O nieuczciwym zawyżaniu poziomu trudności na przykładzie Warcrafta III - Strider - 18 września 2013

O nieuczciwym zawyżaniu poziomu trudności na przykładzie Warcrafta III

Nie należę do graczy, którzy starają się skończyć dany tytuł jak najszybciej, bezstresowo i natychmiast włączyć kolejną grę. Lubię gdy stawia ona przede mną wyzwania, nawet jeśli oznacza to powtarzanie jakiegoś fragmentu po sto razy, tylko po to, żeby za chwilę zaciąć się ponownie. Strasznie przy tym denerwuje mnie, gdy twórcy idą na łatwiznę i poziomy trudności o tak wdzięcznych nazwach jak "insanity", czy "impossible" zrobione są na odczepkę, przez zwykłe zwiększenie ilości atakujących nas bezmyślnie przeciwników. W niektórych grach ma to oczywiście sens (FPS-y, slashery), w wielu jednak z łatwością może zepsuć radość z zabawy, poprzez zwykłe naruszenie zasad rządzących danym tytułem. Tak jak w kampanii Warcrafta III.

Nie zrozumcie mnie źle: nie uważam Warcrafta III za złą grę. Co prawda przy "dwójce" bawiłem się dużo lepiej (i dłużej), ale i "trójka" zapewniła mi kilkadziesiąt godzin rozrywki (jestem zadeklarowanym singlowcem, nie gram przez Battle.net). Ostatnio postanowiłem spróbować swoich sił ponownie w trybie kampanii, tym razem na najwyższym dostępnym poziomie trudności. Z ukończeniem większości misji nie było problemu – wystarczyła odrobina cierpliwości i nauka na własnych błędach. Zabawa była przednia, a radość z zaliczania kolejnych rozdziałów niesamowita.

Całą przyjemność z kombinowania psuło jednak kilka etapów, w których komputer grał co najmniej nie fair. Pierwsza taka sytuacja przytrafiła się w połowie kampanii orków: gotowy do ostatecznego nalotu na bazę wroga sprawdzam cały teren, znajduję świetny punkt desantowy dla swoich wojsk, robię dywersję i... bezradnie oglądam, jak cała armia znika w mgnieniu oka. Przecież 10 sekund wcześniej komputer miał pustą bazę! Szybkie przeliczenie ilości gryfów, strzelców i piechurów utwierdza mnie ponadto w przekonaniu, że pojawienie się znikąd wrogich jednostek, to nie jedyny "bonus" jaki zaserwowała sobie gra – limit kontrolowanych jednostek został przekroczony przynajmniej o połowę...

Jeszcze bardziej wyrafinowane ciosy poniżej pasa serwuje nam kampania elfów. W jednym ze scenariuszy naszym zadaniem jest pokonanie trzech Strażników rogu Cenariusa, zanim nieumarli wyrąbią sobie drogę przez las do grobowca Shando Stormrage'a. Problem w tym, że na naszej drodze stoi baza orków. Na zwykłym poziomie trudności wystarczy ją zniszczyć, po czym na spokojnie wypełnić cel misji. Na wysokim poziomie trudności nie ma nawet co marzyć o zburzeniu jednego budynku wroga - ilość i siła jego jednostek jest po prostu absurdalna, co w połączeniu z wyśrubowanym limitem czasowym czyni z tego scenariusza najtrudniejszą misję w grze. Jedynym sposobem na jego ukończenie jest wykorzystanie błędu gry (zaatakowane jednostki Strażników, gdy tylko stracą z oczu naszych żołnierzy, biegną w stronę naszej bazy, w której należy je jak najszybciej zniszczyć) i... dużo szczęścia, bowiem najdrobniejszy błąd oznacza porażkę. Po kilku godzinach prób udało mi się w końcu wykonać zadanie mając w zapasie ok. 5 sekund, niektórzy gracze zarzekają się jednak, że potrafią podnieść ten wynik nawet do pół minuty.

Desperacka obrona pierwszej osady u podnóży góry Hyjal...

Błąd gry to prawdopodobnie jedyna szansa na zwycięstwo również w ostatnim scenariuszu "podstawki". 45-minutowa obrona góry Hyjal przed Płonącym Legionem i niezmordowaną Hordą Nieumarłych nawet na niskim poziomie trudności potrafi przyprawić o sporą ilość siwych włosów, na hardzie zaś jest w zasadzie niegrywalna. YouTube'owi spece twierdzą, że wykonanie zadania w standardowy sposób (tzn. poprzez odpieranie kolejnych fal wrogów) jest całkowicie niemożliwe, co po 10 godzinach prób uważam za wielce prawdopodobne. Jedyną szansą na powodzenie jest wyprzedanie wszystkich artefaktów naszych bohaterów, co pozwala już na początku scenariusza zaopatrzyć się w pokaźną ilość goblińskich min, mikstur nietykalności i zwojów teleportacyjnych. Przy ich użyciu w ciągu pierwszych kilku minut należy zniszczyć trzy budynki wroga: Czarną Cytadelę, służącą do produkcji robotników, oraz dwie rzeźnie w których komputer produkuje na potęgę wozy mięsa (rodzaj katapult). Jeśli nam się to uda, a przy okazji zabijemy wszystkich pięciu akolitów (na początku misji zajmują się tylko wydobyciem złota w kopalni, więc nie trzeba się martwić, że ukryją się w jakimś zakamarku), to natychmiast po stracie ostatniego wozu mięsa komputer zablokuje się i zaprzestanie dalszych ataków. Pozostałe czterdzieści minut można wykorzystać na dobicie bezbronnego nagle przeciwnika.

...i zablokowana armia Płonącego Legionu. Horda Nieumarłych już dawno wróciła do grobów.

Takich sytuacji w trakcie całej gry było znacznie więcej. Mniejsze i większe wpadki odbierały wiele radości z główkowania nad tym jak pokonać silniejszego przeciwnika, zamiast tego wprowadzając konieczność szukania błędów, które umożliwią przejście scenariusza. A przecież wystarczyłoby, gdyby poziomy trudności nie różniły się ilością wrogów, a agresywnością komputera i stosowaną taktyką...

Chociaż... może niepotrzebnie się czepiam? Może tylko ja widzę problem, a nikogo więcej to nie obchodzi? Jak to jest z tymi najwyższymi poziomami trudności – są fair, czy nie? Można je zawsze skończyć, trzymając się reguł gry, czy trzeba zdać się na wyszukiwanie błędów w programie? Z góry dzięki za komentarze. :)

Strider
18 września 2013 - 11:19