GTA V trafiło w mój czuły punkt czyli zauroczenie odwzorowaniem pojazdów. - Qualltin - 21 września 2013

GTA V trafiło w mój czuły punkt, czyli zauroczenie odwzorowaniem pojazdów.

Dotychczas grając we wcześniejsze części serii Grand Theft Auto nie myślałem o tym, do jakiego samochodu przyszło mi w danej chwili wsiąść. Być może wynikało to z faktu, że w momencie premiery np. San Andreas nie byłem nawet pełnoletni i, co za tym idzie, interesantem motoryzacji „pełną gębą” być nie mogłem, a być może pojazdy te nie były aż tak bardzo dokładnie odwzorowane względem ich potencjalnych wzorców jeżdżących wówczas po ulicach. Być może też nasze polskie realia nie pozwoliły nam przyswoić choćby wyglądu danych pierwowzorów w takim stopniu, aby móc zareagować na dany pojazd w grze: „O! To jest X”. W GTA V sprawa ma się zupełnie inaczej i warto zwrócić na ten fakt uwagę.

O tym, że nowe Grand Theft Auto oznaczone numerem pięć jest wspaniałe, chyba nie trzeba mówić. Recenzje i oceny mówią prawdę, zapewniam Was. Gra ma się bardzo dobrze i 5-letnia rozłąka z serią (bowiem w 2008 roku premierę miała czwórka) sprawiła, że z niesamowitą niecierpliwością wyczekiwałem nowego świata (chociaż jednak w pewnym sensie starego, a przynajmniej z nazwy), nowego bohatera i nowego pomysłu na fabułę. Przy okazji zagrywania się w najnowszą odsłonę zwróciłem uwagę na fakt, który nie miał miejsca w żadnej innej grze tego typu. Wprowadzono element, który tworzy pomost pomiędzy światem rzeczywistym a tym wykreowanym przez grę. Mowa o pojazdach. Abstrahując od gier stricte motoryzacyjnych, dla których umieszczenie pojazdów prawdziwych jest wręcz niespisanym obowiązkiem, mogę śmiało stwierdzić, że jest to jedna z niewielu gier, o ile nie jedyna (bo nie przychodzą mi inne na myśl), która zaoferowała mi takie doświadczenie. Dotychczas gry raczyły nas głównie dobrze odwzorowaną lokalizacją. Przyzwyczailiśmy się, że w GTA możemy spodziewać się miejsc czy budowli, które mają swoje odpowiedniki w normalnym świecie. „Piątka” przenosi odwzorowanie na zupełnie nowy poziom.

Od samego początku, gdy przyszło mi pierwszy raz wyjść Franklinem na ulice Los Santos, coś wydało mi się znajome. Nie była to okolica, bowiem na samym początku nie mogłem zauważyć zbytnich podobieństw. Uwagę moją zwróciły jednak samochody, których sylwetki wydawały mi się znajome. Po dłuższej przejażdżce po mieście byłem już pewien. Są to dobrze odwzorowane, aczkolwiek nie w pełni (licencje i te sprawy), samochody, które spotyka się w magazynach motoryzacyjnych czy wręcz na ulicach, nawet naszego smutnego kraju. Ciężko mi nawet opisać jaką radość wywołały na mojej twarzy kolejne maszyny, które potrafiłem nazwać używając ich odpowiednika. Pierwszy z pojazdów, jaki rzucił mi się w oczy był iście amerykański Ford Mustang. Muscle cary są bardzo charakterystyczne dla tamtejszego stylu. Dalej Porsche 911, którego nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym samochodem, zarówno w świecie realnym, jak i w grze. Lamborghini Murcielago też jakoś bardzo podobne jest do swojego „rzeczywistego” brata. Obok wspomnianego Lambo na światłach akurat trafiło się Ferrari Enzo – to dość specyficzne auto można poznać przecież z daleka. Audi RS8 okazuje się być dość powszechnym środkiem transportu w bogatej dzielnicy, a równie wysoką popularnością cieszą się także Jaguary XF z bardzo charakterystycznym przodem oraz Maserati (tutaj także charakterystyczny grill z przodu pomaga zidentyfikować pojazd). Są też perełki, które na ulicach Los Santos trafiały mi się zdecydowanie rzadziej, jak np. Aston Martin Rapide, którego wykorzystałem jako samochód do ucieczki w jednej z misji grupowych. Nie obyło się bez lekkiego podrasowania tego pięknego autka. W taki oto sposób przyszło mi uciekać polakierowanym na kolor „winnej czerwieni” turbo potworem na czterech pięknych kołach (warto dodać, że kuloodpornych). Wisienką na torcie było moje ostatnie odkrycie. Przez wiele godzin gry nie przyszło mi trafić na auta marki, którą uwielbiam. Mowa o Range Rover’ach. Okazuje się, że nawet piękny Evoque czy charakterystyczny Sport znalazły swoje odpowiedniki w dziele spod skrzydeł studia Rockstar.

W żadnej innej części nie spotkałem się z takim doświadczeniem. Być może „słabsza” grafika nie pozwoliła na tyle dokładnie odwzorować istniejących wówczas bryk aby te były rozpoznawalne z daleka, a może po prostu tego nie próbowano robić. Z pewnością znajdą się pojazdy, którym można by przyporządkować jakieś pierwowzory, niemniej jednak jeszcze nigdy nie postawiono tak bardzo na szczegółowość i dokładność w tej materii, bowiem nie sposób pomylić zaprezentowanych w GTA V Jaguara XF czy Maserati z jakimkolwiek innym autem w grze. Jestem oczarowany grą samą w sobie, ale za serce ujęło mnie właśnie to. Jadę ulicą i widzę coś, co mnie kręci i jest to niesamowite! Trafili w mój czuły punkt. A obecnie przyszło mi wykonywać zadania dla bogatego ignoranta, który jeździ samochodem, którego na ulicy jeszcze nie spotkałem – Bugatti Veyron. Gdyby każda gra miała takie „perełki”, które przykułyby odbiorcę na innej płaszczyźnie niż tylko totalna rozrywka oferująca oderwanie od świata…  Zdaję sobie sprawę, że można pewnie podać inne przykłady gier, które podobny temat, bądź w podobny sposób poruszają jakieś kwestie. Ja jednak na chwilę obecną nie potrafię sobie takich przypomnieć, a jeśli doliczyć do tego fascynację samą grą, która premierę miała zaledwie parę dni temu a ja jeszcze nie zdążyłem jej przejść, to sami rozumiecie, że na chwilę obecną to GTA V jest moim numerem jeden w tej kwestii. J
Qualltin
21 września 2013 - 01:21