Raj nad Ziemią piekło w kinie. Recenzja filmu 'Elizjum'. - Joorg - 12 września 2013

Raj nad Ziemią, piekło w kinie. Recenzja filmu "Elizjum".

Reżyser i scenarzysta "Dystryktu 9" ponownie prezentuje nam futurystyczną wizję świata. Szkoda, że tym razem tak nudną i męczącą.

Często jest tak, że do pójścia do kina zachęca nas jeden sprawdzony slogan: "Film twórcy...", po czym pada tytuł jakiejś udanej produkcji. Tak właśnie miałem przed seansem "Elizjum". Wystarczyło nazwisko Blomkamp, reżysera i scenarzysty fantastycznego "Dystryktu 9", bym znalazł się w sali kinowej na nowym sci-fi od tego pana. Niestety, tym razem ostro przejechałem się na takim podejściu.

Zacznijmy jednak od początku. Neill Blomkamp ponownie chce nam opowiedzieć historię ludzkości, która znalazła się w nowej sytuacji. Tym razem latający talerz wiszący nad Ziemią zastępuje stacja kosmiczna o nazwie Elizjum. To tam w 2154 roku najbogatsi ludzie prowadzą luksusowe życie, podczas gdy wyniszczona "Błękitna planeta" pogrążona jest w biedzie i chaosie. Wielu śmiałków podejmuje próbę dostania się do "pozaziemskiego" raju za wszelką cenę, wizja życia bez chorób jest kusząca. Jednym z nich jest Max (Matt Damon), robotnik któremu po wypadu w pracy zostaje jedynie pięć dni życia. Tylko na Elizjum odnajdzie on odpowiedni sprzęt, który go uleczy.

Pomysł na historię jest naprawdę bardzo dobry, czego nie można powiedzieć o scenariuszu. Pierwsza połowa filmu jest niesamowicie nudna i gdyby nie scena akcji, to prawdopodobnie bym usnął. Reżyser specjalnie postanowił powoli wprowadzać nas do wykreowanego świata i pokazywać różnice między rajskim życiem na stacji kosmicznej a piekłem na Ziemi. Wszystko to jednak rozwija się zbyt powoli. Całość na dodatek otoczona jest niepotrzebnymi retrospekcjami z dzieciństwa głównego bohatera, które nieudolnie starają się nadać produkcji głębszego sensu. Kiedy jednak raczeni jesteśmy większą dawką scen akcji w drugiej połowie filmu, w końcu zaczynamy zauważać dziury w fabule, wiele nieścisłości i nielogiczności. Ostatnie sceny były tak chaotyczne, że nie szło dojść czym kierowały się niektóre postacie.

Matt Damon w głównej roli zupełnie nie zachwyca, tak samo jest z pozostałymi pozytywnymi postaciami. Na wysokości zadania staną jedynie Sharlto Copley w roli psychopatycznego mordercy. Tą rolą udowodnił, że jest bardzo dobrym i wszechstronnym aktorem. Miło było również popatrzeć na Jodie Foster, jednak po trailerze spodziewałem się, że jej rola będzie nieco większa. Nie ma co, obsada również nie jest najmocniejszą stroną tego tytułu.

Największym plusem "Elizjum" są niewątpliwie efekty wizualne, które stoją na bardzo wysokim poziomie. Nie ma co się dziwić, budżet filmu wyniósł 115 milionów dolarów, co widać podczas każdej sceny akcji. Statki, roboty, gadżety - wszystko to się pięknie klei i cieszy oko. Również ujęciom pokazującym tytułową stację kosmiczną nie mam nic do zarzucenia. Pod względem technicznym film prezentuje się idealnie. Szkoda, że jest to jedyną mocną stroną filmu. Trochę przypomina mi to sytuację z zeszłego roku z "Prometeuszem". Wizualnie piękny a cała reszta się sypie...

Podsumowując, "Elizjum" niestety jest strasznie męczącym filmem. Mimo ciekawego pomysłu na świat i pięknych efektów specjalnych, irytuje bardzo słabym scenariuszem. Odradzam oglądanie tego filmu, chyba że jesteście wielkimi fanami kina science-fiction, którzy lubią futurystyczne smaczki.

Ocena końcowa: 5/10

Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.

Joorg
12 września 2013 - 22:55