeć - gołąbeczki

MNIEJ GRY, WIĘCEJ EMOCJI
I podobnie jak film, To the Moon ma w sobie tak naprawdę niewiele gry. Klasyfikuje się go jako przygodówkę typu point’n’click, choć nie uświadczycie tutaj skomplikowanych, częstokroć absurdalnych zagadek kojarzonych z tym gatunkiem. Ewentualne używanie przedmiotów zachodzi automatycznie po kliknięciu, zaś rozgrywka w głównej mierze polega na szukaniu obiektów istotnych dla Johna w poszczególnych sekwencjach, by potem odblokować mini-gierkę w formie puzzli przenoszącą duet badaczy do następnego wspomnienia. Układanki to najtrudniejszy element, ale tylko w skali tej produkcji – są dość proste, nawet ostatnia nie powinna nikogo zatrzymać na dłużej. Patrząc na całokształt nie jest to złe, gdyż nie wybija z rytmu, skupiając uwagę na opowieści – a że emocje są kluczowym istotnym elementem, głupio byłoby zamieniać te wywoływane przez wydarzenia na frustrację powodowaną zagadkami. To oczywiście kwestia mojej interpretacji, ale logicznie rzecz biorąc, to nie pierwsza gra stawiająca narrację nad gameplay z dobrym skutkiem.

Mini-gierka tak prosta, że przejdzie ją nawet Twój kot

FORTEPIANOGAZM
Na fantastyczny klimat i doznania wpływa sama oprawa. Archaiczna, pikselowa grafika bazowo renderuje się w rozdzielczości 640 x 480, ale nie jest to żaden problem – nawet rozciągnięte na dużym, panoramicznym monitorze To the Moon nie traci nic ze swego oldskulowego czaru. Rewelacyjnie prezentuje się muzyka – niczym w Dear Esther prawdziwą gwiazdą jest fortepian, którego delikatne dźwięki budują niezwykłą atmosferę. Momenty rozweselające są wyeksponowane odrębnym tłem muzycznym, stąd już same bodźce słuchowe wystarczą do zmiany postawy i rozluźnienia po poważnym, kipiącym od emocji dialogu. Za dobrą monetę uznaję również brak mówionych kwestii , co dokłada kolejną cegiełkę do klimatu – gracz śledzi wydarzenia własnym tempem, nikt go nie zobowiązuje do wysłuchania kolejnej wypowiedzi, bo może się zatrzymać przy każdej przez dowolną ilość czasu. Natomiast z wad da się wymienić spolszczenie opracowane przez polskiego wydawcę, firmę Techland – tu i ówdzie coś przeoczono, zaś nie wszystkie słowne żarty przełożono zręcznie, stąd też wielu ludzi poleca lokalizację fanowską, zaaprobowaną przez samych twórców.

Trzeba się spieszyć, bo przecież nie chcemy, żeby się przewracał w grobie

MIEJ SERCE, GRAJ I PATRZAJ W SERCE
Nie da się przejść obojętnie obok To the Moon. To niewątpliwie unikatowa, wartościowa produkcja, chwytająca za serce i bardzo ciepła. W umiejętny sposób łączy śmiech ze łzami, przeto na pewnej płaszczyźnie można ją uznać za metaforę ludzkiego życia, które akurat przeżywamy razem z Johnem –  a z racji klasy gry daruję sobie oczywisty żart o Krzysztofie Ibiszu. Gdzieś tam po napisach końcowych majaczy obietnica sequela, znajdującego już w produkcji. Miejmy nadzieję, że będzie równie piękny.

Jeśli ktoś ma ochotę śledzić mnie na Twitterze, zapraszam tutaj: https://twitter.com/guy_fawkes_gt

Zapraszam również do mojej strony na FB, gdzie zamieszczam wszystkie linki do publikowanych przeze mnie treści i ciekawostki: http://www.facebook.com/GuyFawkes88

guy_fawkes
6 lipca 2013 - 11:30