Rosja i Ukraina szkolą własnych wiedźminów. Z różnym skutkiem. - Montinek - 20 września 2013

Rosja i Ukraina szkolą własnych wiedźminów. Z różnym skutkiem.

Nie tak dawno, zwyczajowo przeglądając półki z fantastyką, by zabić jakoś czas na zakupach, dostrzegłem na jednej okładce pewną „paskudną gębę”, jak opisałby to Sapkowski. Geralt krzywo patrzył na mnie spod tytułu „Opowieści ze świata Wiedźmina”, jakby mając mi za złe, że jeszcze nie wysupłałem dla niego kilku złotych. I mimo wszelkich uprzedzeń do fanfiction, kupowania książek w ciemno (zwłaszcza tych droższych niż 30 zł), coś mnie podkusiło. W sumie to mogę zrzucić odpowiedzialność za tę decyzję na sentyment, jaki żywię do Wieśka, mimo że szczegóły z oryginalnej sagi powoli umykają mi z pamięci. Czy było warto? Nie do końca. Oczekujcie pogmatwanych przemyśleń odnośnie pogmatwanej lektury.

Lakoniczna notka z tyłu głosi, że oto „najlepsi rosyjscy i ukraińscy pisarze napisali ten tom opowiadań zainspirowani światem Wiedźmina”. Zainspirowanych mamy czterech autorów z Rosji i tyleż samo z Ukrainy, którzy razem spłodzili znośną liczbę ośmiu utworów. Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi na myśl po lekturze? W krótkiej przedmowie osoba wybierająca opowiadania do zbioru wyraźnie podkreślała, że teksty są inspirowane twórczością Sapkowskiego. Nie spodziewałem się jednak, że ta inspiracja może być tak luźna. Wyobrażałem sobie jakieś fanfiction w obrębie uniwersum Geralta, ewentualnie wariacje w stylu nowych postaci i wątków. A tutaj mamy cały przekrój stylów i gatunków. Od w miarę klasycznych opowiadań o Jaskrze czy wiedźminie w innych czasach, ale w tym samym świecie, po cyberpunk, humorystyczne powiastki i grę a’la Matrix w świecie „Sapkowii”. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie, choć ortodoksyjnych fanów Geralta wyczyny wschodnich pisarzy mogą przyprawić momentami o palpitacje serca.

Jak każdy zbiór opowiadań, tak i ten cechuje obecność zarówno kilku perełek, jak i przeciętniaków czy po prostu gniotów (z całym szacunkiem dla stojących za nimi pisarzy). Procent rozczarowań nie jest za duży... Problem w tym, że na konkretniejsze uderzenie trzeba czekać aż do trzeciego utworu, poruszającego zgrabnie wątek dalszych losów Essi (pojawiającej się w jednym z oryginalnych opowiadań o Białym Wilku). Przed tym każdego śmiałka czeka przeprawa przez średnią „Balladę o smoku” i niby humorystyczny tekst „Jednooki Orfeusz”. Powiadam Wam, niejeden mógłby polec w tym miejscu, zwłaszcza w starciu z takimi kwiatkami, jak tekst „czy moja lutnia ma nalepkę made in Elfland?” Jaskra, czy Geralt broniący się przed czarami środkowym palcem. Nóż się w kieszeni otwiera… Dobrze, że podobny kwas zdarza się jeszcze tylko raz w zbiorze i zajmuje ledwie kilka stron. Uff.

A pomijając to? Książkę warto przeczytać (nie mówię od razu, że kupić, cena odrobinę wygórowana) dla trzech dłuższych opowiadań. Jedno to przygoda innego wiedźmina na akwenie rządzonym przez piratów. Jest ono po części wariacją na temat znanej bajki (nie psując zabawy dodam, że zekranizowanej przez Disneya).  To najbardziej „klasyczne” z opowiadań i bodajże z najlepiej poprowadzoną fabułą. Ciekawą, każącą trochę pomyśleć, z niezłym zakończeniem. Mój drugi faworyt to kompletne pomieszanie z poplątaniem, bowiem jest wtłoczeniem Wieśka w świat cyberpunku. Mamy tu do czynienia z samodzielną częścią większego cyklu zatytułowanego „Wiedźmin z Wielkiego Kijowa”, gdzie Geralt zamiast potworów ma na głowie dzikie maszyny. Nie pytajcie… Nie wiem, czy to zasługa tłumacza, czy też samego autora, ale styl, w jakim jest napisane to opowiadanie, najbardziej przypomina wyczyny samego Sapcia. Nawet mimo kompletnie odmiennych – acz pociągających – realiów. Na tyle pozytywnie mnie zaskoczyło, że rozważam poszukiwania książki o wiedźminie z Kijowa…

I na koniec prawdziwa perełka. Gdyby połowa opowiadań w zbiorze była tak oryginalna, włosy pobielałyby mi z radości. Oto mamy Legnicę w Polsce, czasy komuny, utarczki między Polakami i żołnierzami radzieckimi utrzymującymi spokój w kraju, a gdzieś po drodze wyłom między wymiarami, który sprowadza na polską ziemię elfy, potwory i całą resztę menażerii znanej z kart Wiedźmina. Całość przedstawiona z perspektywy bezradnego żołdaka mateczki Rosji, podlana klimatem tamtych czasów i niezgorszym warsztatem pisarskim autora. Cudeńko.

Gdyby ująć to wszystko w zgrabne podsumowanie, wyszłoby klasyczne: niby warto, ale… Owych „ale” znajdzie się spokojnie więcej niż jedno. Jakiś wybitny zbiór to to nie jest, co nie zmienia faktu, że ma swoje momenty. Jeśli jesteś jednym z tych, którzy ślinią się na każdą wzmiankę o uniwersum Białego Wilka i którzy nie mają za bardzo co robić w oczekiwaniu na Wiedźmina 3, możesz się zainteresować „Opowieściami ze świata Wiedźmina”. Tylko nie daj Boże za normalną cenę (wielkie dzięki, Empik, że zawsze trzymasz się ceny sugerowanej, tysiące czytelników po prostu cię błogosławią). Kilka dobrych utworów zdecydowanie nie jest warte pięciu dyszek (!). Ja przepłaciłem… Co prawda trochę przyjemności z tego miałem, ale nie na tyle dużo, żeby zapełnić tę bolesną lukę po kilku papierkach w portfelu.

Montinek
20 września 2013 - 15:43